Girl Power, czyli muzyczny rok kobiet

Filip Lenart

Jest niemal połowa roku 2011. Na gali rozdania muzycznych nagród branżowego tygodnika "Billboardu" jeden z najlepszych występów w historii daje popularna wokalistka Beyonce, która w pewnym momencie wykrzykuje: "Dziewczyny rządzą światem!". Występ jest wyreżyserowany z takim rozmachem, że trudno się oprzeć wrażeniu, iż właśnie wkraczamy w świat muzycznej "seksmisji".

Triumfująca Beyonce na gali Billboardu - fot. Ethan Miller
Triumfująca Beyonce na gali Billboardu - fot. Ethan MillerGetty Images/Flash Press Media

Beyonce swoim perfekcyjnym show i jego siłą wyrazu, jak na obecną królową popu przystało, tylko przybija pieczęć na dokonaniach swoich koleżanek. Bo ten rok jest rokiem kobiet i naprawdę już nie wierzę, że coś jeszcze może to zmienić.


Adele pobiła rekordy

Być może to właśnie 22-letnia Brytyjka Adele dała dziewczętom sygnał do boju, wydając swój drugi album na początku tego roku. Faktem jest, że ta niepozorna dziewczyna zrobiła coś, co pewnie długo będą studiować doktoranci muzykologii na całym świecie. Nagrała doskonały album, który ani nie jest odkrywczy, bo osadzony w tradycyjnej stylistyce soul, ani nie wpisuje się najmodniejsze nurty muzyczne.

Twórczyni tego zamieszania nie jest typową dla naszych czasów gwiazdą. Nie widać jej na pierwszych stronach tabloidów, nie musi się ubierać w kreacje z mięsa, nikt jej nie wynosi z knajp, nie ma radykalnych poglądów. To chyba prawdziwa historia kopciuszka dziejąca się na naszych oczach, a w roli głównej występują świetne piosenki i piękny głos. Nie ma sensu wymieniać tutaj rekordów sprzedaży, jakie pobiła płyta "21". Po pierwsze dlatego, że po ponad pięciu miesiącach od premiery wciąż jest obecna na listach bestsellerów, a po drugie dlatego, że zbyt długa jest lista tuzów, którzy ze swoimi rekordami musieli się pożegnać. Chyba wystarczy wymienić Madonnę i The Beatles.

Adele śpiewa "Someone Like You" na gali Brit Awards:


Czytaj także:

PJ Harvey zatrzęsła Anglią

Również na samym początku roku swoją kolejną płytę wydała PJ Harvey. Poszła drogą, jaką współcześni artyści wybierają coraz rzadziej. Zamieniła swoją dawną punkową energię i umiłowanie do muzycznych eksperymentów, na rzecz polityczno-społecznego przesłania. Okazało się, że dzięki swojej charyzmie, wcale na tym polu nie poległa. Zarówno fani, jak i krytycy, docenili album "Let England Shake", a królestwo może się nie zatrzęsło, ale z pewnością trochę drgnęło. Jest to jak dotąd drugi album PJ, jaki trafił do pierwszej dziesiątki najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii. Jak na artystkę niszową i płytę z przesłaniem, w XXI wieku to świetny wynik.

PJ Harvey w telewizyjnym programie Joolsa Hollanda:


Czytaj także:

Lady Gaga, czyli ciągły atak

Mistrzyni świata jeśli chodzi o robienie zamieszania wokół siebie - ostatnio wyskoczyła mi z lodówki, tym razem przebrana za owoc kiwi. Oczywiście to żart, ale z drugiej strony jej najnowszą płytę można ponoć kupić w aptekach i supermarketach, więc chyba żart jak najbardziej na miejscu. Dwóch rzeczy nie można jej odmówić. Spełnia wszelkie wymogi gwiazdy pop oraz ma dziewczyna wielką energię. Nowa płyta, to przede wszystkim dance, ale energetyczny tak, że buty spadają. Prawdopodobnie w dzisiejszych czasach żaden facet nie wytrzymałby ani fizycznie ani psychicznie rygoru, jaki narzuca sobie Gaga. Ona bynajmniej nie wygląda na osobę, która ma zamiar zwalniać.

Czytaj także:

Lykke Li i Tune Yards zwalczyły syndrom drugiej płyty

Czas na dwa przykłady kobiet z szeroko pojętej alternatywy. Obydwie w pierwszej połowie tego roku świetnie poradziły sobie z syndromem drugiej płyty. Sprawa niełatwa zwłaszcza w klimatach indie, gdzie obecnie gwiazdy zapalają się, zanim wydadzą debiutancki album, a gasną pół roku po jego premierze. A tym paniom udało się przebić dobrze przyjęte debiuty. Tune Yards zachwyciła wszystkich nowym albumem, który z tegorocznych premier ma chyba najlepsze notowania wśród muzycznych recenzentów zarówno w Stanach jak i w Wielkiej Brytanii. Do tego delikatnie złagodziła brzmienie, co dało jej kompozycjom szansę przebicia się do szerszego grona odbiorców. Do dziś pamiętamy jej niesamowity koncert z Off Festiwalu 2010, więc trzymamy kciuki, aby kariera rozwijała się nadal tak kolorowo. Tym bardziej, że charyzmy i energii scenicznej ma ta pani tyle co dziesięciu chłopa na budowie Stadionu Narodowego.

Tune Yards w teledysku "Bizness":


Z kolei balansująca na granicy alternatywy i popu szwedzka wokalistka Lykke Li również obroniła się swoim drugim albumem. Świetne recenzje oraz wielki przebój "Get Some" dowodzą, ze mamy do czynienia z kimś więcej niż tylko gwiazdką jednego sezonu.

Zobacz Lykke Li u Joolsa Hollanda:


Czytaj także:

Britney Spears nie daje o sobie zapomnieć

Powrót Britney Spears z nowym albumem nie był może spektakularnym sukcesem, ale na pewno nie można go też zaliczyć do porażek. Mimo wielkiej konkurencji o wokalistce znowu zrobiło się głośno, a płyta "Femme Fattale" zaliczyła pierwsze miejsce na liście Billboardu. Do tego zwieńczony gorącym pocałunkiem duet z Rihanną na gali muzycznych nagród i publicity podratowane.

Czytaj także:

Katy B, Anna Calvi, EMA czyli debiutantki depczą po piętach

Ale nie tylko uznane kobiece głosy narobiły w tym roku zamieszania. Równie dobrze idzie debiutantkom, które barwnie, z pomysłem i co najbardziej zaskakujące niezwykle dojrzale ruszają na podbój list przebojów. W 2010 roku Katy B zatrzęsła sceną klubową, ale dopiero premiera jej albumu pokazała, że przebój "Katy On the Mission" czy kilka kolaboracji z uznanymi producentami to nie był przypadek. Na płycie znalazły się najmodniejsze obecnie brzmienia podlane popowym sosem, tak aby całość była strawna dla szerokiego grona odbiorców. Katy wystrzegła się przy tym pretensjonalności i nudy. Świetny debiut!

Czytaj także:

Po stopach wymienionych wcześniej PJ Harvey czy Lykke Li depczą młode panie z takim potencjałem twórczym jak Anna Calvi czy EMA. Zwłaszcza ta pierwsza, to kolejny przykład niezwykle wyrazistej osobowości, która nie tylko ma ciekawy pomysł na swoją muzykę, ale również na sceniczny image. Anna Calvi była nominowana do nagrody BBC Sound of 2011, a debiutanckiej płycie recenzent "NME" przyznał notę 9/10.

Zobacz Annę Calvi w koncertowej wersji "Jezebel":


A co jeszcze w tym roku?

Wygląda na to, że to wcale nie koniec kobiecej ofensywy w światowej muzyce w 2011 roku. Czekamy na nowe albumy Beyonce i niedawno oglądanej na Selector Festival w Krakowie grupy La Roux. Coraz mniej słychać ostatnio o imprezowych poczynaniach Amy Winehouse, a coraz więcej o tym, że jeszcze w tym roku ukaże się jej nowa płyta (wokalistka ma pojawić się 30 lipca na Artpop Festival w Bydgoszczy). Florence Welch i jej Florence and the Machine też pracują nad nowym materiałem. Możemy się zatem spodziewać utrzymania dominacji kobiet na muzycznym rynku.

Co na to męska kadra?

A faceci? No cóż, Justin Bieber? Dzieci na razie nie liczymy... Może za pięć lat, jeśli do tego czasu nie okaże się, że tak naprawdę jest dziewczynką. W tym roku mieliśmy nowe płyty gitarowych gigantów zeszłej dekady, czyli The Strokes i Arctic Monkeys. Niestety okazuje się, że panowie powyżej 25. roku życia nie są już w stanie energetycznie uderzyć w struny gitary. Za starzy? Wypaleni? Czekamy na nową płytę Coldplay, ale trochę wątpię, czy uda im się wrócić na piedestał. Dowiedzieliśmy się też, że aby nazwisko Gallagher coś znaczyło, to musi być ich dwóch.

Mistrzowie zupełnie odmiennych stylów spotkali się w Rzymie. Mowa o znanym z duetu Gnarls Barkley Danger Mouse i Jacku White, ale to nie utwory z udziałem lidera nieodżałowanego The White Stripes były najlepsze na tej nudnej płycie - raczej ratuje ją obecność Norah Jones.

Jeśli chodzi o tegorocznych debiutantów, to chyba najcieplej przyjęte były płyty dwóch młodzieńców, którzy już się połapali, że aby przetrwać trzeba przynajmniej grać dla dziewczyn. Panowie James Blake i Kurt Vile smęcą aż miło. Jest więc szansa, że zostaną dziewczęcymi maskotkami i tak przetrwają tę seksmisję.

Czytaj także recenzje:

No to panowie, pozostało już tylko piwko, meczyk i wiara w to, że Elvis i Jim Morrison jednak żyją.

PS. Powyższy tekst, mimo że w mniemaniu autora poparty jest faktami, stanowi subiektywny przegląd muzycznych wydarzeń pierwszej połowy tego roku. Zapraszam do dyskusji. Może nie jest z nami, facetami tak źle?

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas