Reklama

Cochise "The World Upside Down": Powtórka z rozrywki [RECENZJA]

Cochise wraca i znowu serwuje kawał porządnego gitarowego grania, którego nieźle się słucha. Jednak o ile przez większość płyty jest naprawdę w porządku, tak gdzieś na horyzoncie tli się pytanie: czy kiedyś Cochise zabrzmi nie jak ktoś inny, tylko po prostu jak Cochise?

Cochise wraca i znowu serwuje kawał porządnego gitarowego grania, którego nieźle się słucha. Jednak o ile przez większość płyty jest naprawdę w porządku, tak gdzieś na horyzoncie tli się pytanie: czy kiedyś Cochise zabrzmi nie jak ktoś inny, tylko po prostu jak Cochise?
Okładka płyty "The World Upside Down" grupy Cochise /

Siódma płyta Cochise to kolejna pozycja grupy, którą można w wielu miejscach chwalić i ganić, stosując niemal identyczne zarzuty, co zawsze. To wciąż kawał naprawdę solidnego gitarowego grania podszytego mrokiem, którego doświadcza się z przyjemnością. Co więcej, muzycy nieustannie przeskakują między klimatami - to rozpoczniemy płytę od progresywnej kompozycji, by szybko przeskoczyć do post-grunge'owych klimatów z dozą gotyku, aby następnie już w pełni otoczyć się klimatami Seattle wczesnych lat dziewięćdziesiątych.

Jeżeli jednak ktoś czyni zarzuty, że muzyka gitarowa nie ma nic nowego do zaoferowania, "The Word Upside Down" może służyć jako idealny argument na potwierdzenie tej tezy. Nawet jeżeli cover "Gimme Danger" nie brzmi jak oryginał The Stooges, to kojarzy się błyskawicznie z dziełami Type O Negative. Przez całą płytę nieustannie słyszymy tu wpływy innych grup muzycznych: czy to będzie w danym momencie Tool, Metallica czy Pearl Jam, doskonale wiadomo, kim są idole białostockich muzyków.

Reklama

Podobnie mogę napisać o wokalu. Ciekawe jest to, jak Paweł Małaszyński korzysta z dobrodziejstwa, jakie daje mu aktorskie przygotowanie i wchodzi w różne manieryzmy, dopasowując się idealnie w dane utwory. Jednym razem zabrzmi jak Eddie Vedder, innym popłynie niczym Serj Tankian, by potem wejść w buty Jamesa Hetfielda albo Ozzy'ego Osbourne'a. Przez to wielokrotnie łapałem się na tym, że musiałem upewnić się czy aby na pewno nie mamy do czynienia w zespole z kilkoma wokalistami. Wszystkie te "głosy" Małaszyńskiego łączy jeden aspekt - technicznie wciąż nie jest idealnie. Wychodzi to szczególnie, kiedy musi pociągnąć frazę dłużej albo kompozycja nakazuje mu podejście bardziej melodyjne.

Doceniam, że "Higher Love" to próba zrobienia czegoś naznaczonego optymizmem i - w domyślne - bardziej przebojowego, ale nie mogę przeboleć tu dwóch rzeczy. Jak bardzo riffom tu brakuje mocy w porównaniu do pierwszych numerów na płycie i tego, jak chciałoby się, żeby ten wokal był mniej szorstki, a przede wszystkim nadano mu większej płynności i lekkości. Bo w tym momencie brzmi to niczym toczenie głazu.

To zresztą utwór, który rozpoczyna serię najsłabszych momentów na płycie. Bo, niestety, końcówka przyniosła największe odejście od dotychczasowej drogi brzmieniowej, na czym boleśnie się spalono. Trudno zaakceptować mi "Zing", który ma wyraźne inspiracje, aby cofnąć się w czasie do lat dziewięćdziesiątych XX wieku i swoim pop-rockowym charakterem, przypominającym złote czasy Iry, podbijać listy przebojów. Takie granie w 2021 brzmi po prostu zbyt archaicznie i naiwnie, by traktować je poważnie.

Identyczne słowa można skierować również w stronę zamykającej płyty rozmarzonej ballady "Z nieba w niebo", na której Małaszyński kładzie teksty przy akompaniamencie przesłodzonego fortepianu, z czasem uzupełnionego o smyczki, która nie dość, że atakuje patosem, to jeszcze męczy bardzo chaotycznym miksem. Przy czym zaznaczyłbym, że właśnie te ostatnie trzy utwory to próba wejścia na nieznane wcześniej Cochise tereny i niezależnie jak muzycy chcieliby to ukryć, to słychać, iż nie czują się w tym w pełni komfortowo.

Ale koniec końców Cochise kibicuję i naprawdę mam radość ze słuchania. Jasne, oryginalności szukać tu ze świecą, ale nie umiem powiedzieć, aby te inspiracje przemawiały w sposób zupełnie bezmyślny, jak w przypadku chociażby debiutu Grety Van Fleet. To naprawdę porządne granie, w które włożono kupę wysiłku, nawet jeżeli technicznie nie zawsze jest idealne. Okazji to karcenia nie mogę sobie jednak odpuścić, bo w końcu na siódmej płycie przydałoby się przekształcić bezpośrednie inspiracje w ich echa i na tej bazie wypracować coś w pełni własnego. A tu dalej tego nie ma.

Cochise "The World Upside Down", Metal Mind Production

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cochise | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy