Reklama

Britney Spears "Britney Jean": W poszukiwaniu osobowości (recenzja)

Publiczność dała Britney Spears żółtą kartkę, nie kupując jej najnowszej płyty.

Gdy piszę te słowa, ósmy album Britney Spears szoruje po dnie na brytyjskich listach sprzedaży. Po debiucie na 34. miejscu album "Britney Jean" wypadł z zestawienia.

W Polsce jeszcze gorzej - 45. miejsce na oficjalnej liście sprzedaży. Lista "Billboardu"? Szybki spadek z 3. na 22. pozycję.

Paradoks polega na tym, że najgorzej sprzedająca się płyta w dyskografii Britney Spears nie jest wcale tą najgorszą w jej repertuarze.

I nie twierdzę tak tylko dlatego, że po dwóch poprzednich recenzjach znalazłem się na czarnej liście polskich fanów Britney Spears (jendakowoż sympatycy tej piosenkarki to kulturalne środowisko, obyło się bez gróźb karalnych).

Reklama

Nie, na płycie "Britney Jean" chwytliwych fragmentów absolutnie nie brakuje. By tak się stało, w studiu pojawiło aż kilkudziesięciu producentów, w tym takie asy jak William Orbit, Will.i.am czy David Guetta.

Chcąc najwyraźniej uniknąć oskarżeń o bycie marionetką w ich rękach, Britney podpisała się pod każdym z utworów jako współautorka.

Efektem tej zespołowej pracy jest album bardzo taneczny, bardzo klubowy, odblaskowy, migotliwy i - ponoć - superszczery. Od tego ostatniego pozwolę się zdystansować. Deklaracje o "najbardziej osobistym albumie w karierze" wygłaszane są przy każdej premierze i z reguły nie przekładają się na nic więcej ponad uniwersalne przemyślania o rozstaniach, pasujące do dowolnie wybranego życiorysu.

Podobnie jest w przypadku "Britney Jean". Za żwawym bitem w stylu "Ace of Base spotyka Will.i.ama" nie kryje się żadna dodatkowa głębia. Najbardziej skłaniałbym się uwierzyć Britney w utworze "Body Ache", w którym to podmiot liryczny chce sobie potańczyć aż do upadłego. Będzie ku temu świetna okazja, bowiem w grudniu Britney zaczyna dwuletnią "rezydenturę" w Las Vegas.

Zarobi tam 30 milionów dolarów i może machnąć ręką na niepowodzenie "Britney Jean" na listach sprzedaży. Może, ale dla własnego dobra nie powinna. Wniosek jest dość oczywisty: publiczność oczekuje od 32-letniej Spears na tym etapie kariery czegoś więcej niż bezbłędnie wyprodukowanych hitów na listy przebojów, bez śladu oryginalności, które równie dobrze mogłaby zaśpiewać inna piosenkarka. To aż nie do uwierzenia, że po 15 latach od debiutu i tylu osobistych perypetiach u Britney wciąż można zdiagnozować niedostatki osobowości, o indywidualnym stylu już nie wspominając.

Britney Spears "Britney Jean", Sony

5/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy