Justin Bieber w Krakowie: Justin śpiewa, tańczy i uczy się polskiego (relacja, zdjęcia)

Justin Bieber zaczarował polską publiczność na koncercie w Krakowie /fot. Bartosz Nowicki

Koncert Justina Biebera w krakowskiej Tauron Arenie miał być spektakularnym widowiskiem muzyczno-tanecznym i trzeba przyznać, że zapowiedzi miały pokrycie w rzeczywistości. Spodziewano się gigantycznej wrzawy ze strony polskich fanek i fanów, i tak też się stało. Obyło się natomiast bez dziwnych zachowań scenicznych gwiazdy wieczoru, chociaż publika na nudę raczej narzekać nie mogła.

11 listopada to dla wielu Polaków, ze względu na Święto Niepodległości, dzień szczególny. Bardzo możliwe, że od 2016 roku 11 listopada dla wielu młodych osób w naszym kraju również stanie się pewnego rodzaju świętem. A wszystko za sprawą gościa z Kanady, który postanowił odwiedzić Kraków, zaśpiewać kilkanaście piosenek, trochę potańczyć, odpowiedzieć na kilka pytań i wyrazić swoją miłość do fanów.

Tą osobą jest oczywiście Justin Bieber, który polaryzuje fanów muzyki od początku kariery, jak mało kto w show-biznesie. Trzeba jednak przyznać jedno i muszą to zrobić nawet jego zaciekli wrogowie - kanadyjski wokalista to gwiazda pop światowego formatu, którego bronią liczby - od zdobytych nagród po wyświetlenia teledysków i wyprzedane koncerty.

Reklama

I również w Krakowie doszło do całkowitego wyprzedania biletów na jego występ w ramach trasy promującej album "Purpose". Bieber w Polsce może liczyć na widownie entuzjastycznie reagującą, wierną, ale i zdyscyplinowaną - czyli można stwierdzić, że najprawdopodobniej jedną z lepszych, z jaką miał do czynienia.

Jednak to nie tylko moje czcze gadanie, bo sam Bieber (ubrany podczas występu m.in. w koszulkę z logo Metalliki, a następnie w t-shirt z podobizną Notoriousa B.I.G.-a) na koncercie w Krakowie docenił kilkakrotnie ową publikę, nawiązywał z nią kontakt i ewidentnie wyglądał na zadowolonego w związku z tym, co miał okazję widzieć. Oczywiście doszło do kilku zgrzytów, gwiazdorowi nie do końca przypadł do gustu pomysł rzucania w niego glowstickami ("wolałbym, żebyście we mnie nie rzucali), ale ten incydent raczej nie zepsuł mu obrazu polskich fanów.

Ci bowiem wykazali się sporą kreatywnością i wytrzymałością. Pierwsi sympatycy pod Tauron Areną pojawili się już 10 listopada i nie straszny był im mróz. Fani musieli się uzbroić również w sporą cierpliwość przy wchodzeniu na koncert. Gigantyczne kolejki mogły doprowadzać niektórych do frustracji.

A wspomniana kreatywność? To głównie działania koncertowe. Glowsticki nie pojawiły się przypadkowo. To one rozbłysły przy utworze "What Do You Mean?" Akcje były jeszcze dwie, a najbardziej spektakularnie wyglądała ta przeprowadzona pod koniec widowiska, kiedy to Justin podczas śpiewania utworu "Purpose" zobaczył w górze tysiące kartek z napisem "My Purpose...".

Bieber nie krył wzruszenia pod koniec koncertu, ale i przed utworem "Children", kiedy to wpatrywał się w wiwatujący tłum z lekkim niedowierzaniem. Być może było w tym trochę teatru, a być może faktycznie poczuł się zaszczycony i wzruszony. Chwilę później zaprosił na scenę cztery nastoletnie tancerki z Polski, aby wykonały z nim ustaloną wcześniej choreografię. Po zakończeniu utworu z każdą osobiście się pożegnał.

Mniej szczęścia miała fanka Biebera, która w trakcie "kącika pytań" do idola, poprosiła go o wspólny taniec. "Może następnym razem" - odparł wyraźnie zmieszany i zakłopotany wokalista, próbując wybrnąć z całej sytuacji z twarzą. Z innymi pytaniami radził sobie dużo lepiej, a dla jednej z dziewczyn zaśpiewał nawet fragment "One Less Lonely Girl". Nie obyło się również bez nauki języka polskiego. Najwierniejsze beliberki postanowiły przekonać piosenkarza do wymówienia słów "kocham was". Udało się i to dwa razy.

W kontekście tego koncertu mówi się wiele o zachowaniu Biebera, które chyba przed koncertem interesowało równie mocno postronnych słuchaczy (będzie skandal w Polsce?), jak i zagorzałych fanów. Nieco na bok schodzi więc reszta widowiska, chociaż trzeba to podkreślić, wypadła nieźle.

Oczywiście, Justin Bieber nie w każdym utworze pokazuje swoje umiejętności wokalne, ale chyba nic w tym dziwnego i nawet nie starał się tego ukrywać. Trudno, aby łączył skomplikowane układy taneczne (jak chociażby ten z "Company" na trampolinie) ze śpiewaniem w tym samym czasie. To po prostu by nie wypaliło, a gwiazdor mógłby najzwyczajniej się ośmieszyć. Jednak, gdy tempo koncertu zwalniało, Justin pokazywał, na co go stać. Przy "Cold Water" i "Love Yourself" akompaniował sobie gitarą akustyczną, a kilka numerów później zademonstrował swoje umiejętności gry na perkusji. Poprawnie wypadli muzycy towarzyszący Bieberowi, chociaż żaden z nich nie porwał i nie wybijał się ponad szereg. Przyjemnie dla oka prezentowały się natomiast wszystkie wizualizacje, a i tak spore emocje podgrzewała również często wykorzystywana pirotechnika.

Koncert Kanadyjczyka był niezłym widowiskiem popowym, takim, jakie Amerykanie mają okazję oglądać podczas występów m.in. Ariany Grande, Taylor Swift czy też Seleny Gomez. Nie ma tu miejsca na improwizację. Każda minuta musi być bowiem dobrze rozplanowana, a nad jej efektywnym wykorzystaniem czuwa sztab ludzi. Nie jest więc przypadkiem, że tak zaplanowane spektakle przynoszą ogromne zyski (obecna trasa Biebera do tej pory zarobiła prawie 200 milionów dolarów).

Jednak w przyjeździe Biebera do Polski nie chodziło jedynie o show, muzykę i przeboje, których przecież w repertuarze ma bez liku (w Krakowie usłyszeliśmy m.in. "Baby", "Boyfriend", "I’ll Show You", "Sorry i "Where Are U Now"). Chodziło o spędzenie dwóch godzin ze swoim idolem, którego zna się głównie z wywiadów, płyt i mediów społecznościowych. Być może właśnie dlatego niektórzy 11 listopada 2016 roku zapamiętają na długie lata.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Justin Bieber
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama