OFF Festival wystartował (relacja z festiwalu, dzień pierwszy)
Za nami pierwszy dzień dziewiątej edycji katowickiego OFF Festival. Co działo się w piątek (1 sierpnia) w Dolinie Trzech Stawów? Sporo!
OFF Festival 2014, dzień pierwszy (1 sierpnia 2014)
Zobacz zdjęcia z OFF Festival!
OFF Festival wystartował tradycyjnie dzień wcześniej, czyli 31 lipca. Tym razem za zorganizowanie before party odpowiadało legendarne ATP. Ci, którzy zdecydowali się przybyć do Katowic już w czwartek, mogli wybierać spośród koncertów odbywających się w trzech lokalizacjach: KATO barze, kinie Rialto, Jazz Clubie Hipnoza oraz w kościele parafii ewangelicko-augsburskiej. Rozpiętość tematyczna i gatunkowa obrazowała to czym jest OFF, czyli łączeniem gatunków, przekraczaniem granic oraz oddawaniu scen artystom legendarnym, jak i mniej znanym.
Wyjątkowym wydarzeniem miał być występ legendy Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia - Eugeniusza Rudnika. Rudnik, na nowo odkryty i zdobywający należne uznanie, niestety z przyczyn zdrowotnych nie pojawił się osobiście. W zastępstwie, w kościele ewangelicko-habsburskim, odtworzono utwór-słuchowisko, "Sekunda Wielka". Inspirowana nauczaniem mowy dzieci niesłyszących suita została zbudowana na samplowanych fragmentach muzyki klasycznej, otwierająca "Oda do radości", fragmentach lekcji mowy oraz hałasach. Szczególnie przejmująco wypadły dialogi dzieci, z trudem składających wyrazy, przecinane ostrymi szumami, czy dźwiękami rozbijanych przedmiotów. Suita postawiła istotne pytania o obecność hałasu w dzisiejszym świecie i naturalną potrzebę ciszy.
Tuż przed muzyką Rudnika, na scenie kina Rialto wystąpili amerykańscy awangardziści z Tuxedomoon. Występ otworzyli wyświetleniem filmu, którego głównym bohaterem była bliżej niezidentyfikowana istota zbudowana z taśm. Narratorem był członek formacji, ubrany w lekarski kitel, o aparycji szalonego profesora z filmów z lat 60. Stwór pragnął odzyskać tożsamość i wspomnienia, a czy mu się to udało? Odpowiedź mieliśmy poznać podczas koncertu. Muzycy Tuxedomoon to multiinstrumentaliści, swobodnie zmieniający swe narzędzia pracy. Zagrali koncert eklektyczny, śmiało łącząc free jazz, jazz elektryczny i elektroniczne eksperymenty. Całość mocno nasycili duchem nostalgicznej muzyki klezmerskiej. Występ zamknęli wyświetlonymi animacjami opartymi na obrazach Hieronima Boscha oraz elegancką, silent-jazzową codą.
Scenę, o ile można użyć takiego określenia, kościoła ewangelicko-habsburskiego zamknęła amerykańska formacja Earth. Pionierzy muzyki dronującej i ciężko-gitarowej zaprezentowali swoisty przekrój swej twórczości. Zagrali we trójkę, leniwie, przestrzennie, ciężko i bluesowo. Set to zaledwie sześć utworów, co w przypadku Earth oznacza sześć powolnie powtarzanych riffów. Pojawiły się kompozycje z nadchodzącej płyty, dobrze znane, choć jak zaznaczył frontman nie będące hitem, "Bees Made Honey in the Lion's Skull" i na zakończenie najcięższe "Ouroboros is Broken". Kościół okazał się nienajgorszym dla takiej muzyki miejscem, zwłaszcza z uwagi na akustykę, choć Earth na pewno lepiej by się sprawdziło w ciasnym i zadymionym klubie. (BR)
W piątek (1 sierpnia) koncerty przeniosły się do Doliny Trzech Stawów.
Jak w dwóch zrobić hałas za czterech pokazał w ubiegłym roku na OFF-ie kanadyjski duet Japandroids. By w tym roku zafundować fanom katowickiego festiwalu podobne emocje, organizatorzy nie musieli szukać za Oceanem - nad Wisłą zaistniał Wild Books. Stołeczny duet otworzył Scenę Eksperymentalną dziewiątej edycji OFF-a. Mimo wczesnej pory swoje szorstkie, garażowe piosenki wykonał z pełnym zaangażowaniem i zebrał - jak na tę porę festiwalu - całkiem spore i zasłużone brawa.
Wcześniej scenę główną otworzył inny polski duet - Admiration Is For Poets, laureat konkursu "Zagraj na OFF Festival". Panowie przygotowali się do tego występu szczególnie - zagrali z trzema dodatkowymi muzykami. Szkoda, że nie dopisała publiczność. Gitarowy, miejscami bujający rock, który zaprezentowali dobrze pasował na start imprezowego dnia.
Wypłynęli w 2013 roku. W tym zadebiutowali pełnoprawnym albumem. O krążku "No Bad Days" od razu zaczęto mówić w kategoriach "debiut roku". Trudno się dziwić że The Dumplings dostali szansę zaprezentowania się na dużych festiwalach. Na Open'erze, ze względu na chorobę wokalistki, nie wystąpili. Do Katowic dotarli. Swoje polskie i angielskie piosenki zaserwowali podane w klubowym klimacie. Słuchaczom się podobało, choć niewielu z nich dało się porwać do zabawy. Duet w rozmowie z INTERIA.PL przyznał, że cały czas się uczy, na festiwalach takich jak OFF podgląda innych i pracuje nad udoskonaleniem swojego show. Zdradził nawet kilka szczegółów - wywiad wkrótce. (OM)
Teza, że gitarowa muzyka rozkręci każdy festiwal została potwierdzona na OFF-ie. Kolejnym reprezentantem dobrego, starego rock and rolla był Lee Bains III. Chłopak z Alabamy, ponoć uczący się śpiewu w kościelnym chórze. Jak się okazało, opanował nie tylko śpiew, ale i zasady gry w southern rock. Występ mocno osadzony w stylistyce amerykańskiego rockowego południa, choć niepozbawiony młodzieńczego buntu. W szybszych momentach Bains potrafi pokazać nawet punkową duszę, choć należy odnotować, że pozostaje mocno wierny tradycji. Jego śpiew może kojarzyć się z manierą Bruce'a Sprigsteena i choć klasykę Lee opanował doskonale, to można się zastanawiać, czy nie jest po prostu za młody na takie granie. (BR)
Cerebral Ballzy pochodzą z Nowego Jorku i przez cały koncert na OFF Festival nie pozwalali o tym zapomnieć - jakaś połowa piosenek grupy dotyczyła dziewczyn z Wielkiego Jabłka, o czym sumiennie informował publiczność specyficznie charyzmatyczny frontman zespołu Honor Titus. Wokalista, wyglądający i zachowujący się jak bliski krewny Jimiego Hendrixa i Joeya Ramone'a z The Ramones, pozdrawiał "polskich punków", popijał jagermeistera i bawił się w mało apetyczną grę "pluj i łap ślinę". Poza tym śpiewał, a raczej krzyczał w zblazowany sposób, co doskonale pasowało do szczeniackiego dwuipółminutowego punka zaprezentowanego przez Cerebral Ballzy. A taka muzyka zawsze dobrze sprawdza się na koncertach - pod Sceną Leśną mieliśmy regularne pogo.
Podobne akcje miały miejsce podczas koncertu krakowskiej Inkwizycji. Punkowa załoga obchodzi w tym roku 25-lecie działalności, ale - posłużmy się banalnym sloganem - czas się ich się najwyraźniej nie ima. Lider i wokalista grupy Dariusz 'Ex Pert' Eckert swoją charyzmą i przede wszystkim swym fizys (Ex Pert to były ochroniarz i budowlaniec) z miejsca zdominował scenę. W połączeniu z drapieżną muzyką Inkwizycji wyglądało to imponująco, ale też mrocznie i złowrogo.
Zupełnie inny klimat panował na głównej scenie festiwalu podczas koncertu Kobiet. Tutaj, zamiast bojówek i ciężkich butów, królowały różowe koszulki i srebrny kapelusik. Muzyka również była jakże odmienna - przy przebojowym "Marcello" Dolina Trzech Stawów zamieniła się w nadbałtycki kurort.(AW)
Grupa Los Campesinos! nie ma w Polsce zbyt wielu fanów i trudno stwierdzić, czy występem w Katowicach ich zdobędą. W swoim secie Walijczycy zaprezentowali to, z czego w świecie słyną: radosną atmosferę, nieprzewidywalność i chwytliwe piosenki. Ale mieli też problemy techniczne. W czasie ich naprawy wokalista ratował sytuację konferansjerką - opowiadał o swoich rodakach, którzy odwiedzają Polskę, by imprezować. Przyznał też, że i oni (członkowie zespołu) powinni być bardziej profesjonalni, ale skoro są u nas po raz pierwszy pozwolili sobie na więcej luzu. Sam lider grupy czuł się na tyle zrelaksowany, że w pewnym momencie koncertu bawił w tłumie pod sceną. (OM)
Tribute to Jerzy Milan, czyli kaganek muzycznej oświaty dla festiwalowiczów niesiony przez Bernarda Maseli i jego zespół. Koncert na cztery wibrafony, instrumenty blaszane i perkusję okazał się mocno jazzową pozycją pierwszego dnia. Odegrany klasycznie, w najlepszym tego słowa znaczeniu, z wirtuozerskimi popisami i nagradzanymi oklaskami solówkami pozwolił przenieść się na chwilę w lata 70. i po prostu zrelaksować. A o sile muzyki Jerzego Milana może świadczyć choćby fakt, że chętnie samplują go polscy producenci hiphopowi, jak O.S.T.R., czy Afront. I dobrze, bo to kawał dobrej i eleganckiej muzyki.(BR)
Lyli Foy, która zadebiutowała w marcu tego roku, media wróżą dużą karierę. Artystka, zanim zdecydowała się wydawać pod własnym nazwiskiem, działała w różnych projektach, nagrywała też pod pseudonimem Wall - staż ma więc mimo wszystko duży. Tymczasem wydawała się być nieco stremowana. Może to wina przystojniaków, których pod sceną zauważyła - o czym poinformowała resztę publiczności. Brytyjka wystąpiła z zespołem, ale chyba najlepiej wypadły kompozycje w których pierwszoplanową rolę odgrywał jej głos: delikatny i jednocześnie silny.
Perfume Genius także wystąpił w towarzystwie dodatkowych muzyków, brzmiał jednak subtelnie, prawie jak na płytach. Dał chyba najcichszy koncert pierwszego dnia festiwalu. Ale przy tym hipnotyzujący - mało kto namiot Trójki opuszczał, a wielu zostało jeszcze długo po koncercie i domagało się bisów.
Jak różne osoby twórczość Mike'a Hadreasa (prawdziwe nazwisko artysty) porusza niech świadczy fakt, że jego występ rekomendowali i Walijczycy z Los Campesinos!, i 17-letnia wokalistka The Dumplings. (OM)
Natomiast na Scenie Eksperymentalnej było natomiast bardzo głośno. "It is Clipping!" - przedstawił zespół raper Daveed Diggs, ale jego słowa zostały szybko zagłuszone przez grad oklasków. Zasłużonych. Koncert amerykańskich eksperymentatorów nie był łatwy w odbiorze. Wręcz przeciwnie. Ultra wysokie dźwięki cięły bębenki i świdrowały uszy. Podprogowe basowe stąpnięcia przewracały zawartość żołądków. I wreszcie Daveed Diggs rapował tak, jakby właśnie walczył o miano pierwszego werbalnego sprintera w świecie rapu, a publiczność ze wstrzymanym oddechem zastanawiała się, czy ten ekspresowy słowotok kiedykolwiek się skończy? To był wyczerpujący fizycznie i psychicznie doświadczenie. I jednocześnie jeden z tych OFF-owych koncertów, który przejdzie do historii. "Jezu, to była masakra" - to jeszcze opinia jednego z dziennikarzy zasłyszana w namiocie dla mediów. Dobrze oddająca to, co działo się na Scenie Eksperymentalnej. (AW)
Finowie z Oranssi Pazuzu to formacja, która konsekwentnie poszerza ramy gatunkowe black metalu. Jak sami przyznają nie interesuje ich zamykanie się w żadnych szufladkach, chętniej filtrują własne inspiracje, doświadczenia i stany emocjonalne. Efektem jest muzyka kosmiczna, nasycona space-rockiem, rockiem progresywnym, czy psychodelicznym. I taki też był ich występ, mocno osadzony w post-metalowej tradycji, z silnymi elementami muzyki ekstremalnej. Mocnym wokalizom i norweskim z ducha riffom towarzyszyły elektroniczne echa, gdzieś spoza granic kosmosu. Oranssi Pazuzu zabrali publiczność w podróż, choć bardziej pasowałoby tu narkotyczne określenie trip. (BR)
Gdzieś między żywiołowością surf rocka a nieokiełznaniem psychodelicznych odjazdów sytuuje się muzyka Black Lips. Amerykanie od pierwszych dźwięków poderwali sporą część publiczności do zabawy. Dobrej atmosfery nie pokrzyżował nawet deszcz. "Kilku z nas przyda się prysznic" - żartowali muzycy i z utworu na utwór podkręcali tempo. Deszcz nikogo nie zniechęcił, a pod koniec seta ustąpił. (OM)
Zupełnie inną stylistykę zaprezentował Michael Rother, który w Katowicach wykonał m.in. kompozycje krautrockowych legend: NEU! i Harmonia. Słoneczny surf rock ustąpił miejsca lodowatej i hipnotycznej muzyce Niemca, który swój koncert zapowiedział krótkim: "Enjoy The Music".
Estetykę lat 70. odkurzyli pochodzący z Detroit muzycy Protomartyr. Choć piosenki kwartetu mocno czerpią z twórczości Joy Division, to Protomartyr daleko od powagi klasyków post punku. A wokalista Joe Casey poza poczuciem humoru wykazał się również praktycznym zmysłem. W pewnym momencie wyciągnął z kieszeni pomiętej marynarki... otwieracz do piwa i jak nigdy nic otworzył nim butelkę nie przerywając śpiewu. (AW)
Twórcza faza działalności Neutral Milk Hotel przypadła na lata 1989-1998. Jej kultowy album "In The Aeroplane Over The Sea" ma już ponad 15 lat. Jak dobrą stworzyli muzykę pokazał katowicki koncert. Niby odmieniane przez ostatnie lata przez wszystkie przypadki indierockowe granie nie powinno już wzbudzać emocji, a jednak. Zespół Jeffa Manguma zagrał przy oszczędnym świetle i wyłączonych telebimach, na archaicznie brzmiącym sprzęcie i udowodnił, że gdy ma się dobre piosenki nie trzeba fajerwerków by zainteresować publiczność. Dość powiedzieć, że pięknie wypadły nawet te najskromniejsze, bo wykonane solo przez lidera grupy, kompozycje, jak "Two-Headed Boy" czy "Oh Comely". (OM)
Na koniec dodajmy, że OFF Festival nie zapomniał o 70. rocznicy wybuchy Powstania Warszawskiego, którą uczczono 70 sekundami ciszy.
Olek Mika, Bartek Rumieńczyk i Artur Wróblewski, Katowice