Beyoncé nie szuka przygód

Piotr Kowalczyk

Beyoncé "4", Sony Music

Beyonce trzęsie współczesnym popem
Beyonce trzęsie współczesnym popem 

Czwarty solowy album divy r'n'b ugruntowuje jej pozycję współczesnego amerykańskiego klasyka.

Beyoncé to oprócz Lady Gagi i Adele jedna z trzech kobiet trzęsących współczesnym popem. Tak przynajmniej twierdzi znany nowojorski krytyk, Sasha Frere-Jones. Tymczasem szefowie wytwórni Sony wydającej płyty pani Knowles nie wierzyli podobno w artystkę i już planowali reaktywację legendarnej żeńskiej grupy r'n'b Destiny's Child, w której karierę zaczynała wokalistka jeszcze na początku lat 90. Chyba niesłusznie. Już po jednym dniu od premiery płyta "4" pokryła się w Polsce złotem - sprzedała 10 tysięcy egzemplarzy. Jaka jest więc prawda o albumie bezwzględnie skazanym na sukces? Półśrodki w przypadku małżonki Jaya-Z przecież nie wchodzą w grę.

Jak ujawniła niedawno Beyoncé, piosenki, które trafiły na płytę zostały wybrane z 72 utworów, które napisała w ciągu ostatniego roku. Jej szał twórczy można porównać chyba tylko do artystycznej płodności Prince'a. Beyonce zaprosiła na płytę cały sztab producentów - wśród nich nazwiska takie jak Kanye West, Diplo czy The-Dream. Jest więc na bogato, choć nie zawsze ekscytująco.

Zacznijmy od największego pozytywu. Album płynie i chwilami porywa dzięki potężnemu wokalowi Beyoncé. W tym głosie mieści się cała historia czarnej amerykańskiej wokalistyki i raczej nie ma tu pola do sporu. Drugim gigantycznym pozytywem jest kompozycja "Run the World (Girls)". Pierwszy singel z albumu i ostatni indeks na krążku to z jednej strony utwór, jakich Knowles w karierze miała już kilka - kolejna piosenka o mocnym pro-kobiecym przekazie (wcześniej były m.in. "Independent Woman" czy "Single Ladies"). Z drugiej strony to zdecydowanie najbardziej "przygodowy" fragment krążka.

"Run the World (Girls)" wyprodukowała grupa producentów nie bojących się poszukiwań w obrębie muzyki tanecznej. Zaskakujące rytmiczne podziały odsyłają do Missy Elliott, M.I.A. i Gwen Stefani. Miks egzaltacji w wokalu i elementów afrykańskiego dance'u powoduje, że "Girls" brzmią futurystycznie, agresywnie i ekscytująco. Głos Beyoncé jest poszatkowany w post-produkcji, a aranż wzbogacają przypominające tiki nerwowe perkusjonalia. Fakt, że w 2011 roku mainstreamowy kobiecy pop może brzmieć tak odważnie i nie sprowadzać się do soulowych nawiązań, nastraja bardzo optymistycznie. To z pewnością jeden z najambitniejszych utworów w katalogu Beyoncé. Podejrzewam, że odpowiednio zaprezentowany w warunkach klubowych, jest zdolny do wzniecenia zamieszek.

Większość utworów wypełnia jednak muzyka o zupełnie innym charakterze - dość zachowawczy pop/soul/r'n'b, nawiązujący do tradycji czarnej amerykańskiej muzyki. Balladowe"1+1", zamyka gitarowa solówka w stylu Prince'owego "Purple Rain". Nijakie "Party" z rapową wstawką Andre 3000 (Outkast) to utwór, który definitywnie nie powinien na tej płycie się znaleźć. "Best Thing I Never Had" to drugi singel z płyty i błyskawicznie zapamiętywalny jej fragment. Niestety nie robi nawet połowy wrażenia, które zostawia "Girls", choć podniosły refren to rzecz z cyklu tych, które połączyłyby nawet śmiertelnych wrogów. Z ugrzecznionej wersji Beyoncé Knowles wyłamują się też "Countdown" z radosnymi dęciakami i kolejnym dziwnym podziałem rytmicznym oraz "End of Time".

To nieliczne wypady w stronę nowych muzycznych lądów. Beyoncé ewidentnie najlepiej czuje się w łzawym, egzaltowanym r'n'b. Jak określił to wspomniany przeze mnie krytyk, Sasha Frere-Jones, "4" to propozycja dla tych, którzy coraz bardziej od klubu i tanecznego parkietu, wolą komfort własnego mieszkania i wygodnej kanapy. I dlatego to raczej Beyoncé i Adele, a nie szukająca kolejnych sposób na wywołanie szumu Lady Gaga, będą przez długi czas rozdawać karty na scenie mainstreamowego popu. Kręćcie światem, dziewczyny.

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas