Reklama

Telewizyjne festiwale umierają?

Festiwal w Sopocie nie żyje. Święto polskiej piosenki, czyli festiwal w Opolu, w stosunku do ubiegłorocznej edycji stracił ponad milion widzów. Hit Festiwal (tym razem zorganizowany w Bydgoszczy) zgromadził przed telewizorami widownię o 900 tys. osób mniejszą, zaś polsatowskie TOPtrendy straciły pół miliona oglądających.

Zasadne i naturalne jest więc pytanie o przyszłość festiwali telewizyjnych, ale zamiast bawić się w proroków - padną czy nie padną, za ile lat, który wyzionie ducha pierwszy - lepiej zastanowić się nad przyczynami tak opłakanego stanu rzeczy.

Profil telewidza

Lektura demograficznego profilu widzów tegorocznego Opola uświadamia nam, że tego typu imprezy są zupełnie nie na czasie. Najmniejszej ochoty na oglądanie opolskiego festiwalu nie mają ludzie młodzi, wykształceni, mieszkańcy dużych miast. Impreza cieszy się za to wielką popularnością wśród ludzi starszych (aż 41% widzów to emeryci), mieszkańców wsi i małych miasteczkach (64% wszystkich oglądających) oraz osób z podstawowym i średnim wykształceniem (83%).

Reklama

Nie mam wcale zamiaru kopać kolejnego rowu między "Polską B" a "Polską A"; podkreślam jedynie, że niechęć do Opola tzw. grupy komercyjnej (16-49 lat, duże i średnie miasta), po pierwsze nie nastraja optymistycznie z punktu widzenia sprzedaży reklam - to do grupy komercyjnej adresowana jest większość spotów, świadczy także o postrzeganiu tego festiwalu przez fanów muzyki, tych, którzy ściągają "empetrójki", chodzą na koncerty, jeżdżą na Open'era i kupują płyty. Ich Opole zupełnie nie interesuje.

Spirala obciachu

Nie ma się co oszukiwać - mimo wciąż niezłych słupków, telewizyjne festiwale uchodzą za imprezy obciachowe. W mniejszym stopniu dotyczy to polsatowskich TOPtrendów, m.in. ze względu na dość obiektywne kryterium doboru artystów - podczas koncertu "TOP" występują soliści i zespoły, którzy sprzedają w Polsce najwięcej płyt. W ten sposób obok Feel i Agnieszki Chylińskiej, oglądaliśmy także Tomasza Stańkę, Hey i Macieja Maleńczuka. Jeśli chodzi o koncert "Trendy", było już gorzej - wystąpili m.in. Volver, Aniqa, Anna Cyzon... ale też interesujący zespół HooDoo Band, z Alicją Janosz na drugim wokalu. Jednak Polsat sam przechyla szalę na niekorzyść wizerunku swojego festiwalu, delegując do prowadzenia Krzysztofa Ibisza i Kasię Cichopek, czyli ulubieńców prowincji.

W przypadku Opola i Bydgoszcz Hit Festiwal argumentów na korzyść jest już mniej. Powie ktoś: Ale przecież finalistów "Superjedynek" wybierała publiczność! Tak, ale mamy do czynienia z czymś, co można nazwać spiralą obciachu - sms-y wysyłają ci, których Opole interesuje, a interesuje tę grupę odbiorców, której przypadły do gustu poprzednie edycje i zaproszeni tam artyści. Nie są ci sms-ujący w żadnym wypadku reprezentatywną grupą dla wszystkich słuchających muzyki. Wskutek tej spirali obciachu, Opole jest coraz mniej otwarte, a coraz bardziej zamyka się w formacie "wieś tańczy i śpiewa". W tym roku pojawili się na szczęście Czesław i Robert Gawliński z nowym materiałem, ale niewykluczone, że niedługo w Opolu nie będzie już żadnego ambitniejszego wykonawcy.

Lista artystów "święta polskiej piosenki" mówi sama za siebie: Doda, Feel, Kombii, Stachursky, Video, Agnieszka Chylińska, Volver, Kaja Paschalska, a w roli kwiatków do kożucha wystąpili, oprócz wymienionych Czesława i Gawlińskiego, także Renata Przemyk i Maciej Maleńczuk. Jeżeli festiwal dalej będzie szedł w tym kierunku, za rok trzeba będzie być może zaprosić Bayer Full.

Bydgoszcz Hit Festiwal prezentuje się niewiele lepiej: przyjechała bardzo utalentowana Brytyjka Alexandra Burke, mająca kilka przebojów Sophie Ellis-Bextor, wystąpiła też nasza diwa, czyli Edyta Górniak, ale im głębiej grzebiemy w line-upie, tym gorzej to wygląda: Volver, Candy Girl, Feel, Katerine, Ewa Farna, Kasia Cerekwicka, Lou Bega, Velvet, Safri Duo (laureaci "Hitu Lata"). Szału nie ma.

Kreowanie trendów

Inaczej miała się sprawa z festiwalem w Sopocie. Przez wiele lat impreza ta, dzięki zapraszanym gwiazdom z zagranicy, była naszym oknem na świat, ożywczym powiewem Zachodu. Dziś światowe gwiazdy przyjeżdżają do Polski kilka razy w miesiącu, przez co Sopot przestał być wyjątkowy. Z biegiem lat obniżyła się też ranga konkursu o Bursztynowego Słowika, który z wyjątkowo prestiżowej nagrody stał się mało ekscytującym konkursem wokalnym, a jego regulamin zaczął się jawić jako równie tajemniczy, co mroczne postaci z powieści Carlosa Ruiza Zafona.

Obniżenie rangi naszych telewizyjnych festiwali widać nie tylko na przykładzie konkursu o Bursztynowego Słowika. Wystarczy sobie zadać pytanie: Jaką nową gwiazdę i jaki nowy przebój wykreował tegoroczny festiwal w Opolu? A w Bydgoszczy? To może chociaż TOPtrendy? Też nic? A może zeszłoroczne edycje?

- To już nie te czasy, kiedy na scenę wychodziła Ewa Demarczyk i wszystkim opadała kopara - powiedział nam Marek Sierocki przed tegorocznym Opolem. I miał rację. Sięgając po terminologię prasową, można powiedzieć, że telewizyjne festiwale przestały być opiniotwórcze. Przypomnijmy sobie 2005 rok i imprezę, która nazywała się Festiwal Jedynki w Sopocie. Nikomu nieznani wokaliści - Olga Szomańska i Przemysław Branny wraz z klaszczącym chórem, zachwycili publiczność utworem "Niech mówią, że to nie jest miłość" i wygrali sms-owe głosowanie w cuglach. Później okazało się, że najważniejszy jest ten trzeci, Piotr Rubik, który podczas występu w Sopocie grał na klawiszach gdzieś z boku, a kamerzysta nawet nie wpadł na pomysł, by go pokazać. Od tamtego dnia kariera Rubika ruszyła z kopyta, a blondwłosy kompozytor z dnia na dzień stał się supergwiazdą.

To w Opolu Zbigniew Hołdys zaprezentował w 2002 roku piękny utwór "Stalker", to właśnie tam wypłynęła "Baśka" Wilków czy "Bal wszystkich świętych" Budki Suflera. Przypomnijmy sobie 2003 rok i nieznanego wtedy szerzej Janusza Radka, który powalił wszystkich niesamowitym wykonaniem przeboju "Dziwny jest ten świat" Czesława Niemena. Z kolei pięć lat później oczarował utworem "Kiedy u... kochanie", opartym na wierszu Haliny Poświatowskiej. Dziś takie rzeczy już się nie zdarzają - ani w Opolu, ani w Bygdoszczy, ani w Sopocie. Dziś wychodzi na scenę Stachursky, śpiewa nie swoją piosenkę, dokładając do niej "umpa, umpa", a publiczność wstaje z miejsc. Oto skala upadku marki Opola.

A misja?

Dyrektorzy artystyczni telewizyjnych festiwali są związani prostym poleceniem: ma być duża oglądalność. Jako że publiczność tych imprez jest taka a nie inna, wykonawcy są dobierani pod kątem wsi, małych miasteczek i ludzi starszych; w przypadku Hit Festiwalu i TOPtrendów profil demograficzny jest zbliżony do publiczności Opola - polsatowska impreza przyciąga troszkę młodszą widownię, ale wciąż najliczniejszą grupą jest 60+. O ile Polsat może robić co chce, o tyle Telewizja Polska ma ustawowy obowiązek realizowania tzw. misji, którą w tym wypadku powinno być popularyzowanie rozrywki na wysokim poziomie. Przy spadającej oglądalności i wyczerpującej się formule "wieś tańczy i śpiewa," istnieje większa szansa (co nie znaczy, że duża), że ktoś wreszcie się tego podejmie.

Michał Michalak

Czytaj blog "Język Elit" Michała Michalaka

Sprawdź nasz raport specjalny o festiwalu Opole 2010

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy