To będzie pozytywny tekst
Polska publiczność jest najlepsza - ten zdawałoby się kurtuazyjny zwrot nabiera zupełnie realnego znaczenia, gdy przychodzi co do czego. Open'er Festival 2014 to kolejny ciekawy przypadek w tym temacie.
- Naprawdę tak jest? - zaświeciły się oczy Dana Aeurbacha z The Black Keys, kiedy powiedzieliśmy mu, że za moment spotka się z najgłośniejszą publiką w swojej karierze.
- Ale będziemy mogli usłyszeć chociaż siebie? - dowcipkował, nie do końca dając wiarę tym naszym przechwałkom.
- Hej, Polsko, słyszałem dzisiaj, że potraficie być naprawdę dzicy - podpuszczał chwilę później publiczność, dla której występował po raz pierwszy w karierze. The Black Keys dopiero teraz zagrali u nas dziewiczy koncert.
Wystarczyło kilka numerów, by Dan i Patrick Carney zorientowali się, z jak potężnym sprzężeniem zwrotnym mają do czynienia.
- Jest was cztery razy mniej niż na Glastonbury, ale macie 10 razy więcej energii! - te słowa wokalisty The Black Keys były cytowane przez brytyjskie media, głównie dlatego, że Glastonbury to na Wyspach festiwal mający status nieformalnego kultu religijnego i co do zasady jest we wszystkim najlepszy. Gdzie tam jakiś Open'er.
Ale opinię Dana Auerbacha potwierdzają wszyscy kolejni artyści i robią to szczerze, bo sztuczną kurtuazję od autentycznego zachwytu odróżni każde dziecko.
Zresztą wystarczy samemu pojechać na zagraniczny festiwal, a potem na Open'era - albo na odwrót - i porównać. Rozmawiałem z bywalcami festiwali czeskich, hiszpańskich, belgijskich, portugalskich, wreszcie uczestników "Glasto" i oni też, na złość sceptykom, potwierdzają, że jest w tej nadwiślańskiej widowni coś wyjątkowego.
Yannis Philippakis, wokalista Foals, po występie na tegorocznym Open'erze powiedział nam:
- Już w zeszłym roku w Warszawie mieliśmy niesamowity koncert, więc w pewnym sensie oczekiwałem, że ten dzisiejszy będzie równie dobry. Polscy widzowie są już przecież sławni na całym świecie. The Black Keys powiedzieli, że fani na Open'erze mają więcej energii niż ci na Glastonbury, wszyscy o tym czytali. Pamiętam też koncert z 2010 roku, kiedy było tu oberwanie chmury. Wtedy nigdy wcześniej nie graliśmy w Polsce. Byliśmy dużo mniejszym zespołem. Już wtedy publiczność była dla nas fenomenalna. Dziś było jeszcze lepiej. Uwielbiam występować w Polsce.
Dziennikarz Kevin z magazynu "NME" sam do nas zagadał. - Na Glastonbury ludzie przychodzą się naj...ć. A tutaj, kurczę, oni naprawdę przychodzą dla muzyki.
I Kevin trafnie oddał istotę zjawiska "wspaniałej polskiej publiczności". Nie chodzi przecież tylko o skakanie i darcie się, choć i w tej dyscyplinie również ścisła czołówka. Ale najważniejsza jest tutaj kompetencja widza. Ludzie naprawdę słuchają płyt. Spiraconych czy nie, słuchają. Na Open'era przyjeżdżają przygotowani. Znają utwory nowe, znają utwory stare, śpiewają wraz z artystami dopiero wschodzącymi, takimi jak na przykład Banks. Która nawet płyty jeszcze nie ma. Podobnie jak Royal Blood, powiedzmy sobie szczerze - szerzej nieznani. Rockowi debiutanci z Brighton zostali przyjęci tak entuzjastycznie, że na scenie Alter Stage popękały deski!
Zatem "wspaniała polska publiczność" (nie mylić ze "wspaniałą opolską publicznością") po pierwsze szaleje, po drugie się zna, a po trzecie wspiera początkujących. Nawet jeśli grają o wczesnej porze na najmniej ważnej scenie. Ponadto naprawdę budujące jest widzieć, jak ludzie ogłuszają aplauzem tak wymagających w odbiorze artystów jak choćby Darkside.
W uzasadnieniu tego fenomenu nie pomogą domorośli socjologowie, którzy przez kilka lat forsowali tezę, że to wszystko dlatego, iż jesteśmy wyposzczeni latami omijania naszego kraju szerokim łukiem przez światowe gwiazdy. Data ważności tego argumentu dobiegła już końca. Oferta koncertowa jest obecnie tak bogata, że przyprawia o ból głowy i jeśli ktoś czuł się koncertowo wyposzczony, to już dawno o tym zapomniał. Konkurs na fachowe, analityczne, naukowe wyjaśnienie dla zjawiska pozostaje więc nierozstrzygnięty.
Z uzasadnieniem czy bez - sam fakt został już udokumentowany na wszystkie sposoby: polska publiczność jest wielkim hitem wśród zagranicznych artystów. Oczywiście, można grymasić, że podnoszenie tego tematu to przejaw kompleksów, ale można też po prostu być dumnym. Nawet w tak błahej sprawie jak koncerty z muzyką rozrywkową.
Michał Michalak