(Beat)Boks z naszymi absurdami
Dominika Węcławek
L.U.C. "PYYKYCYKYTYPFF", EMI Music Poland
Twórczość L.U.C. zawsze dzieliła słuchaczy na fanów pokręconej metaforyki jego tekstów i zdeklarowanych przeciwników grafomańskich galopad. Nowy album ich nie pogodzi.
"PYYKYCYKYTYPFF" jest kontynuacją tego, co wrocławski artysta proponował na swoich poprzednich płytach. Czuję w tej chwili konsternację czytelników, bo jak niby artysta miałby nawiązywać do "39/89. Zrozumieć Polskę"? Tak tak, nawet ślady tamtej opowieści można na nowym krążku wytropić. Bo aby zrozumieć nasz kraj, trzeba doświadczyć kontaktów z fachowcami, co "Mieli naprawić dach, windę popsuli, oto polskość" ("2 stówy za dobę"), albo przeżyć dzień stojąc w kolejce na poczcie ("Kto jest ostatni?").
Nie można odmówić Rostkowskiemu kreatywności, słynie zresztą z niebanalnych, mocno rozbudowanych metafor. Wspomniany utwór o absurdach poczty polskiej - a tak naprawdę o pladze narodowej biurokracji - rozpoczął od opowieści o... platformach wiertniczych, o tym, że czasem następuje katastrofa i "stateczki z plamą toczą potyczki". Fala przedziwnych skojarzeń i porównań urasta do rangi tsunami w utworze "Jak dziadek w kiosku (całe życie w ruchu)". Niestety rokokowo naćkane ozdobniki słowne i zabiegi językowe spychają na plan dalszy właściwy przekaz. Często przyprawiają też słuchacza o mdłości. Nie pomaga też i flow - autor krążka nie porzuca swojego charakterystycznego stylu. Nadal wyrzuca więc słowa głosem rozchwianym, oscylującym miedzy piskami i niskimi przeciąganymi pomrukami, kojarząc się tym samym z najgorszymi obliczami psychorapu. A to w połączeniu z lirycznym strumieniem świadomości tworzy mieszankę przyswajalną tylko dla nielicznych.
Co ciekawe pod wpływem eLUCe zmieniają się i goście. AbradAbowi czy Rahimowi niewiele trzeba, wystarczy, że wspomną młodzieńcze lata i swe pierwsze nagrania, zaskakuje natomiast Vienio, któremu całkiem do twarzy z tym zwariowanym chrypiącym toastingiem - jego króciutki występ w utworze "Polanie na polanie" kojarzy się z tym, co niegdyś oferował choćby Busta Rhymes.
Wszystkich tych, którzy mimo najszczerszych chęci nie są jednak w stanie przebrnąć przez meandry słowotoku, ucieszyć powinien drugi krążek zawierający tylko i wyłącznie utwory instrumentalne. Na nie akurat warto zwrócić uwagę. Muzycznie bowiem, jak zwykle w przypadku L.U.C, jest interesująco. Od mrocznych i ciężkich trip-hopowych klimatów ("7 przebudzenie"), po podkłady tak szalone jak ten z utworu "Umiem internet". Są tutaj prawdziwie zabawne chwile, jak króciutkie "Oratorium Rubikochomikorium", satyra na pewnego znanego kompozytora i bardzo udana drwina z tworzonej przez niego i jemu podobnych absurdalnej mieszanki patosu i infantylizmu. Znajdziemy nawet pięciosekundowy utwór będący ciszą. To "Polskie autostrady (tak jak one ten utwór wyjdzie później)". Trzeba przyznać, zmyślny komentarz. Najciekawsze jednak jest to, że swe kompozycje L.U.C. opiera na beatboxie i dośpiewywanych, tudzież domrukiwanych czy "dozgrzytywanych" odgłosów "paszczowych" przetwarzanych elektronicznie. Z jednej strony buduje to spójność całości, z drugiej jest na tyle jednorodne, że nieraz kolejne utwory zlewają się w muzyczne plamy. I tak powstaje kolejny krążek dla koneserów twórczości Rostkowskiego, może nie rewolucyjny, ale dopowiadający kilka nowych zdań do poprzednich jego płyt.
6/10