"Nie zawsze będzie Disneyland!"
Jedna z najbardziej twórczych i nowatorskich grup metalowych (podkreślam: metalowych) wróciła właśnie po pięcioletniej przerwie. "The Obsidian Conspiracy" nie spełnia może wszystkich oczekiwań ich oddanych fanów, ale to przecież... nowa płyta Nevermore, zatem wydarzenie samo w sobie.
Dodatkowo, parę dni przed poniższą rozmową, reaktywowano kultowe Sanctuary. Była to znakomita okazja do przepytania wokalisty obu kapel. Przed wami wesoły i gadatliwy, już nie blondyn, Warrel Dane. Z muzykiem rozmawiał Vlad Nowajczyk z magazynu "Hard Rocker".
Witaj Warrel! Właśnie rozpoczęliście intensywne koncertowanie, czy powrót do takiej aktywności nie jest obciążeniem dla twojego głosu?
- Nieee... Wprawdzie mieliśmy z Nevermore trochę przerwy, ale śpiewam też solo i stąd jestem wciąż w niezłej formie. Już się rozgrzałem (śmiech). Kiedy wreszcie znaleźliśmy się na tej samej scenie, każdy był przygotowany.
Gdzie najlepiej się czuliście?
- W Gelsenkirchen na Rock Hard Festival. Bawiliśmy się świetnie, a publiczność reagowała bardzo żywo. Czego chcieć więcej?
Dlaczego musieliśmy czekać aż pięć lat na wasze najnowsze studyjne dzieło?
- Nie musiałeś przecież (śmiech), jest tyle innych kapel. Cóż, faktycznie wyszło aż pięć lat, ale przecież w tym czasie wydaliśmy DVD i koncertówkę. Pojawiły się też solowe albumy: mój i Jeffa. Byliśmy cały czas aktywni. W ostatnim czasie musieliśmy zaś trochę od siebie odpocząć, było o nas cicho i zapewne ten fakt sprawił, że fanom się dłużyło. Po wyjściu "This Godless Endeavor" koncertowaliśmy bez dłuższych przerw przez dwa lata. Dziś pewien niezorientowany pismak zapytał mnie, dlaczego nie promowaliśmy "This Godless Endeavor" na żywo. Odparłem, że przecież byliśmy w trasie 24 miesiące. Wyszło, że sprawdził tylko kalendarz koncertów w swoim mieście (śmiech). Gdy już odpoczęliśmy, zaczęło się tworzenie nowego krążka. Tak więc nie spoczywaliśmy na laurach.
Czy jesteś całkowicie zadowolony z "The Obsidian Conspiracy"?
- Tak, a co? Pozwolisz, że zareklamuję? Od piątku, 28 maja w sklepach! Hurrra! (śmiech)
Ciekawe, czy uważasz "The Obsidian Conspiracy" za najlepszy album Nevermore?
- Zapewne oczekujesz, że będę szczery.
Oczywiście.
- Nie, szczyt osiągnęliśmy na "Dreaming Neon Black" i nigdy tego nie przebijemy. Po co próbować? Od tamtej płyty gramy trochę inaczej i nie ścigamy się sami ze sobą.
Dobry początek wywiadu! Moim zdaniem "The Obsidian Conspiracy" jest równie melodyjna i łatwo przyswajalna jak "Dead Heart In A Dead World", posiadając przy tym elementy ciężaru i mocy "This Godless Endeavor". Przyprawiliście to motywami z solowych płyt. Czy coś pominąłem?
- Nie, opisałeś nasz album bardzo dokładnie. Chciałbym abyś wiedział, że nie było naszym zamiarem skomponowanie muzyki według powyższego schematu. Po prostu tak wyszło.
Co zatem planowaliście?
- Nie było żadnego planu. Nigdy nie podchodzimy do tworzenia z założeniem, żeby muzyka brzmiała stosownie do ustaleń. Pozwalamy dźwiękom układać się swobodnie.
Aż zbyt swobodnie tym razem. Poprzedni album był riffowy, ten jest piosenkowy...
- Ponownie muszę się z tobą zgodzić. Myślę, że najlepszą sprawą jeśli chodzi o Nevermore jest fakt, że żadna z naszych płyt nie brzmi tak samo. Zawsze próbujemy czegoś nowego, zmieniamy coś. Nie z założenia, po prostu tak wychodzi.
Po raz pierwszy w waszej karierze nie udało wam się niczym mnie zaskoczyć. To wszystko już było, mam nadzieję że nie wpadacie właśnie w kryzys wieku średniego? (śmiech)
- (śmiech) Daj nam jeszcze dziesięć lat, ale i tak kryzysu nie będzie.
Na pewno? Nie nagracie "Load" ani "Reload"?
- Nie sądzę (śmiech). To nie są aż takie złe płyty, po prostu to nie płyty Metalliki. To jakiś przeciętny rockowy zespół, o którym nigdy nie słyszałem.
Uff, przekonałeś mnie (śmiech). Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, pięć lat temu, wspomniałeś że użyliście na "This Godless Endeavor" jednego rozwiązania, zasugerowanego przez Andy Sneapa. Pamiętasz może, o co chodziło?
- O kurde, ale dowaliłeś, moment... motyw w "Final Product". Namówił nas na odmienną aranżację wokalu, nie pamiętam jednak w którym dokładnie momencie (kaszel).
Znów się zaprawiłeś? Pamiętam, że łatwo się przeziębiasz...
- Pierwszy koncert trasy, we wschodnich Niemczech. Pogoda była koszmarna. Następnego dnia w Austrii nie było lepiej, zamiast trawy mieliśmy pod nogami błoto. Wiadomo, przeziębia się jedna osoba a za chwilę cały autobus smarka, kicha i kaszle. Szczerze mówiąc, ze mną już w miarę dobrze, za to pozostali są właśnie w apogeum choroby.
Czy i tym razem Andy miał okazję coś zasugerować?
- Nie, ponieważ zajął się tylko miksami. Producentem albumu był Peter Wichers z Soilwork, który wcześniej pracował przy mojej solowej płycie.
To wyjaśnia piosenkowe brzmienie... Czyżby miał spory wpływ na kompozycje?
- Nie przeczę, bo mam z nim przyjacielskie układy i nie traktowałem go jako człowieka z zewnątrz. Popchnął mnie w kierunku, w którym czułem się bardzo wyluzowany, nie musiałem forsować głosu. Podrzucał także pomysły na aranżacje gitar i większość z nich przyjęliśmy.
Promocyjny singel, który pojawił się w sieci nie oddawał najlepiej obrazu całej płyty. Mieliście coś z tym wspólnego?
- Nie, nawet nie wiem których kawałków użyto. Najwyraźniej wytwórnia chciała nabrać fanów.
Zapewne nie braliście też udziału w doborze utworów na "Manifesto Of Nevermore". Czy taka płyta w ogóle miała sens?
- Nie wiem czy miała sens, nie mieliśmy na to wpływu. Century Media wydało "The Best Of" kilku zespołom, w tym nam. Dla tych, którzy ją kupili, zapewne miała (śmiech). W zamierzchłych czasach robiło się wszak składanki kasetowe typu "the best of". Myślę, że dla nowych fanów jest ten album fajnym wprowadzeniem w naszą twórczość. Wybrano znakomite kawałki.
Czytaj recenzję "The Obsidian Conspiracy":
Co przedstawia okładka "The Obsidian Conspiracy" i w jaki sposób łączy się z tekstami?
- Na środku mamy kruszący się obelisk Washingtona. Myślę, że przekaz jest tutaj oczywisty.
Do "Emptiness Unobstructed" nakręciliście teledysk. Czyżbyście szykowali radiowy przebój?
- Tak, klip jest już gotowy. Kiedy Jeff zagrał mi ten numer, byłem trochę zdziwiony, faktycznie brzmi przebojowo. Teraz to jeden z moich ulubionych kawałków, bowiem spryciarz ze mnie. Opatrzyłem go wyjątkowo popieprzonym tekstem. Nie jest on ani odrobinę wesoły (śmiech). Opowiada o chłopaku, który był kiedyś uczniem Jeffa. Dobrze znamy jego matkę. Poszedł pewnego dnia do pracy, zniszczył wszystkie komputery i inne sprzęty elektroniczne w firmie, a następnie wyskoczył przez okno. Tak więc nasz przebój nie jest wcale fajny.
Napisałeś kiedyś wesoły tekst?
- Nie! Nigdy! Metal nie powinien być wesoły! Black Sabbath wymyślili metal, a oni nie byli weseli!
Powiedz to chłopakom z Helloween albo Edguy (śmiech).
- Black Sabbath wymyślili metal i nie było tam mowy o wyjątkach: że czasem może być wesoły. Nie. Metal oznacza: przygotuj się na zagładę.
Czy "The Blue Marble And The New Soul" kontynuuje tematykę rodzinną, której poświęciłeś już dwa kawałki?
- Nie, zainspirowały mnie narodziny synka mojego kumpla. Kiedy ujrzałem tego dzieciaczka, postanowiłem napisać dla niego coś w rodzaju ostrzeżenia przed światem. Nie zawsze będzie Disneyland (śmiech).
Pora na pytania biograficzne. Dlaczego odszedł Steve Smyth? Wydawaliście się idealnym teamem...
- Poproszę następne pytanie. Nie chcę o nim mówić. Goście z Hatesphere zapewne będą bardziej rozmowni. Po prostu nie chcę o nikim mówić źle, a w tym przypadku tak właśnie byłoby. Jestem pewny, że odpiszą, bo cała ta akcja z ich punktu widzenia jest śmieszna.
Nie omieszkam. Następcą Smytha na koncerty został ponownie Chris Broderick. Zdziwiliście się, gdy dostał angaż do Megadeth?
- Nie byłem zaskoczony, ale od początku miał moje błogosławieństwo. Doskonale rozumiem, że to dla niego fantastyczna możliwość rozwoju i zarobkowania. No kurde, gra w Megadeth! Chris obawiał się, że będziemy na niego wściekli. Nic z tego (śmiech). Jego szczęście jest także naszym. Przecież to nasz przyjaciel.
Gdzie znaleźliście Attilę Vorosa, i czy ma on szanse zostać stałym członkiem Nevermore?
- Wiesz, ludzie mówią o klątwie, jaka ciąży nad pozycją drugiego wioślarza naszej kapeli (śmiech). Nic więc nie powiem, bo nie chcę (śmiech) go przekląć (śmiech). Znalazłem go na YouTube! Moja była dziewczyna zadzwoniła, że znalazła klipy wideo kolesia, który zajebiście gra nasze numery. Cóż, byliśmy akurat w Nashville, nagrywając nową płytę. Zadzwoniłem do Attili, musiała być akurat jakaś straszna godzina na Węgrzech (śmiech). Początkowo nie wierzył, że to ja (śmiech). Zapytałem, czy nie zechciałby pokoncertować z moim solowym projektem. Już po kilku występach wiedziałem, że będzie idealnym uzupełnieniem Nevermore. Powiedziałem więc Jeffowi, który zaprosił go do siebie i zaczęli się zgrywać. Wydaje mi się, że byłem bardziej zdenerwowany od Attili, tak bardzo chciałem żeby to wypaliło.
Czyim pomysłem było wskrzeszenie Sanctuary?
- Hmm... to chyba Lenny Rutledge, gitarzysta. Odkąd znów jesteśmy kumplami, wielokrotnie wspominał o możliwości reaktywacji. Jak pamiętasz, przez wiele lat nie byliśmy w najlepszych stosunkach. Ostatnio uznałem, że nareszcie podchodzi do sprawy serio. Jego dziewczyna długo namawiała go, by znów zaczął grać na gitarze, bowiem na parę lat przestał. Strasznie głupi pomysł, bo to cholernie utalentowany gość. Chyba trafiliśmy na właściwy moment. Swoją drogą nie wiem, jak znajdę na to czas. Nevermore to absolutny priorytet, a przez najbliższe lata będziemy bardzo zajęci.
Więcej w magazynie "Hard Rocker".