Charli XCX "Charli": Pop przyszłości. Teraz [RECENZJA]
Brytyjska wokalistka przez lata przygotowywała sobie grunt pod nowe dzieło. Jak się okazało - największe w karierze.
W pewnych gatunkach doskonale słychać zachodzące zmiany, a niektóre z nich dodatkowo wyznaczają trendy, które obowiązują przez lata. Jak wiadomo, ostatnio najwięcej dzieje się w rapie, który od wielu lat króluje i można tylko prognozować, kiedy nastąpi przestój. Nie powinni narzekać również fani popu, zwłaszcza tych jego odmian, które najwięcej czerpią z rozwiązań stosowanych w hip hopie, ale też i muzyki elektronicznej, tej szeroko pojętej, bez podziałów na konkretne podgatunki i style.
Oczywiście można nagrywać muzykę popularną trzymając się sztywnych ram, jak niesłyszana już jakiś czas Adele. Można również podążać za modą, próbując przy tym dostosować się do potrzeb rynku, czasami starając się też wnieść coś od siebie i postarać się, żeby przez lata było głośno. Mam nadzieję, że słyszeliście "Lover" (sprawdź!) Taylor Swift? I tak dalej, i tak dalej, a przecież jeszcze wypada wspomnieć o Lanie Del Rey, która stylistykę retro przenosi w zupełnie nowy wymiar.
Retro za to nie są ci, którzy za każdym razem kombinują, podążają własną ścieżką i odkrywają muzykę na nowo. Starają się robić to, o czym inni dopiero pomyślą za jakiś czas. Tak jest z Charli XCX, która kilkoma EP-kami, mixtape'ami i dotychczasowymi albumami studyjnymi udowodniła, że jest artystką nietuzinkową i nie dającą się jednoznacznie zaszufladkować.
Charli XCX: Pyskata nadzieja brytyjskiego popu
Niektórzy mówili o śmierci płyt w czasach, w których rządzą single i zbiory pojedynczych numerów. Mogło się wydawać, że podobnie będzie z angielską artystką, jednak po kilku latach oczekiwania na kolejny "prawdziwy" krążek dostaliśmy odpowiedź, że przedwczesne odejście do lamusa klasycznego formatu jest zdecydowanie nie na miejscu.
"Charli" zachwyca pomysłami i różnorodnością. Łączy stare, jak singlowe "1999", które przypomina wszystko co najlepsze w muzyczne tanecznej sprzed dwóch dekad (obowiązkowo trzeba sprawdzić klip, który jeszcze bardziej potęguje wrażenia), jak i nowe, które niczym z pewnego filmu przyfrunęło do nas z przyszłości, czyli "2099", będące naturalną kontynuacją chwytliwego singla (warto też wspomnieć, że w obydwu piosenkach gościnnie występuje Troye Sivan). Charli XCX odnosi się do sophisti-popowej tradycji w "I Don't Wanna Know", by kilka numerów później znowu zaskoczyć wizjonerstwem w "Shake It" (posłuchaj!), będącego zgrabnym mariażem minimalistycznej elektroniki i dubowych patentów.
Nie zawsze Charli kombinuje - zdarza się wokalistce postawić na prostsze środki, jak w świetnym "Warm" (posłuchaj!), wspomaganym przez panie z Haim. Pięknem imponuje "Silver Cross", udanie brzmią kawałki oddające ducha współczesnego popu, jak "Cross You Out" (posłuchaj!) z nieco przygaszoną przez gospodynię Sky Ferreirą, czy oparty na prostych akordach "Official".
Album ma też swoje przypadłości, które na dłuższą metę sprawiają, że do ideału mu trochę brakuje. "Click", to jedna z mocniejszych tu pozycji, jednak po co ta industrialna końcówka, która trochę zabija klimat? Podobnie jest w przypadku "February 2017", gdzie zakończenie numeru w języku... koreańskim jest tylko i wyłącznie jednorazową ciekawostką. Kilku gości też wydaje się zbędnych, a główne zastrzeżenia można mieć do Lizzo, której wokal nie pasuje do "Blame It On Your Love".
Nad "Charli" unosi się futurystyczna aura, która nadaje dziełu Charli XCX wyjątkowości i sprawia, że będziemy mówili o płycie nie tylko w rocznych podsumowaniach (czołówka, a jakże), ale i zapewne dekady (tutaj niekoniecznie). Ambicja artystki została wynagrodzona nie tylko świetnymi piosenkami, ale brakiem terminu przydatności do słuchania. Nic, tylko słuchać i teraz, i w 2099 roku.
Charli XCX "Charli", Warner
8/10