Reklama

Green Day w Krakowie: "Hej, oddawaj mój mikrofon!" (relacja z koncertu)

"Na świecie jest teraz mnóstwo nienawiści, gniewu i niesprawiedliwości, ale zostawmy to dzisiaj, dziś celebrujmy życie" – z taką odezwą zwrócił się do publiczności sobotniego koncertu (21 stycznia) Billie Joe Armstrong, lider formacji Green Day. I choć nie ustrzegł się politycznych deklaracji, wraz z zespołem zaserwował fanom zebranym w Tauron Arenie Kraków ponad dwie godziny rockowej zabawy.

"Na świecie jest teraz mnóstwo nienawiści, gniewu i niesprawiedliwości, ale zostawmy to dzisiaj, dziś celebrujmy życie" – z taką odezwą zwrócił się do publiczności sobotniego koncertu (21 stycznia) Billie Joe Armstrong, lider formacji Green Day. I choć nie ustrzegł się politycznych deklaracji, wraz z zespołem zaserwował fanom zebranym w Tauron Arenie Kraków ponad dwie godziny rockowej zabawy.
Green Day w akcji /fot. Kevin Winter /Getty Images

Zespół Green Day do Polski wrócił po niespełna trzech latach. Krakowski występ odbył się w ramach trasy promującej dwunastą płytę punkrockowców z Kalifornii - "Revolution Radio" z października 2016 roku.

W programie show znalazło się sporo nowych utworów, nie zdominowały jednak setlisty. Zespół rozlokował je pomiędzy swoimi największymi przebojami, wśród których najwięcej było kompozycji z przełomowej płyty "Dookie" z 1994 roku oraz z krążka "American Idiot", który ujrzał światło dzienne dekadę później.

Reklama

Fani Green Day tłumnie zjawili się w Tauron Arenie. Byli też znakomicie przygotowani. Żywo reagowali na popisy muzyków, wyśpiewywali teksty, nie lekceważyli piosenek z ostatniej płyty. Z nowych utworów szczególnie ciepło publiczność przyjęła: tytułowy, "Youngblood", "Still Breathing" i "Bang Bang". Podczas ostatniego z wymienionych, kiedy Billie po raz pierwszy zaśpiewał wers "Bang Bang give me fame", część sympatyków kalifornijskiej ekipy wyjęła kolorowe kartki z napisem "BANG" i trzymała je w górze aż do końca piosenki.

Zaskoczony dobrym przyjęciem nowego materiału wokalista spytał, ilu starych fanów Green Day bawi się przed sceną. W odpowiedzi niemal wszyscy na płycie unieśli ręce. Zgrywusy. Przynajmniej połowa z osób w zasięgu mojego wzroku, których ręce powędrowały w górę, nie wydawała się starsza niż album "Dookie". Choć faktem jest, że "When I Come Around","She", "Basket Case", "Burnout", czyli utwory z tej właśnie płyty, witane były przez krakowską publiczność z dużą radością. Śpiewając "Longview", także jeden ze starych numerów, Amerykanin przerwał i stwierdził, że nie pamięta tekstu. Pomocnika wyszukał wśród tłumu. Rezolutna dziewczyna, która zjawiła się na scenie, nie tylko poradziła sobie z piosenką, okrzykami i tańcem zaczęła zabawiać publiczność.

Zaskoczony (i rozbawiony) wokalista zakończył te harce, wykrzykując: "Hej, oddawaj mój mikrofon!". Eksperyment ten wcale frontmana Green Day nie zraził. Chwilę później na scenę zaprosił kolejną osobę z tłumu. Podniósł jednak poprzeczkę - chłopak miał zagrać na jego gitarze. Ponownie nie było wtopy. Christopher - jak przedstawił się gość - nie tylko zadanie wykonał, grając, zdążył przybić piątki z wszystkimi członkami zespołu. "Możesz zatrzymać instrument" - stwierdził dobrodusznie rockman, w dowód uznania dla umiejętności chłopaka. Publiczność wzięła sobie do serca nawoływania muzyków, by potraktować wieczór jak radosne święto - cały czas aktywnie uczestniczyła w koncercie. Laureaci pięciu statuetek Grammy także się nie oszczędzali, a ich scenicznym popisom towarzyszyła efektowna oprawa, z elementami pirotechniki na czele. Fani zignorowali za to apel wokalisty o schowanie telefonów. "Chcę oglądać wasze twarze, nie selfie" - napominał Billie, a jednak, co rusz, ktoś robił zdjęcia.

Telefony odegrały pozytywną rolę podczas ballad. Użyte jako latarki okrasiły nastrój "Boulevard Of Broken Dreams", "Ordinary World" i "Good Riddance (Time of Your Life)". Dwie ostatnie kompozycje lider grupy wykonał solo.

Po opublikowaniu, kilka dni przed koncertem, tekstowego wideo do utworu "Troubled Times", w którym zespół nieprzychylnie odniósł się do prezydentury Donalda Trumpa (20 stycznia miliarder został zaprzysiężony na 45. prezydenta USA), można było spodziewać się poruszenia przez lidera Green Day politycznego tematu. Billie Joe Armstrong zrobił to tuż po wykonaniu utworu pod wymownym tytułem "American Idiot": "Nie chcemy nienawiści, seksizmu i rasizmu, jesteśmy za równością" - prawił lider kalifornijskiej formacji, powtarzając słowa, które padły z jego ust wielokrotnie podczas sobotniej imprezy, i podkreślił - "to nie jest mój prezydent!"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Green Day
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy