Zbiorowa histeria, czyli dlaczego warto jechać na OFF Festival
Filip Lenart
"Lubię tylko piosenki, które już gdzieś słyszałem" - pytanie brzmi, czy śmiejesz się z tej maksymy z filmu "Rejs" czy faktycznie się z nią identyfikujesz?
Jeśli należysz do pierwszej grupy, OFF Festival (2-4 sierpnia) został wymyślony dla ciebie. Jeśli jesteś z drugiej, to lepiej nie psuj sobie nastroju wizytą w Katowicach. Z pewnością znajdziesz gdzieś w okolicy koncert wykonawcy, którego widziałeś już kilka razy, a jego płyta jest już tak wymęczona w twoim samochodowym odtwarzaczu, że nadaje się tylko do powieszenia na lusterku. Ale za to dobra zabawa gwarantowana.
Odkrywanie nowej muzyki
Odkrywanie nowych zespołów dla polskiej publiczności to już od paru lat ulubiony sport Artura Rojka, dyrektora artystycznego OFF Festival. Z pewnością wyniki ma w nim nie gorsze niż w śpiewaniu i pływaniu. Potwierdzić może kilkanaście tysięcy sędziów, którzy każdego roku zjeżdżają się na śląskie święto muzyki. Gdy Caribou grało na OFF-ie, mało kto o nim słyszał, The National po festiwalowym koncercie zawojowali nie tylko kilka polskich miast, ale i scenę główną Open'era, ale pewnie dla wielu to właśnie klimatyczny koncert w Mysłowicach był tym najlepszym.
To tylko dwa dość nośne przykłady, ale w mniejszej skali jest ich znacznie więcej, bo prawie każdy wraca po OFF-ie ze swoimi prywatnymi zdobyczami, które na długie miesiące, a czasem lata wzbogacają domową płytotekę. Nie dziwi więc fakt, że OFF zdobywa europejskie nagrody, a opiniotwórczy serwis Pitchfork drugi rok z rzędu wymienia go wśród najważniejszych festiwali całego globu.
Dzięki współpracy z amerykańskimi wytwórniami mamy też co roku unikatową w skali europejskiej reprezentację artystów zza oceanu. Dzięki temu możemy być na bieżąco w tamtejszych nurtach alternatywy, a to artyści, którzy nie przyjeżdżają do Europy zbyt często.
Zbiorowa histeria
Zbiorowa histeria to zjawisko, które jak dotąd wybuchało na każdej edycji OFF Festivalu. Dzieje się tak, gdy zazwyczaj mało znany wykonawca gra doskonały koncert dla mało znającej jego twórczość publiczności. Nagle okazuje się, że dochodzi do jakiejś niezwykłej chemii pomiędzy zespołem a publiką i wtedy zaczyna się szaleństwo.
Pierwszy raz doświadczyłem tego jeszcze w Mysłowicach, gdy duet Wildbirds & Peacedrums wraz ze zgromadzoną w namiocie publicznością nie byli w stanie zakończyć swojego koncertu, bo ludzie wyklaskali, wykrzyczeli i wytupali chyba z pięć bisów. W zeszłym roku takie niezwykłe wydarzenie miało miejsce na scenie głównej podczas (kto by się spodziewał?) soulowo-funkowego koncertu Charlesa Bradleya. Wokalista rozlał po terenie Doliny Trzech Stawów morze miłości i nakarmił pozytywną energią dobre kilka tysięcy ludzi.
Występ Tune Yards na Scenie Eksperymentalnej to pewnie do dzisiaj jeden z najlepszych koncertów życia dla wielu osób. Podobnie jak szalone show Monotonix na scenie Miasta Muzyki, gdy muzycy całość show zagrali nie na scenie a wśród publiczności. Zwieńczeniem był szalony skok wokalisty z masztu sceny, a Artur Rojek opóźnił inne koncerty na dużych scenach, żeby publiczność mogła przeżywać to szaleństwo do końca.
Nie inaczej było na kiczowatym, tanecznym występie Omara Souleymana, czy przypominającym dziecięce zabawy z instrumentami koncercie Francuzów z Gable, którzy po drugim bisie musieli negocjować z organizatorami zagranie kolejnych, bo publiczność nie wyobrażała sobie, że może ich wypuścić.
Bawi i uczy
Zarówno żmudne zaznajamianie się z festiwalową rozpiską, jak i pójście na żywioł pomiędzy scenami już na samym festiwalu nosi znamiona muzycznej ruletki. Niewiele gatunków muzycznych nie jest na OFF-ie reprezentowanych. Od ciężkiego metalu po klubowe rave'y, od hip hopu po punk rock, wszelkie odmiany indie i folku, od delikatnych, akustycznych ballad po noise, od którego puchną uszy.
Jeśli do tego dołożyć mieszanki tych wszystkich styli, to trudno nie zostać zaskoczonym jakimś brzmieniem, którego wcześniej się jeszcze nie słyszało. Zaskakiwani jesteśmy też dziwnymi instrumentami lub odmiennym sposobem wykorzystania tych dobrze znanych.
Pewnie wiele osób jest sobie w stanie wyobrazić, jak wyglądał koncert Kings Of Leon na tegorocznym Open'erze. Czy potraficie sobie natomiast wyobrazić, jak na OFF-ie zabrzmi zespół Guardian Alien, który ponoć gra mieszankę metalu, psychodelii z elementami afrykańskimi?!
Atmosfera
OFF nie jest dużym festiwalem, a co za tym idzie skala utrudnień, z jakimi borykają się uczestnicy imprez masowych, jest proporcjonalnie mniejsza. Odległości między scenami nie są duże, co sprzyja wędrowaniu między nimi i ewentualnej zmianie koncertu, gdy ten na który się wybraliśmy okazał się niewłaściwym wyborem. Sceny nie są wielkie, więc i kontakt między publiką a wykonawcami jest niejednokrotnie lepszy.
Łatwiej tu także spotkać się ze znajomymi, a strefa gastronomiczna jest wystarczająca i w kategoriach menu festiwalowego oferuje całkiem niezły wybór. Katowicka Dolina Trzech Stawów to rozległy park, który idealnie nadaje się na organizację festiwalu.
Całość domyka wyrobiona muzycznie publiczność, z której znaczna większość przyjeżdża na festiwal dla muzyki i docenia dobrze zagrany utwór ponad próby przypodobania się łamaną polszczyzną.
Wyżej wymienione zalety to oczywiście nie wszystkie plusy festiwalu, ale z pewnością są na tyle mocne, by przykryły wady, które jak wszędzie i tutaj też się znajdą. Na OFF-ie też czasem pada deszcz, bywa tłoczno, są kolejki do toalet czy po piwo, a i młode alternatywne gwiazdki czasem wypadają na koncertach gorzej, niż byśmy się tego spodziewali. Ale po to właśnie są takie festiwale, żeby na własne uszy przekonać się, kto tak naprawdę na chwilę błysnął talentem, a kto jest prawdziwym artystą, kto przeciera nowe szlaki, a kto kopiuje stare patenty. Używając terminologii hazardowej - sprawdzam! Filip Lenart
INTERIA.PL jest patronem medialnym OFF Festival 2013.