Pancerna Dywizja najechała Polskę
W ramach europejskiej trasy "Wherwolf Tour" nasz kraj po raz kolejny najechała wojenna machina o nazwie Marduk. Szwedów w towarzystwie norweskiego Koldbrann i polskiego MasseMord mieli już możliwość zobaczyć mieszkańcy Warszawy, Poznania i Wrocławia.
W poniedziałek, 10 września, Marduk zagra w krakowskim klubie "Loch Ness", a we wtorek, 11 września, zjawi się w katowickim "Mega Clubie", gdzie zespoły zakończą polską część trasy i pojadą na kolejne dziewięć koncertów, m.in. na Węgrzech, w Rumunii czy Grecji. Po tym, co można było zobaczyć w sobotni wieczór, 8 września, w poznańskim klubie "U Bazyla", jedno wiadomo na pewno: Marduk nie bierze jeńców.
Koncert w stolicy Wielkopolski rozpoczął lokalny Strandhogg, który spisał się całkiem poprawnie, choć ich występ nie trwał zbyt długo. Po kilkunastu minutach na scenie stanął już śląski MasseMord. Mimo niedawnych zmian personalnych zespół pokazał jak zwykle bardzo wysoki poziom i tym samym dał znak, że głośno dobija do pierwszej ligi polskiego black metalu.
Początkowe problemy z brzmieniem szybko przestały kogokolwiek obchodzić. Udziałem ich niezwykle żywiołowego koncertu stały się głównie kompozycje z debiutanckiej płyty "Let The World Burn", ale usłyszeliśmy też dwa utwory z nagranego w lipcu longplaya "The Whore Of Hate", którego data premiery nie została jeszcze podana. Agresywny wizerunek sceniczny MasseMord zdecydowanie przełożył się na coraz bardziej entuzjastyczne reakcje publiczności, która tłumniej zbierała się pod sceną.
Emocje nie opadały, choć kolejna przerwa techniczna była zdecydowanie dłuższa. W końcu na scenie stanęli Norwegowie z Koldbrann, którzy nie należą do najbardziej popularnych, lecz swoimi płytami "Nekrotisk Inkvisition" i "Moribound" zdobyli grono fanów także w Polsce. Ich muzyka, osadzona w klimatach klasycznego, norweskiego black metalu ubiegłej dekady, również została dobrze przyjęta. Dla niektórych zespół ten był nawet priorytetem na tej trasie, choć obiektywnie patrząc najlepszy koncert dała gwiazda wieczoru - Marduk.
Mimo obaw związanych ze zmianą lokalizacji koncertu w Poznaniu, okazało się, że sceptycy nie mieli racji. Około 160 zebranych osób miało okazję zobaczyć prawdziwie opętany i perfekcyjny pod względem wykonania koncert, podczas którego temperatura na sali dorównywała piekielnym czeluściom.
Rozpoczęli "The Levelling Dust" z ostatniej, dziesiątej płyty "Rom 5:12", wydanej w kwietniu. Trasa ta co prawda promuje ten album, lecz usłyszeliśmy z niego jeszcze tylko trzy utwory: potężny "Imago Mortis", jadowity "Cold Mouth Prayer" i "Womb Of Perishableness".
Morgan i spółka od pierwszych dźwięków mieli publiczność w garści. Warto wspomnieć, że zasługą tego była też niezbyt wielka scena, która pozwoliła zespołowi, a w szczególności frontmanowi - Mortuusowi - na bliski kontakt z publiką, która z minuty na minutę stawała się jedną opętaną masą.
Pancerna Dywizja Marduk zaprezentowała też swoje najbardziej znane utwory, w tym: "Of Hell's Fire", "Beyond The Grace Of God", "The Hangman Of Prague", "Sulphur Souls", "Panzer Division Marduk" i "Wolves". Na bis odegrany został utwór "The Black", podczas którego Mortuus kładł się niemalże na wyciągniętych rękach oddanej publiczności.
Skandowanie nazwy zespołu nie zatrzymało jednak Szwedów na scenie. Nic dziwnego, ponieważ ponad godzinny koncert wśród dymu i spoconego tłumu mógł dać się kondycyjnie we znaki. Zapewne po raz kolejny blackmetalowcy z Marduk zapamiętają Poznań i Polaków bardzo pozytywnie, a hektolitry wylanego na scenie i spływającego po ścianach potu będą schnąć bardzo długo.
Maciej Mińczykowski, Poznań