Męki Anity Lipnickiej

Pierwszy od dziewięciu lat solowy album Anity Lipnickiej, "Hard Land of Wonder", ukazał się 13 listopada. Piosenkarka w rozmowie z portalem INTERIA.PL opowiedziała o tej płycie, "artystycznym niepokoju", jaki odczuwała przy jej tworzeniu, swoim zamiłowaniu do słowa i zmaganiach z pytaniami o sens życia.

Anita Lipnicka - fot. Paweł Przybyszewski
Anita Lipnicka - fot. Paweł PrzybyszewskiMWMedia

Lipnicka, która swoje muzyczne i osobiste losy związała z walijskim muzykiem Johnem Porterem, tym razem postanowiła zaprezentować projekt całkowicie autorski.

- Żyłam [z Porterem - przyp. red.] w symbiozie w domu i na scenie. To była przepiękna przygoda. Zrobiło nam się wygodnie w tej symbiozie i pewnie moglibyśmy w niej trwać długie lata, ale oboje mamy przekorne natury i zapragnęliśmy zawalczyć o kawałek własnej przestrzeni - tłumaczy wokalistka.

Materiał na nowy album, który powstawał przez półtora roku, został skomponowany i wyprodukowany przez artystkę. W czasie pracy nad nim, Lipnickiej towarzyszyły liczne rozterki.

- Przechodziłam przez męki. Porwałam się z motyką na słońce. Zakupiłam fortepian i nie grając nigdy wcześniej, zdecydowałam, że to właśnie będzie ten trop. Te piosenki powstawały na fortepianie. W pierwszej fazie, kiedy stukałam w te klawiaturę bez ładu i składu, miałam momenty, kiedy myślałam, że to wszystko nie ma sensu - przyznaje.

Droga przez mękę - zobacz wideo:

Właśnie dźwięki fortepianu stanowią szkielet muzyczny nowych piosenek Lipnickiej.

- Miałem pomysł, żeby sercem wszystkiego był fortepian i to taki odrealniony, z dużą ilością pogłosu, jakby senny, nie do końca rzeczywisty plus kontrabas. Natomiast reszta instrumentów to były kolory. Widzę muzykę kolorami i kształtami. Mam pełen obraz kompozycji i dokładnie czuję, przynajmniej tak mi się wydaje, właściwe proporcje tych kolorów - opowiada gwiazda.

"Widzę muzykę kolorami":

Drugim fundamentem albumu są napisane w języku angielskim teksty, do których piosenkarka przywiązuje ogromną wagę.

- Dylan i Cohen zarazili mnie miłością do słowa. Nigdy nie byłam w stanie wykonywać muzyki, w której główną rolę odgrywa rytm bądź faktura dźwięków sama w sobie. Tekst jest dla mnie sprawą podstawową. Długo pracuję nad tekstami. Staram się, aby nie były o niczym - zdradza Lipnicka, która śpiewanie po polsku zarzuciła już jakiś czas temu.

"Słowo jest kluczem":

- Żeby nagrać płytę po polsku, muszę zacząć pisać ją po polsku - zaznacza. Nie było tak w przypadku "Hard Land of Wonder". Poza tym wokalistka postanowiła zawalczyć o nowych, zagranicznych słuchaczy.

- Zapragnęłam również podzielić się moją muzyką z ludźmi z innych krajów. Wierzę, że nie jest to tylko kwestia tego, że jestem Polką i tylko do Polaków mogę przemówić tym, co piszę i próbuję przekazać - wyjaśnia.

"Ta płyta pisała się po angielsku":


Jednocześnie Lipnicka zdradza, że John Porter, który wprawdzie nie był bezpośrednio zaangażowany w realizację albumu, to jednak skutecznie motywował piosenkarkę do wytężonej pracy.

- Pokój muzyczny zyskał miano "sali tortur". Było już nieciekawie w domu. Ale przebrnęłam przez tę fazę niepewności artystycznej. Im bardziej klarowała się wizja i wydawało mi się, że jest ona spójna, że nie rozbiegam się gdzieś na boki, tym bardziej nabierałam pewności siebie. W końcu zdobyłam się na to, aby wyprodukować ten materiał. To było ważne doświadczenie w moim życiu. Dzięki niemu pokonałam wiele wewnętrznych barier - mówi Lipnicka.

"Ta płyta pełna jest cieni, tajemnicy, przez które próbują przebić się słoneczne promienie, jaśniejsze, lżejsze brzmienia. Cieni jest jednak więcej, Lipnicka częściej niż dotychczas sięga po niskie dźwięki, a wrażenie zagadkowości potęgują oszczędne aranżacje" - pisaliśmy w recenzji "Hard Land of Wonder" (czytaj cały tekst). Piosenkarka na nowym albumie świadomie złożyła hołd muzycznemu minimalizmowi.

- Z wiekiem staje się coraz bardziej minimalistyczna w formie wyrazu - zaznacza i dodaje: - Nagrywanie tej płyty przyniosło mi dużo radości, czysto dziecięcej radości.

Poza wszystkim jednak nowa płyta "jest wynikiem strachu, który od jakichś paru lat w sobie noszę, dokładnie od momentu, w którym pojawiło się dziecko w moim życiu".

- Człowiek coraz więcej się zastanawia się nad tym wszystkim: po co tu jest i o co w tym wszystkim chodzi. Nagle uderzyła mnie taka świadomość, że tak naprawdę nic oprócz tego, co mamy tu i teraz nie jest nam dane na zawsze. Coraz częściej zaczyna mnie prześladować takie przeczucie, że nie ma nic później. Stąd we mnie jest jakaś histeria, gorączka, żeby zdążyć spełnić wszystkie marzenia: muzyczne, osobiste i rodzinne; żeby to wszystko pozapinać i zrobić jak najwięcej dziś, tu i teraz - deklaruje Lipnicka.

"Noszę w sobie strach":

Zobacz teledyski Anity Lipnickiej na stronach INTERIA.PL!