OFF Festival 2022. Metronomy: Wszystko w końcu się ułoży [WYWIAD]
Kasia Gawęska
W lutym brytyjska grupa Metronomy wypuściła nowy album "Small World", a na początku sierpnia elektroniczna formacja powróci do Polski, by zaprezentować się przed publicznością OFF Festivalu w Katowicach. - Jestem przekonany, że udało nam się zbudować z Polakami jakąś magiczną więź - opowiada w rozmowie z Interią Joseph Mount, założyciel i lider zespołu.
Kasia Gawęska, Interia: Zwykle nie korzystam podczas wywiadów z tego, co przeczytałam na Wikipedii, ale bardzo spodobało mi się sformułowanie, że początkowo Metronomy było "projektem sypialnianym", czyli wszystko zaczęło się w twoim pokoju. Co powiedziałbyś teraz tamtemu chłopakowi, który pisał piosenki w swojej sypialni?
Joseph Mount (Metronomy): - Nie wiem, czy w ogóle cokolwiek bym powiedział. Jeśli już, to pewnie, żebym więcej się bawił. Wtedy nie podobało mi się, jak śpiewam. Więc może zachęciłbym tamtego chłopaka, żeby próbował śpiewać, bo w przyszłości będzie to robił na co dzień i kiedyś trzeba zacząć ćwiczyć. Kiedy już zaakceptowałem swój wokal, dorastanie przestało być dla mnie problemem. Myślę, że miałem sporo szczęścia, bo pewnie ktoś inny na twoje pytanie odpowiedziałby: "zrezygnuj z tej pracy" albo "rozstań się z tą osobą". Ja nie muszę.
Uważasz to za duże osiągnięcie? To brzmi jak sukces, ale ciekawi mnie, kiedy rzeczywiście pomyślałeś, że podjąłeś w życiu dobre wybory?
- Chyba kiedy w wieku 20-kilku lat nie musiałem mieć "normalnej" pracy. Jeśli mieszkasz w Wielkiej Brytanii i jesteś bezrobotna, dostajesz zasiłek rządowy - co tydzień na twoje konto wpływa niewielka ilość pieniędzy. Kiedy zaczynasz zarabiać więcej niż pewna ustalona kwota, przestajesz dostawać zasiłek. Pamiętam, że jako 23-latek zarabiałem pieniądze na muzyce i rząd nie musiał mi już pomagać. To wtedy zdziwiony pomyślałem, że chyba właśnie stałem się zawodowym muzykiem. Nie mam jakiegoś wielkiego wyobrażenia na temat sukcesu. To wystarczyło.
Ale do dzisiaj przeżywam takie chwile, kiedy gram koncert i nagle dociera do mnie, że słucha mnie całkiem sporo osób. Nawet jeśli rozejrzysz się teraz po mojej garderobie, to zobaczysz, że są tu rzeczy [śmiech]. Może nie jest to najpiękniejszy pokój na świecie, ale siedzimy na wygodnej, dużej kanapie, mam pod dostatkiem owoców, jedzenia, mogę zrobić sobie herbatę. Pamiętam, że kiedy zaczynaliśmy, mogliśmy tylko o tym pomarzyć.
Wyobrażam sobie, że pewnie cały zespół był ściśnięty w malutkim pokoiku - może zmieściłoby się tam jedno krzesło.
- Dokładnie tak! Dlatego doceniam chwile takie jak ta.
Wasz koncert w Warszawie został wyprzedany. Za kilka miesięcy wystąpicie na OFF Festival. Jesteś w stanie opisać waszą publiczność w konkretnych krajach, różnice między nimi?
- To bardzo interesująca kwestia, bo są takie części świata, w których odnieśliśmy duży, zauważalny sukces. Na początku czuliśmy się popularni w Wielkiej Brytanii i we Francji.
Myślisz, że to dlatego, że Francja jest znana z dobrej muzyki elektronicznej?
- Pewnie po części, ale nasza wytwórnia płytowa jest częściowo francuska, więc mieliśmy tam dobrą promocję. Później zdobyliśmy popularność w Meksyku, co bardzo nas ekscytowało. Kilka lat temu graliśmy - jeśli dobrze pamiętam - w Warszawie, na jakiejś olbrzymiej scenie, a ludzie szaleli. Pamiętam, że zastanawiałem się, co się stało z Polską [śmiech]. To niesamowita sprawa. Kiedyś mieliśmy zabookowane koncerty w Warszawie i w Poznaniu. Bilety szybko zniknęły i dostaliśmy informację, że jest możliwość zagrania drugiego koncertu w Poznaniu. To rzadko się zdarza. Kiedy już weszliśmy na scenę, znowu stanęliśmy przed pełną salą, i da się zauważyć i wyczuć, gdy ludziom podoba się koncert. Zdecydowanie zauważam różnice między publiką z różnych krajów. Nadal nie wiem, co się dzieje z Polską, ale jestem przekonany, że udało nam się zbudować z Polakami jakąś magiczną więź.
W piosence "Life and Death" na płycie "Small World" jest taki fragment: "Ludzie robią mi zdjęcia, żeby później o nich zapomnieć". Skojarzyło mi się to ze streamingiem i mediami społecznościowymi. W dzisiejszych czasach łatwo jest podzielić się ze światem tym, co się stworzyło, ale dużo trudniej jest nagrać muzykę, która sprawi, że ludzie zechcą poznać całą dyskografię artysty, zapamiętać go. Oprócz tego, że zaczynaliście jeszcze zanim internet całkiem opanował świat, domyślasz się, jak wam się to udało?
- Najpopularniejszy album Metronomy, czyli "The English Riviera", ukazał się już dawno temu, zanim streaming tak się rozwinął. Ludzie przywiązali się do tej płyty. Myślę, że sporo piosenek, które na nią trafiły, stało się ważne w życiach słuchaczy. Obecnie pewnie wiele osób lubi słuchać tej płyty, żeby cofnąć się w czasie. Ale są też osoby, które dopiero teraz odkrywają ten album, tak jakby stał się historią przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Mamy szczęście, że nagraliśmy wiele piosenek, w tym "The Look", która chyba skłania ludzi do słuchania Metronomy. Więc chyba chodzi o to, ale tak naprawdę nie mam pojęcia co się dzieje - niewiele rozumiem [śmiech].
Nie trzeba wszystkiego rozumieć, ale dobrze jest czuć. Na "Small World" czuć dużą samotność, ale do tego wrócę za chwilę. Zacznę od pandemii - to chyba ważna kwestia przy tej płycie?
- Zdecydowanie, bo stworzyłem ten album podczas lockdownu w Anglii. Nie byłem samotny, bo żyję ze swoją rodziną, ale nagle większość ludzi, w tym ja, odcięła się od reszty świata i zamknęła w swoich kątach - dosłownie i w przenośni. Bardzo mnie to zainspirowało. Nie chciałem nagrać płyty tylko o pandemii, bo to byłoby dziwne, więc nagrałem płytę o tym, co działo się przez pandemię. Nie wiem, czy to dzisiaj ma sens - jest prawie tak, jakbyśmy zapomnieli o pandemii, chociaż może nie powinniśmy.
Moja przyjaciółka jest waszą ogromną fanką i powiedziała mi dzisiaj, że powinnam zapytać cię o wasze podejście do pandemii. Podobno wszystkie koncerty i cała promocja tej płyty są oparte na poczuciu humoru w momentach, kiedy wszyscy wokół są śmiertelnie poważni.
- Dla mnie istnieją dwa światy: to, o czym jest muzyka i jak odbierają ją ludzie, oraz to, jak komunikujemy się z ludźmi, na przykład w mediach społecznościowych. Social media są oczywiście powierzchowne - liczą się tu kolorowe obrazki, zdjęcia, na których wyraźnie widać twoją twarz, i inne głupoty. Więc nawet jeśli napisałaś coś zainspirowanego prawdziwym, poważnym życiem, nie uważam, że trzeba cały czas przypominać o tym światu. Nigdy nie byliśmy zespołem, który chciałby przekazywać słuchaczom negatywne emocje. Poza tym być może się mylę, ale rzeczywiście mam takie przekonanie, że żeby dotrzeć do ludzi, trzeba dać im trochę tych ładnych obrazków. Ale nie chodzi w tym o wypieranie rzeczywistości.
Tak samo jest z muzyką? Że można na przykład nagrać zabawny dźwięk, ale dodać do tego poważny tekst?
- Dokładnie o tym mówię, chociaż mało o tym myślę, bo robię to już dosyć automatycznie. Muzyka - i może jeszcze kino - potrafi wpływać na ludzi emocjonalnie, równocześnie pozostając literalną. Każda piosenka na świecie tak działa: słuchasz słów, języka, który każdy rozumie, oraz muzyki, języka, którego nie rozumie nikt, bo przenosi ludzi do różnych światów z niezbadanych powodów. Nawet osoby, które nie przepadają za muzyką, i tak mogą tego doświadczyć. Nie lubię o tym myśleć ani tworzyć muzyki z myślą o manipulowaniu ludźmi - wszystko jest naturalne.
Wiem, że zapewne mówiłeś o tym już wiele razy, ale chciałabym się dowiedzieć, jacy artyści najbardziej zainspirowali cię do stworzenia "Small World", bo ta płyta kojarzy mi się z The Cure - i to pewnie jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie ktoś powiedział ci o tym albumie.
- Z jednej strony to prawda, a z drugiej - masz dużo racji. "Hold Me Tonight" ma w sobie sporo "cure'owskich" elementów. Hity The Cure są częścią drogi każdego fana muzyki. Jeśli lubisz muzykę, znasz The Cure. Nigdy nie miałem obsesji na ich punkcie, ale pamiętam, że gdy wydałem album "Nights Out", mój przyjaciel powiedział, że powinienem posłuchać The Cure, szczególnie jednej płyty. Nie pamiętam tytułu, ale ma taką różową okładkę...
"Three Imaginary Boys"?
- Tak! Posłuchałem jej. I trochę zrozumiałem. Chyba chodzi o to, jak poszczególne instrumenty na siebie wpływają. Teraz myślę sobie też o sobie i o Robercie Smithie - nie jesteśmy rówieśnikami, ale pochodzimy z tego samego kraju, mamy tę samą kulturę. Zapewne oboje słuchaliśmy w dzieciństwie The Beatles i reszty brytyjskich zespołów z tamtych czasów, jak wszyscy w Anglii. Czy tego chcesz, czy nie, jeśli piszesz piosenki i pochodzisz z Wielkiej Brytanii, zawsze będziesz się inspirować The Cure, The Beatles, Oasis, The Kinks. Nawet jeśli o tym nie wiesz, te zespoły cię kształtują.
To bardzo ciekawe, nigdy tak o tym nie myślałam.
- W Polsce na pewno jest podobnie. Nie znam się na waszej muzyce, ale jeśli grasz w polskim zespole, na pewno inspirujesz się tutejszymi legendami rocka, nawet jeśli dzieje się tak tylko dlatego, że słyszysz różne piosenki od dziecka, chociaż może niekoniecznie ich słuchasz.
Oprócz samotności, na "Small World" słychać nadzieję, chociażby w "Things Will Be Fine". Nawet jeśli nie mówisz wprost o polityce czy problemach społecznych, jeśli śpiewasz o nadziei, mam wrażenie, że automatycznie dotykasz tych tematów. Ostatnio miałam okazję posłuchać o badaniach, według których młodzi słuchacze muzyki w Polsce bardziej ufają muzykom niż mediom.
- Na co dzień interesuję się polityką i tym, co dzieje się w Anglii. Czytam dużo o Ukrainie, wiem, że jest tuż obok. Mam dwójkę dzieci, więc mocno wczuwam się w tę trudną tematykę, staram się dowiadywać jak najwięcej na temat trwającej wojny, bo chodzi o świat, w którym dorastają. Natomiast nie uważam, żeby ludzie przychodzący na koncert chcieli słuchać o polityce - moim zadaniem jest dostarczenie im rozrywki. Dlatego nigdy nie jestem pewien, ile i co powinienem mówić na takie tematy. Co więcej, martwi mnie to, że młodzi ludzie ufają muzykom bardziej niż mediom, ale też chyba to rozumiem.
Kiedy pojawiają się dwie strony i musisz zdecydować, która ma rację, a która nie, szukasz trzeciej opcji. Chociaż oczywiście są kwestie, w których mam pewność - na przykład cieszę się, że Donald Trump nie jest już prezydentem Stanów Zjednoczonych i nikt nie powstrzymałby mnie przed głosowaniem na innego kandydata. Tak samo jest z wojną w Ukrainie. Czy powinno było dojść do wojny? Oczywiście, że nie. Ale to takie sprawy, w których łatwo dojść do własnych wniosków.
"Things Will Be Fine" opowiada o pewnej ignorancji, która w takich kwestiach chyba nie do końca się sprawdza. Ignorancja to może złe słowo - chodzi o to, żeby po prostu iść przed siebie z podniesioną głową, a wszystko w końcu się ułoży. To wyidealizowane wyobrażenie, ale jeśli tylko się zatrzymasz i pozwolisz się pochłonąć temu złu, które nas otacza, to już się z tego nie wygrzebiesz. Jako ludzie musimy czasami po prostu podjąć decyzję, że nie będziemy ignorować tego, co się wokół nas dzieje, ale nie pozwolimy temu wywierać na nas zbyt dużego wpływu. To dziwne, że całymi dniami czytam i oglądam materiały na temat wszelkich wydarzeń na świecie, ale kiedy wchodzę na scenę, na chwilę o tym zapominam, żeby ludzie mogli się bawić.
Może dlatego ludzie bardziej ufają muzykom?
- Bo chcą poczuć energię, a nie przyswajać kolejne informacje? To chyba dobre podsumowanie, moja nowa misja.