Beyonce "Beyonce". Kobiece zdanie (recenzja)
Daniel Wardziński
Nowy album Beyonce ukazał się bez żadnych zapowiedzi i wcześniejszej promocji. Miało to podkreślić fakt, że autorka oprócz komercyjnych ma też inne ambicje. Cytat "Dusza nie jest na sprzedaż/ Pewnie na tym nie zarobię, cóż..." wiele mówi o "Beyonce".
Nowy album to zaskoczenie, nie tylko dlatego, że ukazał się inaczej niż zwykle, ale też dlatego, że w ostatnim miesiącu 2013 dorzucił obowiązkową pozycję podsumowań roku. Tytuł płyty nie jest przypadkowy. Akcent został położony na to, kim tak naprawdę jest pochodząca z Houston, 32-letnia kobieta, która ma własne zdanie, własne przemyślenia i wnioski. U szczytu pokarmowego łańcucha dzisiejszego popu rzadko trafia się piękność, która naprawdę mówi o czymś, po coś i niesie nie tylko muzykę do tańca i pościeli, ale także do przemyślenia.
Mała księżniczka stała się królową, potrafi świętować, kochać, być czyimś wzorem, ale również potrafi opowiedzieć tę samą historię ze swojej, chwilami bardzo osobistej strony. Panienka Knowles przepoczwarzyła się w prawdziwą, silną kobietę i stała się autentyczna, szczera i wiarygodna. Jest człowiekiem.
Ta płyta ma oczywiście gigantyczny komercyjny potencjał, ale nie brzmi, jakby zrobiono ją dla celów komercyjnych, raczej dla własnych i to podoba mi się tu chyba najbardziej. Zabawa muzyką i szczerość przy jej tworzeniu - z takiego połączenia często rodzą się wielkie rzeczy.
Pierwsze "Pretty Hurts" otwierają słowa "Mama mówiła: jesteś śliczna/ To, co masz w głowie, nie ma znaczenia/ Uczesz swoje włosy, umyj zęby/ To, w co się ubierasz, jest ważne". Wydźwięk nowej płyty jasno wskazuje, że Queen B. zrozumiała, co mówiła matka, ale jednocześnie nie zrezygnowała z rozwijania się w wielu kierunkach. Muzycznie nawiązania do hip hopu pojawiają się nie tylko w kawałku z Jayem Z, ale też kiedy pani Carter bawi się pomysłami męża i innych raperów, ulepszając je jeszcze dzięki swoim możliwościom wokalnym. Dysponuje głosem, nad którym w pełni panuje nie tylko w popisowych solówkach.
Wierchuszkę rapu Beyonce z kolei nie tylko przerasta dokonaniami i luksusami, ale też inteligencją i sposobem przedstawienia życia gwiazdy światowego formatu. Dla mężczyzn z pewnością będzie kobietą niemal idealną, pasjonującą i niezwykle pociągającą, dla kobiet godną naśladowania albo zazdrości. Niezależnie od tego, jakie emocje wzbudzi, wzbudzi je na pewno - pokazuje prawdziwą siebie, ocenę zostawiając słuchaczowi.
Album chwilami kipi seksem, kawałkami pełnymi klasy i szyku, z wdziękiem i nienachalną erotyką albo nawet formułowane wprost, ale jednocześnie pełne wyczucia i niewulgarne. "Beyonce" to radość życia, chęć doświadczania, ale też nie zawsze wesołe i łatwe do zaakceptowania wnioski z nich wynikające. Mamy tu taneczny i niesamowicie seksowny "Blow", gdzie wyśmienitą robotę wykonał Pharrell Williams, ale zaraz po nim "No Angel", gdzie wokal eksponowany minimalistyczną muzyką, niesie wersy "Kochanie, obejmij mnie i powiedz, że to ja jestem problemem/ Wiem, że nie jestem dziewczyną, którą znałeś i chciałeś/ Pod piękną buźką kryje się coś skomplikowanego". Staje się silnym głosem kobiet i to nie tylko w związkach, ale w ogóle. Kiedy mówi o miłości, nie upraszcza i nie banalizuje, kiedy mówi o seksie, działa na zmysły, ale bywa też autentycznie poruszająca, szczera w dzieleniu się swoimi emocjami. Imponuje nawet bardziej niż produkcyjny rozmach.
Nad muzyczną oprawą płyty pracował sztab ponad 50 ludzi. Wśród nich znalazł się Boots, nowy producent Roc Nation, dla którego to pierwszy poważny chrzest bojowy (wyszedł zwycięsko), ale też gwiazdy jak Justin Timberlake, Drake, The-Dream, Timbaland, Pharrell. Zrobiona jest z olbrzymim rozmachem, ale nie usilnie. Wszystko jest na swoim miejscu, misterna konstrukcja długich kompozycji jest bardzo złożona i klimat potrafi się zmienić kilka razy, ale to raczej bogactwo niż przepych. Co ciekawe połączono to z minimalizmem, ograniczeniem środków, które eksponują to co najważniejsze - człowieka. Słuchając tego albumu, trudno już na dobrą sprawę stwierdzić, czy jest prosty czy skomplikowany. Powiedziałbym, że umiejętnie zbalansowany.
Fantastycznie do całości pasują wstawki z prywatnymi nagraniami z różnych etapów kariery. Nie ma tutaj chaosu, wszystko jest misternie poukładane, po to żebyśmy dowiedzieli się, jaka jest Beyonce i skąd się wzięła na szczycie. Jest matką, jest żoną, ale też świadomą swojego piękna i pewną siebie, młodą kobietą. Jest niesłychanie muzykalna i doskonale wie, czego chce w swoich nagraniach. Jest zmysłowa, inspirująca i lubi komplementy. Dowiecie się więcej, kiedy sięgniecie po album, a naprawdę warto. Oceny maksymalnej nie ma tylko przez kilka nadaranżacji, które kreują niepotrzebne dłużyzny. Ale i tak "Beyonce" ma zadatki na przełomową pozycję w dorobku skazanej na sukces dziewczyny z Houston.
Beyonce "Beyonce", Sony
9/10