"Dość bezmyślnego powielania"
Z Michałem Smolickim, perkusistą New York Crasnals oraz autorem jednego z najlepszych i najciekawszych polskich albumów 2009 roku - "Simplifications" sygnowanego nazwą Bad Light District, rozmawia Artur Wróblewski.
Czy album Bad Light District jest wyrazem twojego artystycznego niespełnienia w New York Crasnals?
Jest bardziej uzupełnieniem. W NYC spełniam się w nieco innej estetyce i innym podejściu do kompozycji. Nie stawiając sobie żadnych ograniczeń i otwierając się na różnorodną stylistykę, NYC umożliwia mi kompletne spełnienie, co ważne dla kogoś, kto ceni sobie eksperymentowanie. Pozostawały jednak gdzieś we mnie luki, które zawsze chciałem wypełnić. Chodzi tu oczywiście o melodie - proste, zgrabne, nieprzegadane. Po prostu dobre alternatywne piosenki, których brakowało mi od dłuższego czasu.
Skąd u perkusisty taka łatwość tworzenia melodii? Czy łatwiej skomponować jest 3-minutową przebojową piosenkę, jakich sporo na "Simplifications", czy zakręconą i rozbudowaną kompozycję?
Nie wiem czy jestem perkusistą (śmiech), wiele lat temu zaczynałem od gitary. Choć na początku łapałem się na tym, że zaczynałem komponowanie kawałka od partii bębnów, myślę że perkusja wcale w tym nie przeszkadza. Tworzenie melodii nie musi być wcale uzależnione od instrumentu na jakim grasz na co dzień. To raczej wynika ze sposobu muzycznego myślenia, które kształtujemy sobie sami przez całe życie. Gustując w wielu muzycznych gatunkach, bardzo często znajdowałem proste kompozycje, które zaskakująco łatwo wbijały się gdzieś w podświadomość. Czasami stworzenie czegoś prostego jest dużo trudniejsze niż skomplikowana zabawa formą. Ma się tylko jeden strzał, którym trzeba trafić słuchacza...
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że Bad Light District ma być "projektem otwartym". Kogo chciałbyś zaprosić na następną płytę?
Kolejna płyta Bad Light District musi mi się jeszcze urodzić w głowie, i pewnie dopiero wtedy będę mógł ocenić kto, gdzie, jak i po co. Ale na pewno chciałbym zaprosić gości. Zważywszy na "domowy", bezstresowy system pracy nad muzyką Bad Light District, jest to całkiem proste do zrealizowania.
Powiedziałeś, że współczesne zespoły inspirujące się stylistyką nowofalową nie wyczerpały do końca tej estetyki. Co masz na myśli?
Do bólu wyeksploatowana i modna w ostatnich latach estetyka jest po prostu powielaniem, często bezmyślnym, tego co było 30 lat temu. Zawsze uważałem że new wave, z racji oszczędnej formy, może być bazą do czegoś więcej. Czemu zatem nie wymieszać tego z melodyką z nieco innej beczki, może bardziej amerykańską, "sonicyouthową", "modestmousową", etc. Starałem się pójść w tym właśnie kierunku. Zresztą nie lubię czystości gatunkowej w żadnej odmianie sztuki, więc zawsze staram się mieszać i kombinować "w granicach finezji".
Teksty na płycie są tak samo "uproszczone" jak muzyka...
Teksty na "Simplifications" są wypadkową przemyśleń wszystkich, którzy wzięli udział w projekcie. Każdy miał wolną rękę, stąd niebagatelny jest wkład w płytę Jacka [Smolickiego, brata Michała i gitarzysty New York Crasnals - przyp. AW] . Do nagranej przeze mnie muzyki, siadł w zaciszu swojej sztokholmskiej pracowni i dograł naprawdę świetne wokale. Teksty są, mam nadzieję, bezinwazyjne i nieprzegadane. Nie mają dominować. Szczególnie w muzyce lubię dobry balans pomiędzy formą a treścią, więc nie chciałem aby coś wystawało zbytnio na pierwszy plan. A o czym są? Niektóre nieco impresyjne, niektóre komentujące wszelakie zjawiska i zachowania społeczne, niektóre drążą nieco problemy międzyludzkich relacji. Ale bez przedramatyzowywania mam nadzieję. Napisano gdzieś o mnie jako o "ostatnim romantyku z nad Wisły'" co mnie oczywiście ubawiło. Nie uważam siebie za Morrisey'a znad Wisły (śmiech).
Na koniec powiedzcie mi [do rozmowy dołączył również Marcin Białota, basista New York Crasnals - przyp. AW] mi kilka słów o nowym projekcie Plug Doctors i następnej płycie New York Crasnals.
Michał: Dla New York Crasnals kończą się półroczne wakacje. Każdy z nas wykorzystał ten czas dla siebie, wyrzucił z siebie to, co miał do indywidualnie do powiedzenia. Jacek kończy swoją solową płytę, i z tego co słyszałem będzie to rzecz niezwykła. Nie zdradzę na razie szczegółów, ale muzycznie powędrował nawet w rejony freak-folkowe. W między czasie ja z Marcinem powołaliśmy do życia projekt Plug Doctors i nagraliśmy płytę zdecydowanie rockową. Stąd teraz cała nasza energia skoncentruje się na NYC. Komponowanie nowej płyty jest już dość zaawansowane. Chcemy ją nagrać wczesną jesienią i mam nadzieję zaskoczyć ponownie. Będzie nieco inaczej niż dotychczas...
Marcin: Plug Doctors jest swobodnym projektem trzech osób, który narodził się spontanicznie podczas wspólnych prób. Nagle odkryliśmy, że doskonale czujemy się w rejonach amerykańskiego gitarowego grania połowy lat 90., że słuchamy tej samej muzyki, ale do tej pory nie mieliśmy okazji grać czegoś w tych klimatach. Ja z Michałem nie chciałem rezygnować z cotygodniowych prób, jakie przez wiele lat odbywały się w New York Crasnals. Jacka nie było w kraju, w dodatku miał okres intensywnej pracy na swoich studiach. Pojawił się Łukasz [Golemiec - przyp. AW] i po zaledwie kilku próbach wiedzieliśmy, że coś z tego może być. Rozumieliśmy się doskonale i nagle materiał sam się pojawił, była w tym jakaś spontaniczność, jakaś łatwość kompozycyjna. Ja miałem przy tym okazję wrócić do grania na gitarze i udzielania się jako wokalista, co dodatkowo jest spełnianiem jakichś tam moich ambicji. Plug Doctors to zespół czerpiący z twórczości takich kapel, jak Built To Spill, Karate, Modest Mouse, Medications. Nigdy się z tym nie kryliśmy, granie ma nam głównie sprawiać radość, nie mamy ambicji zbawiania świata. Chcemy pograć trochę fajnej muzyki, takiej jaką sami lubimy. W marcu udało nam się zarejestrować materiał podczas weekendowej sesji. Strych Michała przerobiliśmy na ten czas na studio nagrań o specyficznym klimacie. W realizacji nagrań pomógł nam Marcin Gągola. W kolejnych miesiącach, dzięki dużej pomocy Marcina Prusiewicza z Green Studio, udało nam się ukończyć materiał na naszą pierwszą płytę.
Dziękuję za wywiad.