Steczkowska, Sara... - klęska!
Nowe albumy Justyny Steczkowskiej, Krzysztofa Krawczyka, Marcina Rozynka, Sary May, Peji, Pectusa i Ich Troje okazały się sprzedażową porażką.
Wielomiesięczne przygotowania, nagrywanie utworów często pod okiem renomowanych producentów, kampania promocyjna na szeroką skalę i niecierpliwe oczekiwanie na pierwsze wyniki. Dla wspomnianych wykonawców dane dotyczące popularności nowych albumów były wieściami wręcz hiobowymi. Krzysztof Krawczyk na nagranie płyty "Warto żyć" wziął nawet kredyt.
Czesław potrafi
Abstrahując od jakości tych płyt, warto odnotować, że duża promocja nie zawsze przynosi dużą sprzedaż. Choć brzmi to jak banał, utarło się przekonanie, że za odpowiednie pieniądze, przy odpowiednio częstym pokazywaniu buzi w mediach można sprzedać każdy badziew.
Tymczasem sukces odnoszą często artyści, którym nie towarzyszy nachalna kampania - przykłady z ostatniego roku to m.in. Czesław Śpiewa czy Strachy Na Lachy.
Blogerka bez klasy
Najbardziej zabawną porażką wydaje się być historia Sary May. Wokalistka od wielu miesięcy napinała się nie na żarty, krytykowała na oślep, krytykowała nieładnie i pod publiczkę, co więcej, zaczęły ją zapraszać do swoich programów najpoważniejsze telewizje. "Lidia Kopania wygląda jak Ruska, którą przejechał traktor" - to tylko próbka możliwości pani Katarzyny Szczołek, bo tak w rzeczywistości nazywa się ta 26-letnia piosenkarka.
Ku przerażeniu niektórych, jej wypowiedzi stały się przedmiotem zażartych, internetowych dyskusji, a sama zaczęła być rozpoznawalna. Nic to jednak nie pomogło albumowi "Erotic Soul", który ani razu nie znalazł się w pierwszej pięćdziesiątce najlepiej sprzedających się płyt w Polsce. Na nic zdało się prężenie w
teledysku
, ani na niezliczonych sesjach zdjęciowych. Sarze nie udało się przekonać publiczności, że ma do zaproponowania coś więcej niż obrażane przez nią wokalistki.
Steczkowska skończyła się na...
Zupełnie inną pozycję na rynku mają Krzysztof Krawczyk i Justyna Steczkowska. To multiplatynowi wokaliści, należało zatem spodziewać się sprzedażowego hitu. Jednak zarówno płyta "Warto żyć" Krawczyka, jak i "To mój czas" Steczkowskiej nie dotarły ani razu do czołowej dziesiątki polskiej listy, nie mówiąc już o zdobywaniu Złota czy Platyny.
Złośliwi powiedzą, że Steczkowska skończyła się na "Dziewczynie szamana", jej debiutanckiej płycie z 1996 roku, którą wyprodukował Grzegorz Ciechowski. Album miał status potrójnej Platyny i żadne z dziewięciu późniejszych wydawnictw piosenkarki nie powtórzyło tego sukcesu. Niektórzy będą mieli nawet kłopoty z wymienieniem choćby dwóch przebojów Steczkowskiej, które nie pochodzą z "Dziewczyny szamana".
Nowej płycie Steczkowskiej nie pomogło prowadzenie przez wokalistkę programu "Gwiazdy tańczą na lodzie" (może zaszkodziło?), wywiady w kobiecej prasie, zatrudnienie popularnego węgierskiego producenta Victora Rakonczaia czy choćby efektowny
teledysk
do tytułowego singla. Jak odbiorcy mówią "nie", to nie ma zmiłuj.
Nie ma niezniszczalnych
Sporym zaskoczeniem wydaje się być komercyjna porażka albumu "Warto żyć" Krzysztofa Krawczyka, lubianego przecież przez stacje radiowe. Ostatnie studyjne dzieła Krawczyka - "Tacy samotni" z 2006 roku, "To, co w życiu ważne" z 2004 roku, "...bo marzę i śnię" z 2002 roku oraz "Daj mi drugie życie" z 2001 roku - wszystkie pokryły się Platyną. Nowe wydawnictwo przerwało ten triumfalny pochód piosenkarza. Zabrakło ręki muzyków pokroju Bregovica czy Smolika?
Dwa Feele to za dużo
Zespół Pectus miał być drugim Feelem. Jednak los zmiłował się nad przerażonymi tą perspektywą odbiorcami - dwa Feele wylewające się z ekranów i głośników w całej Polsce mogłyby się okazać czymś ponad ich siły. Debiutancki album Pectusa sprzedał się w miarę poprawnie (dotarli do 5. miejsca polskiej listy), jednak od zwycięzców sopockiego festiwalu oczekiwano czegoś więcej. Tym bardziej, że singel
"Jeden moment"
przypadł do gustu sporej części publiczności, cieszył się popularnością m.in. w programie "Hit Generator".
Debiutancki album Feel rozszedł się w ponad 200 tys. kopii, Pectus będzie miał wynik kilkadziesiąt razy gorszy.
Koniec Wiśniewskiego?
Rzeszowska grupa znajduje się jednak na początku swojej drogi, natomiast u schyłku kariery zdaje się być zespół Ich Troje. Grupa Michała Wiśniewskiego w trakcie kilkunastoletniej działalności sprzedała ponad dwa miliony płyt. Ostatni album "Ósmy obcy pasażer" dotarł najwyżej na 42. miejsce tygodniowej listy sprzedaży. Wiśniewski broni się, twierdząc, że płyta rewelacyjnie sprzedawała się w kioskach prasowych, niekoniecznie zaś w multimedialnych sklepach. Wokalista utrzymuje, że w ciągu miesiąca od dnia premiery w ten sposób album zakupiło 36 tysięcy fanów. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że Wiśniewskiego obecnie bardziej zajmuje poker niż muzyka.
Jak to z masowym odbiorcą jest?
"Niewidzialna ręka rynku" w bezlitosny sposób hamuje istoty z parciem na szkło (Sara May), zespoły, które podobno skazane są sukces (Pectus) oraz wykonawców, których, wydawałoby się, żadna siła nie jest w stanie zmieść (Steczkowska, Krawczyk).
Owa niewidzialna ręka to odbiorcy, którzy nadal decydują, czego chcą słuchać. Goebbelsowkie maksymy nie znajdują tutaj potwierdzenia. Powtarzanie setki razy, że dany wykonawca jest wykonawcą wspaniałym, jeszcze go takim nie czyni. Tak samo jak liczba udzielonych wywiadów wcale nie jest wprost proporcjonalna do pozycji na liście sprzedaży. Choć na gust masowy można narzekać, można się z nim nie zgadzać, to jest on na swój sposób autorski i do pewnego stopnia niezależny.
Michał Michalak