Jedni widzą w nich niepotrzebnie promowany boysband, inni objaw normalności i profesjonalizmu na polskiej scenie. Na "The B.O.M.B." łatwo dostrzec parę świetnych utworów, sporo wypełniaczy i nijakość wokali w zderzeniu z fajną produkcją.
Pierwsze numery każą myśleć, że trzecia płyta Afromental to naprawdę bomba. Najpierw uderza kawałek tytułowy, mordercza fuzja niepokojącego, orientalnego motywu, ostrych gitar, tłukących perkusji, przesterowanych wokali, raggowej nawijki Tomsona i skreczu, zwieńczona w dodatku odniesieniem do późnego dubstepu. Później wjeżdża "pociąg sexu" i staje na stacji "Rock and Roll dla niegrzecznych dziewczynek". Proszę zwrócić uwagę na rhythmandbluesową zabawę w "call and response" pod koniec numeru. Wreszcie słuchacz może odetchnąć przy znakomitym, stylowym "Simple Sounds". Zgadza się wszystko, zwłaszcza stopa i werbel, bas, generujący niedzisiejszo tłusty groove. W porządku wypada rap, słowo ma właściwy rytm i melodię. Wystarczy nawinąć sobie pod nosem dwuwers "My brain's burning I feel like I ain't learning / From every lesson that life's given me before my early 30" żeby to poczuć.
Niestety, już wraz z "Rollin' With You" album siada. Chórki i harmonijka z miejsca nasuwają na myśl kopię OutKast, ale pomysłu na to, by numer z rozmachem rozwinąć brak zupełnie. Plastikowy bas i zalanie podkładu ciężką gitarą nie są żadnym rozwiązaniem. Po prostu do składu porcelany z Atlanty wpuszczono słonie. Później sytuacja się powtarza. Gdy panowie - zbyt zresztą wyraźnie - odnoszą się do innych, mamy klapę. Blackeyedpeasowe electro "We Are The Lumberjaxxx" z przaśnym, fizjologicznym tekstem a la ostatni Rammstein to nieporozumienie. "...To The End" po pierwszej minucie wydaje się być piosenką 3OH!3, z wszystkim co w oryginale obciachowe, ale bez amerykańskiej przebojowości. Wiem, że "Killa Mode Skit", z sermonowym basem i g-funkowym klawiszem, to pastisz, ale po co on komu? Daruję tylko "Naughty By Danger", bo ta wersja Korna ze Skrillexem ma moc. Poza tym, za mało w Polsce takiego grania.
Na "The B.O.M.B." mogłoby go być więc, chociażby dlatego, że nagrania stonowane, bardziej pościelowe wypadają słabo. Część r'n'b jest zbyt wtórna, mdła, nie dość angażująca wokalnie i mało interesująca tekstowo. Ani jacksonowski Łozo, ani głębiej, niżej śpiewający Tomson nie są w stanie wbić się w pamięć. Spójrzmy na "I'm Right Here" - toż to jedno wielkie czekanie na refren. A wysoko zaśpiewany "Love Song, Not"?! Ten saksofonik, ta bossa nova. "Brrrr" - recenzent wzdrygnął się tylko.
Miała być bomba, jest pięć petard. Wiem, do tej pory naliczyli państwo cztery, ale od koniec płyty kryje się jeszcze "Rise Of The Rage", z perlistą gitarową solówką, wojskowymi werblami i mocnym tekstem spuentowanym porządnym refrenem. Rewolucji z tego nie będzie, niemniej na sylwestra może wystarczyć.
5/10
Zobacz teledysk "Rollin' With You":