Chuligani z Wysp
Audio Bullys "Higher Than the Eiffel", Kartel Music
Zapomniał o nich świat, oni na szczęście nie zapomnieli, jak się tworzy dobre numery. Audio Bullys nie zaskoczyli wielką płytą, ale słucha się tego zaskakująco dobrze.
Zniknęli na długie pięć lat. Co wtedy robili Simon Franks i Tom Dinsdale? W wywiadach szczerze przyznają, że za bardzo nie pamiętają, a ten czas minął im jak z bicza strzelił. Pięć lat to dużo, zwłaszcza, że po wydaniu poprzedniego albumu "Generation" Audio Bullys mogli popaść w artystyczne rozdwojenie jaźni. Płyta, która dała im mega hit "Shot You Down", z pamiętnym samplem z "Bang Bang (My Baby Shot Me Down)" w wykonaniu Nancy Sinatry, zebrała katastrofalne oceny ze strony krytyków. To być może tłumaczy fakt, że duet zniknął z pola widzenia i tak długo ociągał się z kolejną płytą.
Dziś już wiadomo, że choć "Higher Than the Eiffel" na wyspiarskiej liście przebojów osiągnął w porównaniu z poprzednikami skandalicznie słaby wynik (jedynie 87. miejsce!), to płyta zasługuje na ciepłe przyjęcie. Nie żeby Audio Bullys zaoferowali coś świeżego lub odkrywczego. Progresywny dubstep? Rosnące w siłę funky? Może choć trochę grime'u? Nic z tych rzeczy. Ale Franks i Dinsdale potrafili w prosty, ale skuteczny sposób - jak gra Wayne'a Rooney'a - odkurzyć brytyjską ska/post-punkową tradycję, ubierając ją w elektroniczne bity. Coś jakby kolesie z Madness (zresztą wokalista Suggs na tej płycie ponownie zaśpiewał z Audio Bullys) lub Buzzcocks, zamiast gitar dostali gramofony. "Higher Than the Eiffel" jest do bólu wyspiarski: ma krój koszulki polo Fred Perry, kolor zszarzałych cegieł angielskich szeregowców i zapach londyńskiego metra.
Audio Bullys nie patyczkują się ze słuchaczem. Od początku uderzają brudnym, chuligańskim bitem i groovem. "Drums (On With The Story)" i następujący po nim "Only Man" będą konkurować w 2010 roku w kategorii najmocniejsze otwarcie płyty. A z racji tego, że album naładowany jest niekoniecznie legalnymi dopalaczami ("What the hell are you on?" pyta na dzień dobry Franks), nie unikniemy zjazdów. "Daisy Chains" czy wbrew tytułowi "Dynamite" pozwalają złapać oddech i jednocześnie pokazują - no dobra, niech będzie - piosenkową stronę Audio Bullys.
"Chcieliśmy, by ten album był darzony szacunkiem przez osoby, które my chcielibyśmy darzyć szacunkiem" - zapowiadał przed premierą "Higher Than the Eiffel" Simon Franks. Audio Bullys nie nagrali wybitnej płyty, ale szacunek rzeczywiście im się należy.
7/10