Był największą gwiazdą muzyki. Nie podniósł się po głośnych oskarżeniach
Był tak samo ekscentryczny jak utalentowany. Miał wielkie plany, potrafił ciągle zadziwiać współpracowników i nie znał słowa ”niemożliwe”. Jego sukcesy przyćmiły w pewnym momencie oskarżenia o pedofilię, którym do końca zaprzeczał. Michael Jackson skończyłby 65 lat. Jego piosenki zna cały świat, ale życie i pomysły gwiazdy czasami potrafiły zaskoczyć nawet największych fanów.
Król popu słynął ze świetnego słuchu muzycznego i niesamowitego talentu. Michael Jackson miał też dość oryginalny sposób pisania piosenek. Artysta nie potrafił czytać ani zapisywać nut, za to umiał sobie dokładnie wyobrazić, jak zabrzmi gotowa już piosenka. Michael wymyślał więc partie wszystkich instrumentów w głowie, a potem wyśpiewywał je muzykom, każdą nutę, żeby wiedzieli, co i jak zagrać. Steve Poracro, kompozytor i klawiszowiec, który miał okazję pracować z Jacksonem, zobaczył kiedyś coś, co wbiło go w fotel.
Jackson stanął przed muzykami, którzy mieli nagrywać partie smyczkowe i każdej osobie wyśpiewał, co dokładnie ma zagrać. Zresztą próbkę takiej pracy cały świat mógł poznać podczas procesu o plagiat w piosence "Dangerous". Michael tłumaczył tam, jak wymyśla utwory, a nawet raczył sąd śpiewem i próbkami beatboxingu, w którym artysta był świetny. Była jednak rzecz, której w muzyce Jackson nie potrafił zrobić i której szczerze nie znosił. Kiedy miał zaśpiewać coś z kartki, na przykład czytając z niej tekst, kończył sesję, wracał do domu, uczył się słów na pamięć, układał piosenkę w głowie i następnego dnia idealnie wyśpiewywał swoją partię w studiu.
Ojciec przychodził na próby z pasem w ręku
Talent Jacksona był widoczny już od najmłodszych lat. Ojciec muzyka zaangażował zaledwie 5-letniego syna do rodzinnego zespołu The Jackson 5. Joe chciał znaleźć jakieś zajęcie dla swoich dzieci, żeby trzymały się z dala od podejrzanego towarzystwa i ulicznych gangów, ale też podobały mu się pieniądze, jakie zarabiała grupa. Poza tym sam był muzykiem bluesowym, któremu nie wyszła kariera, więc w ten sposób zaspokajał swoje ambicje. Jackson senior był tyranem. Kiedy tylko któryś z synów źle zaśpiewał albo pomylił tonację, dostawał karę. Joe zjawiał się na próbach z pasem w ręku i karał synów za najmniejsze błędy. Ojciec wiedział, że Michael ma największy talent w zespole, więc był wobec niego najbardziej wymagający. Nie tylko pod względem muzycznym zresztą, bo wokalista był na przykład krytykowany za wygląd, przede wszystkim nosa. Późniejszy król popu w 1971 roku rozpoczął solową karierę, ale nawet po latach czuł presję, żeby wszystko robić idealnie i nie pozwalał sobie na najmniejsze potknięcia. Joe Jackson przyznał po śmierci Michaela, że popełnił wiele błędów jako ojciec i menedżer.
Diabelski młyn, zoo i własna kolejka
Jedni kupują ogromne wille z basenem, inni apartamenty w najbardziej prestiżowych lokalizacjach świata, a Jackson mieszkał w... parku rozrywki. Gwiazdor przerobił swoje ranczo Neverland na posiadłość, która miała część mieszkalną, a do tego coś w stylu luksusowego wesołego miasteczka. W końcu kto bogatemu zabroni? Michael postawił na swoim terenie małe zoo, tory kolejki, karuzelę, autodrom, diabelski młyn, rollercoaster i piracki statek. Jackson zobaczył ranczo po raz pierwszy w 1983 roku. To właśnie tam, podczas nagrywania teledysku do "Say Say Say", zatrzymał się Paul McCartney.
Michael stwierdził wtedy, że chciałby kupić nieruchomość. Wokalista zrobił to pięć lat później. Neverland był miejscem wielu wydarzeń. To właśnie tam odbyło się wesele Elizabeth Taylor czy słynny wywiad muzyka z Oprah Winfrey. Ranczo przewijało się też jednak w zeznaniach dzieci, które oskarżały gwiazdora o molestowanie. Chociaż muzyk został oczyszczony z zarzutów, nie chciał już wracać do Neverland i przeniósł się do Bahrajnu.
Na oficjalne spotkanie zabrał szympansa
Psy albo koty? Banał. Muzyk był wielkim miłośnikiem zwierząt, ale zasłynął jako posiadacz nieco bardziej egzotycznych gatunków. Najsłynniejszym pupilem wokalisty był szympans Bubbles, który pochodził z placówki hodującej małpy do testów na zwierzętach. Michael nazywał go nawet swoim synem, a ludzie z tego powodu zaczęli porównywać wokalistę do postaci z bajek Disneya. Bubbles nosił stroje podobne do ubrań wokalisty, a nawet jeździł z nim w trasy koncertowe. Słynne było choćby spotkanie Jacksona z burmistrzem Osaki, podczas którego panowie raczyli się herbatą, a razem z nimi przy stole siedział - a jakże - Bubbles. Zwierzę jednak podrosło i stało się agresywne, do tego silne, więc po latach Michael miał problem z trzymaniem szympansa w domu.
Pupil trafił do specjalnego centrum, pod opiekę trenera, a później do zwierzęcego sanktuarium na Florydzie. Jackson miał też słonia, którego dostał w prezencie od Elizabeth Taylor. Zwierzę nosiło imię Gypsy. Słoń oczywiście nie był zabierany do studia nagraniowego, ale ukochane lamy wokalisty, Lola i Louie, już tak. W 1983 roku Freddie Mercury, który miał nagrywać z Jacksonem, doznał szoku, kiedy w drzwiach studia zobaczył Louiego. Lider Queen, delikatnie mówiąc, nie był zachwycony. To był jeden z powodów, dla których nie powstała wspólna płyta wokalistów.
Żeby zagrać superbohatera, chciał kupić Marvela
Kiedy Michael osiągnął już wielki sukces w muzyce, zainteresował się światem filmu. Wokalista inwestował w różne produkcje, a w pewnym momencie wymarzył sobie, że sam zacznie grać. Najbardziej zależało mu na roli Spider-Mana. Tak się złożyło, że w drugiej połowie lat 90. firma Marvel Comics miała problemy finansowe, więc Jackson za wszelką cenę chciał ją kupić. Muzyk wiedział, że tylko tak może zdobyć rolę i zmienić wizerunek superbohatera według własnego pomysłu. Z nieznanego do dzisiaj powodu negocjacje się nie udały, a Marvel, jak wiemy, odrodził się po latach. Dlaczego nikt nie chciał obsadzić muzyka w roli Spider-Mana? To na pewno przyciągnęłoby do kin tłumy, ale osoby odpowiedzialne za produkcję bały się zatrudniać nowicjusza w branży. Superbohatera zagrał Tobey Maguire. Jackson pojawił się ostatecznie na ekranie, co prawda w epizodycznej roli, za to w dużym tytule. Muzyk zagrał Agenta M w "Facetach w czerni II".
Patent numer 5,255,452
To może być jeden z najdziwniejszych faktów z życia wokalisty, ale okazuje się, że muzyk był też wynalazcą. W teledysku do "Smooth Criminal" i na scenie artysta potrafił pochylić się do przodu pod kątem 45 stopni. Zwykle taki manewr skończyłby się upadkiem, ale u Michaela wyglądało to tak, jakby grawitacja w ogóle nie działała. Fani i fizycy długo zastanawiali się, jak to w ogóle możliwe. Okazało się, że to zasługa specjalnych butów. Obuwie miało zaczepy, dzięki temu człowiek mógł nienaturalnie pochylić sylwetkę, nie ryzykując, że runie na twarz. Muzyk opracował wyjątkowe buty we współpracy ze swoimi specjalistami od kostiumów. Wynalazek został nawet opatentowany w Stanach, pod numerem 5,255,452.
Ludzie w całej Ameryce odbierali dziwne telefony. Wszystko z powodu tej płyty
Jeśli coś robić, to porządnie - z takiego założenia wychodził artysta. Jackson miał na koncie wiele pamiętnych teledysków, ale największe wrażenie zrobił oczywiście "Thriller". Kiedy w telewizjach muzycznych królowały klipy z wokalistami tańczącymi do własnych piosenek, Michael wpadł na pomysł właściwie krótkiego filmu, a równocześnie pierwszego teledysku, który był złożoną opowieścią. Para ogląda film, dziewczyna się boi, oboje chcą wrócić do domu, a nagle potwory z ekranu ożywają - tę historię zna chyba każdy. Klip bardzo pomógł w promocji piosenki i całego albumu. Z tą płytą wiązała się jeszcze jedna ciekawa historia. Wśród fanów pojawiła się plotka, że w kodzie kreskowym z okładki jest ukryty prywatny telefon artysty. Trzeba tylko odgadnąć numer kierunkowy i już można dzwonić do idola. Oczywiście była to nieprawda, ale wiele osób przekonało się o tym dopiero po wykonaniu kilku nieudanych połączeń. Do niejakiej Barbary Brown z Youngstown w Ohio albo Bellevue Hair Studio z Bellevue w stanie Waszyngton wydzwaniało kilkadziesiąt osób dziennie. To był dopiero thriller.
Na sygnale trafił do szpitala
Życie muzyka bywa ryzykowne. Jackson miał pecha i dwa razy boleśnie przekonał się o tym na własnej skórze. W 1979 roku wokalista wydał album "Off the Wall". Częścią przygotowań do trasy koncertowej były oczywiście próby taneczne. Podczas jednej z nich wokalista z impetem upadł i złamał sobie nos. Artysta trafił do szpitala i musiał przejść operację, nawet nie z powodów estetycznych, ale choćby po to, żeby mógł normalnie oddychać. Wiele osób twierdziło później, że od tego zaczęła się obsesja Michaela na punkcie zmian kształtu nosa, ale muzyk zaprzeczał.
W 1984 roku natomiast wokalista kręcił reklamę popularnego napoju. Na planie doszło do wypadku, związanego z pirotechniką. Włosy Michaela w pewnym momencie zaczęły się palić, a zanim udało się je ugasić, muzyk doznał poparzeń drugiego stopnia. Artysta błyskawicznie trafił do szpitala, później przeszedł też operację, żeby pozbyć się blizn. Producent napoju zaoferował wokaliście spore odszkodowanie, bo w wysokości półtora miliona dolarów. Jackson podarował te pieniądze Brotman Medical Center w Kalifornii, czyli placówce, która leczyła go po wypadku. Oddział poparzeń został w ramach wdzięczności nazwany imieniem wokalisty.
Rozmowa, która uratowała mu życie
Czy rozmowa telefoniczna może ocalić życie? Okazuje się, że tak i wcale nie chodzi o telefon zaufania. Niewiele brakowało, żeby wokalista zginął w atakach terrorystycznych w Nowym Jorku. 11 września 2001 roku muzyk był umówiony na spotkanie w kompleksie World Trade Center, w tym wieżowcu, w który uderzył później samolot. Gdyby artysta zjawił się na spotkaniu, przebywałby tam akurat w momencie ataku. Jackson jednak... zaspał. Poprzedniego wieczoru do wokalisty zadzwoniła matka i oboje tak się zagadali, że skończyli rozmowę dopiero późno w nocy. Rankiem Michael zorientował się, że obudził się o wiele za późno, żeby zdążyć na spotkanie, co - jak się okazało - uratowało mu życie.
Nigdy nie komentuj plotek na swój temat
Gwiazdor był częstym bohaterem tabloidów. Muzyk okazał się łakomym kąskiem dla łowców sensacji między innymi z powodu swoich ekscentrycznych zachowań. Wiele osób współczuło Jacksonowi bycia ściganym przez fotoreporterów i częstych artykułów w prasie, ale sam wokalista nie miał z tym wielkiego problemu. Artysta rozumiał, jak działają media i postanowił się tym nie przejmować. Nawet kiedy brukowce pisały całkowitą nieprawdę albo stawiały go w złym świetle, nie reagował. Nie komentował plotek, nie dementował, nie tłumaczył się. Muzyk uważał, że najlepszą odpowiedzią będą jego sukcesy na scenie. Miało to swoją cenę, bo nikt właściwie nie wiedział, jak faktycznie wyglądało życie Michaela, a także które z absurdalnych czasem doniesień były wyssane z palca. Jacksona to nie obchodziło, poza tym sam nie chciał rozmawiać o prywatnym życiu i uważał, że im więcej tajemnic go otacza, tym lepiej.