Koncert Rodrigo y Gabriela w Warszawie: Ręce bolą od klaskania (relacja)
Meksykański duet gitarowy Rodrigo y Gabriela odwiedził w czwartek (7 kwietnia) Warszawę i zagrał swój drugi koncert w naszym kraju. Jednak zachowanie publiczności ewidentnie spodobało się artystom i przeprosili, że ich drugi występ odbył się dopiero teraz i że na pewno przyjadą nad Wisłę w 2017 roku, gdy będą promować nową płytę.
Ręce bolą od klaskania
Po tylu latach grania wciąż stanie na scenie sprawia im przyjemność, a taką więź na linii artysta - publiczność cenię sobie najbardziej. Ta dwójka ma niebywałą energię, którą potrafi zarażać. Humor dopisywał im od początku. Gabriela Quintero raczyła nas historiami o początkach ich działalności, o tym, że miała kilka zespołów i że zdecydowanie lepiej było jej się dogadać z facetami, niż z kobietami.
Wspominała o tym, ile wysiłku musieli włożyć, by zorganizować jakikolwiek koncert ich ówczesnej metalowej kapeli. Publiczności bardzo przypadły do gustu ich akustyczne wersje utworów Metalliki czy Slayera, a grali je często w różnych meksykańskich knajpach. Ludzie pytali później, co to za numery i byli zszokowani odpowiedzią, bo te wersje zagrane przez duet wydawały im się bardzo romantyczne i mało diabelskie.
Rodrigo y Gabriela zagrali i swoje kompozycje i znane hity we własnych aranżacjach. Było m.in. "Stairway to Heaven" Led Zeppelin, "Creep" Radiohead (Rodrigo Sanchez pokusił się nawet o zaśpiewanie tego numeru, wyszło całkiem poprawnie, ale ja zdecydowanie jestem zwolenniczką jego gry na gitarze, a nie popisów wokalnych), utwory rzeczonych Metalliki i Slayera, znalazł się też Megadeth. Nie zabrakło kilku kompozycji z nowego albumu, który ukaże się w 2017 roku.
"Kto chce stanąć z nami na scenie?"
Tymi słowami zwrócił się do publiki Rodrigo. Chętnych na początku nie było zbyt wielu (pewnie każdy, łącznie ze mną, myślał, że dostanie gitarę w rękę i graj tu człowieku z takimi gwiazdami), ale po namowach artysty zebrała się spora grupa odważnych, którzy po wejściu na scenę mogli przez kilka utworów podziwiać muzyków w akcji z bardzo dogodnej odległości.
Na koniec zagrali "Tamacun", czym doprowadzili publiczność do białej gorączki. Niesieni tymi emocjami ludzie wyklaskali jeszcze bis, zagrany zresztą z ogromną radością przez artystów, którzy schodzili ze sceny widocznie zadowoleni przejęciem w Polsce.
Zapowiedzieli swój powrót w 2017 roku. Oby spełnili swoją obietnicę, bo warto zobaczyć ich show, który zbiera tysiące ludzi na stadionach (w dorobku mają m.in. współpracę z legendarnym Hansem Zimmerem przy ścieżce dźwiękowej do "Piratów z Karaibów", a nawet specjalny występ w Białym Domu dla Baracka Obamy) i reprezentuje świetny, światowy poziom.
Ewa Szymańska, Warszawa