Rihanna: Zmęczenie i profesjonalizm

Rihanna nie dała odczuć w Łodzi, że jej koncert jest czymś więcej niż kolejnym przystankiem światowej trasy koncertowej. Ale kilkanaście tysięcy widzów zobaczyło w Atlas Arenie show wart wydanych pieniędzy na bilet, a profesjonalizm pochodzącej z Barbadosu wokalistki to rzecz bezdyskusyjna.

Rihanna w Atlas Arenie w Łodzi
Rihanna w Atlas Arenie w Łodzifot. Adam Jędrysik / jedrysik.com

Rihanna w Łodzi, 6 grudnia 2011

Zobacz zdjęcia z koncertu gwiazdy pop w Atlas Arenie!

fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com
fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com

Przed wtorkowym (6 grudnia) występem w Polsce w mediach pojawiły się niepokojące doniesienia, według których Rihanna jest skrajnie wyczerpana ciągnącym się od wielu miesięcy tournee i zmaga się z brakiem motywacji, by w ogóle wychodzić na scenę.

W Łodzi widać było, że wokalistka nie jest w najwyższej formie - nie tyle pod względem wokalu, co właśnie stanu ducha. Przy zbliżeniach na jej twarz, które często oglądaliśmy na telebimach (a było telebimów siedem, licząc cztery ruchome plastry nad sceną), dało się zauważyć, że Rihanna jest momentami nieobecna i koncentruje się jedynie na tym, by odtwarzać kolejne punkty scenariusza. Nieprzekonująco zabrzmiały zapewnienia, że "kocha to miasto". Z całym szacunkiem dla Łodzi i łodzian - czy ktoś uwierzył, że Rihanna zakochała się w mieście, drzemiąc na tylnym siedzeniu w drodze z lotniska do hotelu?

Polacy lubią być dopieszczani. Lubią, gdy artysta nie tylko powie im, że są najlepszą publicznością na świecie, ale jeszcze przekona ich, że naprawdę tak myśli. A najlepiej, żeby się po prostu świetnie w Polsce bawił. Takie poczucie sprzedała nam w Gdańsku Lady Gaga, częściowo udało się to również Shakirze, natomiast maszyna Madonna pokazała to dopiero przy akcji urodzinowej przyszykowanej przez fanów. Rihanna nie sprzedała tego wrażenia wyjątkowości, ale dała show, za który należą się słowa uznania. Wystarczy, że zrzekniemy się na chwilę roszczeń do bycia "narodem wybranym" dla każdego zagranicznego artysty i wtedy momentalnie zmienia się nasza percepcja.

W przeciwieństwie do wielu koleżanek z branży przez cały koncert Rihanna śpiewała na żywo i już za to - czapki z głów, zważywszy na rozbudowaną choreografię. Owszem, pojawiał się jej głos również w wydaniu "z puszki", ale wokalistka nie udawała wtedy, że to ona wydaje te dźwięki; był to rodzaj przerywnika bądź element chórków.

Nie tylko Rihanna śpiewa naprawdę, ale jeszcze śpiewa inaczej. Podczas występów piosenkarka ostrzej wchodzi w niektóre dźwięki z taką charakterystyczną, kontrolowaną chrypą. To dodaje utworom zadziorności, pazura i sprawia, że - uwaga - w łódzkiej hali Rihanna brzmiała czasem lepiej i ciekawiej niż w wersjach studyjnych.

Trzy najmocniejsze momenty wieczoru:

"Man Down" zaśpiewane z takim przekonaniem i polotem, że można było odnieść wrażenie, iż gwiazda faktycznie zabiła murzyna ("Pull the trigger / Pull the trigger / Boom / And end a nigga / end a nigga's life so soon"). No i ten rozkoszny karaibski "drive"...

"California King Bed" wykonane w długiej, żótłej sukni wespół z uczestnikami koncertu. Piękna gra świateł i - udawane lub nie - poruszenie na twarzy wokalistki.

"We Found Love" na zakończenie. Wydawało się, że połowa trybun ma zamiar przesiedzieć cały koncert od początku do końca. Ale tegoroczny przebój Rihanny zdołał porwać do góry całą Atlas Arenę, w czym duża zasługa nie tylko tej tanecznej kompozycji, ale też samej piosenkarki, która wykrzesała z siebie resztki sił, by zachęcić publiczność do aktywnego odbioru.

Zakochana w mieście Łódź Rihanna zapracowała na każdego dolara, który otrzyma bądź już otrzymała za wtorkowy występ. Był to pokaz wielkiego profesjonalizmu, szczególnie jeśli damy wiarę doniesieniom o złym stanie psychicznym, w jakim się znalazła. Ale jak już się Rihanna położy w california king bed, tudzież odda małemu s&m, gdy znów poczuje się jak jedyna taka dziewczyna na świecie, to całkiem niewykluczone, że miło wspomni ten mikołajkowy, udany koncert w Łodzi. Jeden z wielu.

Michał Michalak

Czytaj także:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas