Reklama

Prawda, dobro, piękno, muzyka

Zaśpiewać z Bono i sfotografować nagą Angelinę Jolie - takie marzenia wyjawiła nam Justyna Steczkowska.

Zobacz raport specjalny o Justynie Steczkowskiej i jej nowej płycie!

20 marca ukazał się nowy album Justyny Steczkowskiej zatytułowany "To mój czas". Jak mówi wokalistka, płyta jest bardzo emocjonalna. Pełna emocji jest również sama Justyna Steczkowska - kiedy opowiada o rodzinie, o tabloidach, o muzyce, o fotografii.

Z piosenkarką spotkał się w Krakowie Michał Michalak.

Justyno, fajniej jest być prezenterką telewizyjną czy jednak piosenkarką?

Reklama

Justyna Steczkowska: (śmiech) Zdecydowanie piosenkarką. Ale ja nie jestem prezenterką, poprowadziłam jeden show - "Gwiazdy tańczą na lodzie". To tak jakbyś mnie nazwał aktorką, bo zagrałam w jednym filmie.

To powiedzmy ogólniej - postacią telewizyjną. Masz również swój program ("W obiektywie Justyny Steczkowskiej"), występowałaś w "Rankingu gwiazd"...

Justyna Steczkowska: Tak już wygląda nasza praca, że występujemy w różnych programach telewizyjnych, prowadzimy też różne rzeczy, ponieważ ta działalność służy nam do zarabiania pieniędzy. Natomiast muzyka, nagrywanie płyt to sytuacja zupełnie niedochodowa.

Czyli w studiu się realizujesz, a w telewizji zarabiasz pieniądze?

Justyna Steczkowska: To jest uogólnienie, ale można tak powiedzieć. Jeśli postrzegamy świat w kolorach czarnym i białym, to można tak to zjawisko nazwać.

Niedawno powiedziałaś: "Zamiast kupić sobie megadrogie buty, sukienkę czy coś tam jeszcze, wszystko pakuję w moją nową płytę". Sprzedaż płyt na świecie dramatycznie spada. Nie boisz się tego?

Justyna Steczkowska: Każdy wykonawca się tego boi. Minęły lata 90., kiedy był wielki boom na muzykę i sprzedaż płyt. Te lata nie wrócą. Dzisiaj muzykę każdy może ściągnąć z internetu, może ją mieć natychmiast po premierze. Mam nadzieję, że prawo zajmie się tym restrykcyjnie, ale tak, żeby ludzie mogli ściągać muzykę z internetu, bo wszyscy to robią, ale żeby mogli za to płacić i dobrze się z tym czuć. Bo jeśli płacą złotówkę czy 50 groszy za jakiś utwór, to na pewno ich to nie boli. Czujemy się wtedy jako ludzie bardziej uczciwi i spokojni, niż wtedy, kiedy mamy świadomość, że okradamy kogoś. Mam nadzieję, że ktoś się wreszcie tym zajmie.

Trafia cię szlag, kiedy masz świadomość, że pracowałaś wiele miesięcy nad utworami, a ludzie sobie je po prostu ściągają?

Justyna Steczkowska: Na początku trafiał nas szlag. Ale trudno mieć pretensje o to do ludzi. Ludzie już tacy są, że jak mogą coś mieć za darmo, to po prostu tego nie kupują. Każdy ma swój powód ściągania piosenki. Być może naprawdę nie stać go na płytę, a on bardzo chce ją usłyszeć. Wolę, żeby tej piosenki posłuchał - może mu przyniesie ulgę, radość, wprawi go w jakiś stan emocjonalny, którego potrzebuje w danym momencie swojego życia. Nie mam o to żalu. Uważam, że tym powinno zająć się prawo i zrobić to tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.

Rynek muzyczny przechodzi gwałtowne przeobrażenia.

Justyna Steczkowska: W bardzo trudnej sytuacji są młodzi artyści wchodzący na rynek, dlatego że nie ma ich za co promować. Mówię o takiej muzyce, która jest niszą. Mówię o muzyce bardzo autorskiej, oryginalnej, nie takiej, którą puszcza radio. Piosenki w stacjach radiowych nikogo nie denerwują, ale i nie zmuszają do myślenia. Po prostu lecą sobie jakieś miłe piosenki i jest fajnie. Uważam, że ludzie potrzebują jednak czegoś, co można przeżyć, znaleźć, a na te mniej komercyjne produkcje nie ma pieniędzy. Dlatego szczerze współczuję początkującym wykonawcom. Moja "Dziewczyna szamana" też nie była komercyjną płytą. A jednak trafiła do dużej rzeszy ludzi. Ale zawsze miałam problemy z radiem.

Piosenki w radiach wydają się być skrojone według tej samej modły.

Justyna Steczkowska: Tak, w dużych stacjach komercyjnych tak jest. To są jednak ogromne instytucje biznesowe i dla nich liczą się słupki. Nikt się nie pochyla nad artystą, który chce coś światu powiedzieć, bo to ich mało interesuje.

Utwór zanim trafi do radia musi przejść badania. Kiedyś rynek weryfikował piosenkę w taki sposób, że zaraz po jej wypuszczeniu, trafiała do radia i jeśli ludziom się nie podobała, to umierała naturalną śmiercią. Dzisiaj mnóstwo oryginalnych artystów przepada na etapie selekcji. Nie mają pieniędzy, żeby zaistnieć. I tutaj akurat pomaga internet. Z jednej strony nie sprzedają się płyty, a z drugiej wielu wykonawców mogło zaistnieć dzięki na przykład Interii. Ale muzyka na pewno przestała być dochodowym zajęciem. Trzeba umieć sobie radzić w tych czasach, żeby nie sprzedać swojej osobowości.

Stosując ten uproszczony podział na muzykę komercyjną i niekomercyjną, gdzie umiejscowimy twoją nową płytę "To mój czas"?

Justyna Steczkowska: Ona jest bardzo emocjonalna. Poprzednia była bardzo stonowana i taka dosyć lekka. Album "To mój czas" porusza bardzo ważne dla mnie tematy. Ważna jest dla mnie piosenka "Kim tu jestem?". To pytanie zadaję samej sobie.

I udzielasz odpowiedzi?

Justyna Steczkowska: Ja znalazłam odpowiedź, ale każdy ma własną. Opowiadam swoją historię. Moją odpowiedzią jest to, że drogę wskazała mi miłość. Dla każdego może być to coś innego.

A emocje, o któych wspomniałaś?

Jeden z utworów opowiada o tragedii 16-letniej Mai K., która po dyskotece została odprowadzona przez starszego od siebie mężczyznę... Naiwnie zaufała mu, że ją odprowadzi do domu. Historia skończyła się dramatycznie, bo Maja została zgwałcona i brutalnie zabita. Była to dość głośna sprawa. Mówiono o tym w telewizji.

Okazało się, że była to bliska znajoma siostry mojej najlepszej przyjaciółki. Strasznie mnie to dotknęło. Oczywiście takie rzeczy dzieją się często i to zawsze jest straszne. Ale kiedy czujesz, że to jest ktoś w jakiś sposób bliski, to boli cię to podwójnie. I tak powstała piosenka "Dlaczego ty?", którą byłam w stanie zaśpiewać w studiu tylko raz. Musiałam wrócić do hotelu, było to w Budapeszcie, nie byłam w stanie udźwignąć tego tematu. Ale chciałam ją nagrać. Dlatego że - tak jak ci mówiłam - to będzie straszny dzień w moim życiu, kiedy pisząc piosenkę, zacznę myśleć o pieniądzach. Mam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.

Co węgierski producent Victor Rakonczai wniósł do twojej płyty?

Justyna Steczkowska: Bardzo długo szukałam producenta. Płyta nie powstaje z dnia na dzień, to proces tworzenia, grzebania we własnym sercu, duszy, emocjach. Zanim to wypłynie z ciebie, zostanie zapisane na nutach i w słowach, trochę to trwa. Mając już nagrane piosenki demo, szukałam producenta, który słyszałby je tak samo jak ja. W piosence najważniejsza jest melodia. Producent ją bierze i dodaje swoje kolory. Niedobrze jest, jak ma się ciągle tego samego producenta, bo gdzieś to wszystko zaczyna się zapętlać i brzmieć niedobrze. Victor odesłał mi moje propozycje w wersjach przez siebie ubarwionych. Byłam zachwycona. Pomyślałam: "Tak, to jest ten człowiek" (śmiech).

Czyli zrobiłaś taki casting na producenta...

Justyna Steczkowska: ...i Victor go wygrał (śmiech).

Twoją pasją jest fotografia, uwieczniałaś m.in. kobiece akty. Które z polskich wokalistek, aktorek czy prezenterek telewizyjnych widziałabyś przed swoim obiektywem?

Justyna Steczkowska: Oj, większość z nich. To zazwyczaj piękne kobiety. Zdjęcie to jednak przede wszystkim osobowość człowieka, nie tylko uroda. Urodę można wydobyć w bardzo różny sposób. Wystarczy mieć dobre oko.

Albo dobry program komputerowy.

Justyna Steczkowska: Oczywiście, Photoshop to najlepszy przyjaciel kobiety, wszystkich piosenkarek, aktorek. Nie ma co ukrywać, w gazetach wyglądamy zupełnie inaczej niż na żywo (śmiech). Tak nam wygładzają te zmarszczki... (śmiech). Mnie nieustannie poprawiają nos. Ale wracając do pytania - z przyjemnością widziałabym przed swoim obiektywem wspaniałą Magdę Cielecką, Maję Ostaszewską, Grażynę Szapołowską, Alę Węgorzewską, Anię Dereszowską, przepiękna dziewczyna. Trudno mi tak wymienić jednym tchem... Małgosia Kożuchowska.... Natomiast gdybym mogła kiedyś zrobić sesję światowej gwieździe byłaby to Angelina Jolie.

Rozmawiamy hipotetycznie, ale czy myślisz, że do takiej współpracy z polskimi gwiadami mogłoby dojść? Myślę, że miałyby do ciebie zaufanie.

Justyna Steczkowska: Wiesz, może kiedyś... Świat się bardzo zmienił jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie. Być może kiedyś tak się stanie. Marzenia można złapać. Ale na razie czuję się muzykiem, do tego Bozia dała mi talent i to co, potrafię, to wzruszyć człowieka śpiewem.

No to co do muzycznych marzeń - w jakim miejscu i z kim chciałabyś wystąpić?

Justyna Steczkowska: Z Bono, z U2 bardzo bym chciała zaśpiewać... ze Stingiem... Myślę jednak, że taka szara myszka jak ja, na dodatek na szaro dziś ubrana (śmiech), nie ma dla niego znaczenia. I w tym temacie nie ma się co łudzić. Ale jeszcze wokalista Depeche Mode ma wspaniały głos. I Michael Buble! Boże, co za głos... Jest na pewno kilku mężczyzn, z którymi chciałabym wystąpić w duecie.

Jak bardzo zmieniłaś się jako osoba od czasów "Szansy na sukces"?

Justyna Steczkowska: Jeśli się zmieniłam, to tylko na lepsze. Nie miałam nigdy ciężkiego charakteru, ale byłam bardziej niedostępna. Byłam tak zamknięta w świecie muzyki, że mało rzeczy do mnie z zewnątrz docierało. Ale kiedy urodził się mój pierwszy syn, wszystko się zmieniło. Zobaczyłam świat z innej strony, w innych kolorach. Zobaczyłam, że nie jestem już pępkiem świata i na szczęście nigdy nie będę.

A czy show-biznes słusznie jest przedstawiany jako takie wielkie kuszenie?

Justyna Steczkowska: Tak, myślę, że przykładów są tysiące. Bardzo trudno jest utrzymać długi, dobry związek w tym zawodzie. Nie dlatego, że ludzie tego nie chcą. Oni się starają. Rozwód jest zawsze trudny dla rodziny. I to nie jest tak, że ludzie show-biznesu robią to ot, tak. Pisze się jednak tysiące bzdur na ich temat, podjudza się, kusi. Niektórzy nie są w stanie unieść tej ciągłej presji. Jeśli ktoś, kto nie jest w show-biznesie, czyta, że jego żona ma romanse, że ją widziano z tym i z tamtym, nawet jak się bardzo stara taki mężczyzna, któregoś dnia tego po prostu nie wytrzymuje. Nawet jeśli bardzo ufa swojej żonie.

Kiedyś jeden z tabloidów tłumaczył, że powinniśmy być wdzięczni, my, artyści, ponieważ pojawiamy się w ich gazetach i mamy dzięki temu darmową reklamę. Myślałam, że umrę z wrażenia, kiedy to usłyszałam. Nigdy nie prosiłam, żeby tam być. Nie chcę tam być. Jestem tam wbrew swojej woli. Nie układam się z gazetami, nienawidzę takich sytuacji.

Ląduję na okładkach tytułów, które mnie nie interesują. Nie chcę tam być! (zdenerwowana Justyna powtarza to zdanie kilkakrotnie - przyp.red.) Ktoś zarabia na mnie pieniądze, nie płacąc mi za to i do tego wmawia mi, że mam romans, że moje dziecko jest chore.

To jest ciągły stek bzdur i domysłów. Nie jestem w stanie tego czytać i nie czytam. Boli mnie to, że wbrew swojej woli, muszę brać w tym udział. Jestem zaangażowana w zawód, którym chcę nieść ludziom piękno, dobro, muzykę, choć brzmi to abstrakcyjnie i wręcz reklamowo. Nie chcę niczego więcej, nie chcę, żeby pisano o mojej rodzinie. A jednak ludzie myślą, że my to robimy specjalnie.

Czyli prawda, dobro, piękno i muzyka.

Justyna Steczkowska: Ale jak widzisz, bywa to bardzo trudne.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: marzenia | świat | Bono | show | piosenki | śmiech | piękno | muzyka | Prawda | dobro | Justyna Steczkowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy