"Stop-klatka z twojego życia"
Saxon to jeden z niewielu wyjątków od reguły. Podczas gdy wiele starych zespołów nagrywa przeciętne albumy, będące jedynie słabym echem wydawnictw z czasów ich świetności, Saxon tworzy jedno genialne, tradycyjne, metalowe dzieło za drugim. Kapela odzyskuje popularność, co łatwo zauważyć biorąc pod uwagę fakt, że za każdym razem, kiedy wyruszają w trasę jako headliner, grają w większych klubach.
Ich ostatnie wydawnictwo "Into The Labyrinth" to chyba najbardziej zróżnicowany album jaki dotąd nagrali, gdyż można tam znaleźć wszystko od bluesa, poprzez klasyczne saxonowe kawałki, po chóry w stylu Nightwish. Rzecz w tym, że bez względu na styl, trudno doszukać się na tym krążku jakichś słabych kompozycji. Paul Quinn, jeden z ojców założycieli kapeli zdradził Wojtkowi Gabrielowi z magazynu "Hard Rocker" parę tajemnic dotyczących "Into The Labyrinth".
Na początku chciałbym wam pogratulować wydania kolejnego świetnego jakościowo albumu. Jesteście w pełni zadowoleni z finalnego produktu?
Jak zapewne możesz stwierdzić, przez ostatnie 15 lat próbowaliśmy odbudowywać zespół, jeśli chodzi o stronę kompozycyjną i o publiczność. Jesteśmy szczęśliwi, że znów stajemy się popularni.
Czy proces tworzenia nowej płyty był podobny do sesji "The Inner Sanctum" i "Lionheart"? Krążek brzmi trochę inaczej...
Nie, tak naprawdę nic się nie zmieniło. Na każdym albumie próbowaliśmy stworzyć jakieś niezwykłe riffy, co najczęściej wkurzało Nigela (Glockler, perkusja - WG). Wyszło z tego wiele dobrych fragmentów i potem albo Biff albo my wymyślaliśmy jakiś tytuł i zabieraliśmy się za kolejny etap. Biff musi mieć wyobrażenie jak będzie wyglądał skończony produkt bardziej niż my, bo jest kimś w stylu nadzorcy.
Nagrywaliście w studio Blind Guardian w Krefeld. Jest tyle bardziej znanych miejsc, dlaczego wybraliście akurat to?
Generalnie trzymamy się przenośnego zestawu Charliego Bauerfeinda, który nie jest związany z jakimś konkretnym miejscem. Wiesz, nawet ta sala wygląda, jakby miała dobrą akustykę. Ale ich studio jest świetnie prowadzone. Jesteśmy przyjaciółmi, a to jest bardziej jak studyjko, które mieli kiedyś. Tak właściwie nie prowadzą tego jako studio, grają tam próby, a Charlie ze swoim sprzętem i doświadczeniem jest u nich zawsze mile widziany.
"Into The Labyrinth" to jeden z najbardziej zróżnicowanych krążków Saxona. Wygląda na to, że próbowaliście wyjść naprzeciw wymaganiom dzisiejszych fanów zainteresowanych pojedynczymi kawałkami. Wiesz, weterani kupią "Live To Rock" czy "Come Rock Of Ages", a ci którzy lubią power metal kupią "Battalions Of Steel" czy "Demon Sweeney Todd" i tak dalej...
Dzięki, że uważasz, że wszystko było przemyślane, ale w rzeczywistości tak nie było. Album wychodzi tak, jak się czujesz w danym czasie. To jak stop-klatka z twojego życia. Jak się czujesz gównianie, to prawdopodobnie skomponujesz coś gównianego.
Kawałek otwierający album - "Battalion Of Steel" brzmi trochę jak Nightwish, przez te klasyczne chóry. Nie jest to tradycyjny saxonowy utwór, ale z pewnością jest to świetna kompozycja. Kiedy już zdecydowaliście zrobić coś takiego, dlaczego nie użyliście więcej chórków? Czy był to jednorazowy eksperyment?
To po prostu wydawało się pasować, bo było takie neo-klasyczne. Charlie zna gościa, który jest klawiszowcem i robi ścieżki do filmów i który miał parę pomysłów. Musieliśmy tylko zdecydować, tak czy nie i jakoś tak wyszedł z tego taki potwór. Zaczął żyć własnym życiem, co było świetne. To kawałek, który wydawał się być zwykłym rockowym numerem, a stał się czymś zupełnie innym.
W utworze "Voice" o pożarze w domu Biffa słychać krzyk "Wake up!", ale to nie jest głos Biffa. Kto to był?
Wydaje mi się, że to Biff, ale to miało brzmieć jak jego duchowy opiekun. Próbował nie brzmieć tak jak zawsze. Nie wie czyj głos słyszał. To mógł być jakiś nieżyjący krewny. Nie wiesz tych rzeczy, to jest sfera duchowa. Biff wie tylko, że nie zginął w tym pożarze.
Jedyne rzeczy, które zginęły to małe zwierzęta domowe, a to znacznie lepiej niż stracić całą rodzinę. Był szczęśliwy, że przeżyli, on i jego rodzina, ale strata wszystkiego, jak fotografii dzieci, kiedy były niemowlętami i całego dobytku była dla nich bardzo trudna.
Proces tworzenia muzyki w Saxon wydaje się być pracą grupową, ale Biff jest chyba dyktatorem, jeśli chodzi o teksty. Czy ktoś miał jakiś udział w ich pisaniu na "Into The Labyrinth"?
Wszyscy w pewien sposób zarzucamy go tytułami. Nie pamiętam, czy ktoś wymyślił coś na ten album, ale najczęściej mamy na ścianie kartkę papieru z listą wszystkich możliwych tytułów, a on potem próbuje je dopasować.
Niektóre kawałki są "na riffie", kiedy śpiewa na jakimś motywie gitarowym, a niektóre działają na zasadzie pytanie-odpowiedź - my coś gramy potem on śpiewa, albo odwrotnie. Nie narzuca nic, ale edytuje nasze pomysły zmieniając je w coś, co może użyć.
Piszecie na trasie, czy koncentrujecie się na komponowaniu po powrocie do domu?
Najczęściej tworzymy w domu. Na trasie możesz mieć jakiś pomysł podczas próby, ale przez większość czasu podróżujesz, więc nie masz zbyt wiele okazji do pisania.
Wasza poprzednia wytwórnia EMI wydaje kolejne kompilacje z wczesnym materiałem zawierające ciągle te same kawałki. Nie jest to wkurzające?
Właściwie nie przeszkadza mi to, że wydają produkt, ale przeszkadza mi, że wybierają swoje ulubione kawałki, nie fanów. Po prostu tego nie rozumiem, nawet nie zaczynam rozumieć, że mogą powiedzieć: "To jest dobry utwór. Ten nam się podoba". To nie powinno tak działać, to powinno mieć bardziej do czynienia z tym, co fani chcą kupić. Ale zostawmy ten temat, bo Emi są bardzo pomocni. Właściwie nigdy się nie pożegnaliśmy, nadal sobie wzajemnie pomagamy.
Więcej w magazynie "Hard Rocker".