Festiwalowy alfabet Niny Terentiew: "Nigdy nie wiem, co zrobi Maciej Maleńczuk"
Nina Terentiew kocha artystów z wzajemnością i wie o nich wszystko. Z okazji zbliżającego się 20. festiwalu w Sopocie zdecydowała się opowiedzieć o wyjątkowych ludziach i miejscach, które wiążą się z tą imprezą. Tak powstał "Festiwalowy alfabet Niny Terentiew".
Festiwalowy alfabet Niny Terentiew publikowany jest w pięciu częściach.
Maneskin
Nie jest to muzyka mojego pokolenia, ale siła tej muzyki i osobowości artystów są niespotykane. Kiedy udało nam się ich zaprosić do Sopotu natychmiast po zwycięstwie na Eurowizji, siedziałam i słuchałam ich jak małe dziecko, pełna zachwytu. Muzyka naprawdę potrafi łączyć pokolenia i może wszystko. Gdyby mnie ktoś zapytał czy czuję ten typ muzyki, powiedziałabym, że nie bardzo. Ale w ich wykonaniu była taka prawda i takie szaleństwo, że obejrzeć ich na żywo było dla mnie radością.
Maleńczuk Maciej
Artysta niepokorny, krakowski bard, kiedy idzie ulicami Krakowa, to się za nim oglądają. Po raz pierwszy zobaczyłam go w Teatrze STU jeszcze z zespołem Pudelsi. Nie wiem jak to się stało, że zaprzyjaźniliśmy się z Maćkiem. Może moje częste pobyty w Krakowie w tamtym czasie pomogły? Urzekły mnie jego biografia, jego nonszalancja, to jego "blase" ale i jego poezja. Przyznam, że prawie wszystkie kobiety, które znam, ulegają jego charyzmie i jego niewymuszonej męskości.
Wiem, że był zapraszany do Sopotu, a przyjeżdżał chyba tylko do nas. W tym roku również będzie z nami w Sopocie obchodził swoja "czterdziestkę" pracy na scenie. Zachwyca mnie u niego to, że nigdy nie wiem, co zrobi. Jesteśmy z nim umówieni na przykład w Sopocie na jedną konkretną piosenkę, a on wychodzi i śpiewa "Vladimira". Ta niepokorna niezależność bardzo mi się w Macieju podoba. Poza tym jest chyba jednym z ostatnich przedstawicieli krakowskiej bohemy. "Bohema" - a czy my, zwłaszcza młodzi jeszcze wiemy, co to znaczy? A Maleńczuk po prostu do niej należy.
Maciek Rock
Było kiedyś takie określenie "zwierzę telewizyjne". To właśnie Maciek. Talent wyssał z mlekiem mamy. Maciek nie ma absolutnie żadnego lęku przed kamerą. Wydaje się, że wszystko przychodzi mu bardzo łatwo. Raczej nie sądzę, żeby swoje teksty wkuwał w domu na pamięć. Kiedy był w zasadzie u szczytu kariery, najpierw prowadził hitowy program "Idol", potem "Must be the Music" po prostu powiedział mi pewnego dnia, że telewizja przestała go inspirować i chce sprawdzić się w radiu. Ale po latach, kiedy zaprosiliśmy go na galę 30-lecia nagle znów poczuł wiatr w żaglach i zapragnął znowu być w telewizji. Nasze wrota znów się otworzyły przed nim szeroko.
Ten powrót odbywał się małymi krokami. Najpierw zaproszenie na 30-lecie. Później, zaproszenie do specjalnego odcinka "Tańca z Gwiazdami". I tak stopniowo obie strony poczuły, że warto związać się silniejszym węzłem. Maciej wrócił i jest przeszczęśliwy, bo zatęsknił za telewizją. Ale to nie jest tak, ze telewizja będzie jego miłością na całe życie. Z tego co myślę, podpatrując go, jego największą miłością jest rodzina. Jego żona, dzieci. Pamiętam, kiedy poprzednio był w telewizji i proponowałam mu prowadzenie nawet najbardziej prestiżowej imprezy, Maciek potrafił powiedzieć: "Ale ja już obiecałem rodzinie wakacje i przepraszam, ale nie". Nie znam innego młodego prezentera, na początku zawodowej drogi którego byłoby stać na zrobienie czegoś takiego. Bardzo się cieszę, że Maciej wrócił, ale nie dałabym sobie uciąć głowy, że za rok nie powie, że dziękuje, bo teraz na przykład zamierza zostać podróżnikiem i objechać ziemię dookoła.
Neo-Nówka
Niezwykli faceci! Uwielbiam się z nimi spotykać, fascynuje mnie zwłaszcza dowcip Romka Żurka. Nadajemy na tej samej fali i prawimy sobie zawoalowane komplementy oraz jeszcze bardziej zawoalowane złośliwostki. Rozmowa z Żurkiem jest po prostu poezją. Ten kabaret ma swoją absurdalną filozofię występów. Uważają, że publiczności telewizyjnej nie można sobą przekarmiać i w związku z tym Romek dawkuje występy Neo-Nówki w telewizji jak najcenniejsze lekarstwo. I o ile z innymi kabaretami można się dogadać, że będą u nas pięć czy sześć razy w roku lub poprowadzą jakiś stały program, to z Neo-Nówką nie jest to możliwe. Oni nie lubią występować w żadnych składankach, pozwalają rejestrować jeden, czasem dwa programy w roku. Wszystkie emisje ich kabaretu to absolutny rekord oglądalności.
W związku z tym ja zgadzam się na to, co Romek chce, a nie Romek na to, co ja bym chciała. Mimo to mogę powiedzieć, ze się przyjaźnimy ale na bardzo specjalnych zasadach. Bo czy ktoś mi uwierzy to, że Roman mną rządzi?! A rządzi, bez dwóch zdań (śmiech).
Oskar Cyms
Zobaczyłam go właściwie dopiero w programie "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" i od pierwszego odcinka czułam, że to on wygra. Gdyby stało się inaczej byłabym zawiedziona i jako widz, i jako menedżer. Jest uroczy, ma wspaniały głos i gigantyczny talent, z którym wie co robić. Trzymam za niego kciuki.
Publiczność
Dwie publiczności dostałyby ode mnie Oscara dla publiczności. Pierwszy dla publiczności Opery Leśnej. Trudno uwierzyć, ale na dni koncertowe naszego festiwalu bilety są wykupione jeszcze zanim ogłosimy listę artystów. Szczególnie lubię widzów, którzy siedzą wysoko w amfiteatrze, najdalej od sceny, ponieważ oni bawią się najlepiej. Bije od nich radość, takie współbrzmienie z wykonawcami, autentyczny aplauz.
Artyści też bardzo cenią sopocką publiczność. Drugi mój Oscar wędruje do widowni na kabaretach w naszym cotygodniowym programie w studio. Bo miłość do kabaretu w Polsce jest ogromna. Zwłaszcza do takiego, który posuwa się za daleko, ale na tym polega jego rola. Jak w słynnym cytacie - "Z kogo się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie!". Kocham publiczność, która śmieje się sama z siebie i chwyta wszystkie najlepsze kąski.
Ralph Kaminski
Złapałam się na tym, że o tylu artystach powiedziałam tu, że ich kocham! Bo to artyści są dla od początku mnie najważniejsi... Jak zobaczyłam Ralpha... Nie, najpierw usłyszałam jego płytę i zapragnęłam go poznać. I zjawił się u mnie ten duch czysty, a ja nie zastanawiając się zaprosiłam go do Sopotu. On ze zdziwienia otworzył jeszcze szerzej swoje piękne oczy. Ralph jest doskonale ukształtowanym artystą, a przecież jest - jak się śmieję - dzieckiem. Kiedy się zaprzyjaźniliśmy, dowiedziałam się, że wszystko w jego twórczości począwszy od muzyki, tekstów, kostiumów a kończąc na choreografii rodzi się w jego głowie. To się nazywa projekt. Ralph jest najbardziej świadomym artystą jakiego poznałam. Mówię tu także o drobiazgach. Jeżeli Ralph postanowił, że chce wystąpić w różowym garniturze, to nie podejmuję dyskusji, bo wiem że on to wymyślił, domknął i jak widzę efekt końcowy, to przyznaję, że różowy garnitur był jedynym i najlepszym wyborem. Z niezwykłym zainteresowaniem oglądam jego krawaty. Powiedział mi, że kiedy jest w Stanach Zjednoczonych, jeździ po second handach i tam wynajduje wspaniałe jedwabne krawaty z lat 50. Każdy szczegół Ralpha jest przez niego przemyślamy i odpowiednio zastosowany.
Ale to, co najbardziej niezwykłe to jego muzyka. Zdawałoby się z pozoru trudna i elitarna. Ale jego koncert w Teatrze Wielkim wyprzedał się do ostatniego miejsca w dwie minuty, a bilety nie były tanie. Najciekawszy był tam zestaw publiczności. Zwykle jest tak, że ktoś ma fanów starszej generacji, ktoś ma młodzież, a Ralph ma wszystkich. Jest międzypokoleniowy. To był typowo "Ralphowy" koncert - Ralph w repertuarze Kory. On to zrobił przez swoja osobowość, serce, umiłowanie jej twórczości. Nie odtworzył jej piosenek, to była wielka rola Ralpha jako Kory. Zaakceptowałam ją w całości.