Grammy 2014: Balans odnaleziony, status podtrzymany
Organizatorzy gali Grammy muszą się sporo natrudzić, by z jednej strony zainteresować masowego odbiorcę (niekoniecznie konesera), a z drugiej oprzeć się pokusie zaniżania poziomu plastikowym spektaklem a la MTV.
Mimo że kapituła Grammy ewidentnie stara się przypodobać mniej wyrobionemu odbiorcy, to jednak wciąż udaje się uniknąć tanich prowokacji w stylu występu Miley Cyrus podczas MTV Video Music Awards. Wymowny jest też fakt, że bez statuetki Grammy pozostaje Justin Bieber. Oboje - Bieber i Cyrus - już dawno zostali bowiem obsypani mniej prestiżowymi nagrodami.
Werdykt kapituły prawie co roku budzi spore kontrowersje. Jak znaleźć złoty środek między tym, czego pragnie słuchający radia lud a tym, co zdaniem krytyków jest wartościowe? W przeszłości wybierano artystów albo bardziej popularnych niż wartościowych albo bardziej wartościowych niż popularnych. Przypomina się sytuacja z 2011 roku, kiedy nagrodę za album roku przyznano - zupełnie zasłużenie - grupie Arcade Fire. Widzowie i fani popowych gwiazd oburzyli się nie na żarty, pytając później na Twitterze: "A co to, do cholery, jest Arcade Fire?".
Jak trudnym zadaniem jest takie balansowanie uświadamia przypadek naszych Fryderyków, które z biegiem lat radykalnie straciły na prestiżu.
Tym razem udało się organizatorom i kapitule Grammy ów złoty środek odnaleźć.
Trzy najważniejsze kategorie - album roku, nagranie roku i piosenka roku - padły łupem Daft Punk i Lorde. Warto odnotować - Francuzów i Nowozelandki.
Trudno o lepszy wybór, i jest to zasługa w równym stopniu kapituły, jak i samych artystów, którzy skutecznie ożenili masową siłę rażenia z bezkompromisową jakością.
Przeboje "Get Lucky" i "Royals" wyniosły cenionych od lat Daft Punk i debiutującą, pyskatą Lorde do rangi największych gwiazd popu. Mogła więc kapituła z czystym sumieniem wręczyć im statuetki, bez ryzyka że obrażeni fani Justina Biebera będą złośliwie pytać czym, do cholery, jest ten Daft Punk. A widok Yoko Ono, Paula McCartneya, Beyonce, Jaya Z i innych gwiazd pląsających na widowni do "Get Lucky" to jeden z tych obrazków, które zostają w pamięci i uświadamiają nam, jak pięknie łączyć potrafi muzyka.
Oglądalność Grammy kształtuje się na poziomie 25-30 mln widzów, poprzednie Oscary oglądało 40 mln odbiorców w samych Stanach. Stąd usilne i trwające od lat zabiegi - m.in. zmniejszenie wciąż zbyt dużej liczby kategorii - by Grammy do Oscarów doszlusowały. Niezależnie od tego, czy się uda, tegoroczna edycja wydatnie przysłużyła się zachowaniu statusu najbardziej prestiżowej nagrody w muzycznym show-biznesie.