Bruce Springsteen czyli "złoty chłopak z USA". To jego najważniejsze przeboje
Uczeń katolickiej szkoły, który miewał różnice zdań z zakonnicami, a potem samotnik, marzący wyłącznie o graniu na gitarze - taki był w młodości Bruce Springsteen. Kiedy muzyk zobaczył w telewizji występ The Beatles, zrozumiał, że chce być jak oni. Przyszły gwiazdor zebrał wtedy wszystkie swoje oszczędności i za dokładnie 18 dolarów 95 centów kupił swoją pierwszą gitarę. Ten zakup okazał się najlepszą inwestycją jego życia. Dzisiaj Bruce jest symbolem amerykańskiego rocka, a my przypominamy najważniejsze przeboje artysty.
Kariera Bruce'a mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej, mogłoby jej nawet nie być, gdyby nie pewien wypadek. Springsteen dostał powołanie do Wietnamu. Wokalista miał świadomość wyzwań związanych z takim wyjazdem i chciał uniknąć trudności, jakie spotkały niektórych jego znajomych.
Muzyk nie miałby wyboru, gdyby nie to, że komisja uznała go za niezdolnego do służby. Dwa lata wcześniej Bruce miał wypadek na motocyklu i nie tylko się potłukł, ale też doznał wstrząsu mózgu. Wojsko oceniło stan zdrowia kandydata, a także jego zachowanie na rozmowie - w tym tłumaczenie, że ma problem z rozumieniem komisji z powodu stanu zdrowia - i stwierdziło: "Z tego chłopaka żołnierza nie będzie!". Boss później protestował przeciwko wojnie w piosenkach, chociaż ewidentnie nie wszyscy zrozumieli ich przekaz.
"Born in the U.S.A."
Czy może być bardziej amerykańska piosenka? Dzięki temu utworowi Bruce stał się dla Amerykanów "naszym złotym chłopakiem, który tak wychwala kraj". Kłopot w tym, że stało się to... przez pomyłkę. Singel zajmuje wysokie miejsca we wszystkich rankingach źle zrozumianych tekstów. "Born in the U.S.A." jest opowieścią o weteranach, którzy wracają do ojczyzny i borykają się z trudnościami. Piosenka krytykowała sytuację społeczną w tamtych czasach. Kłopot w tym, że wiele osób słuchało wyłącznie refrenu, czyli słów "Born in the U.S.A." i uznało, że to patriotyczny manifest. Ronald Reagan użył nawet utworu w swojej kampanii wyborczej, nie wiedząc, że piosenka między innymi krytykuje jego rządy. Bruce wiele razy tłumaczył prawdziwe znaczenie tekstu, ale na niewiele się to zdało.
"I'm on Fire"
Melancholijne wcielenie Bruce'a zachwyciło fanów. Piosenka błyskawicznie stała się hitem, a do tego wiele osób nieźle zaskoczyła. "I'm on Fire" to ballada o mężczyźnie, który pragnie pewnej kobiety, ale wie, że może o niej tylko marzyć. Można by pomyśleć, że to idealna ścieżka dźwiękowa do jakiegoś romantycznego filmu, prawda? Springsteen sugerował w wywiadach, że inspiracją dla piosenki był jego przyjaciel i wieloletni współpracownik Frank LaVere. Frank często powiadał muzykowi o swoich miłosnych podbojach i chwalił się, że jest w stanie uwieść każdą kobietę, bo zawsze wie, co powiedzieć, żeby poczuła się wyjątkowa. Niektórzy fani spekulowali, że to tylko zasłona dymna i "I'm on Fire" jest po prostu opowieścią o doświadczeniach samego Bruce'a. Artysta unikał tematu i może to i lepiej, bo nic tak nie pomaga muzykowi jak nutka tajemniczości.
"Born to Run"
Ten utwór jest dla Bruce'a słodko-gorzkim wspomnieniem ciężkich czasów około połowy lat 70. Władze wytwórni, w której Springsteen wydawał płyty, zmieniły się po jego debiucie i muzyk raczej nie był ulubionym artystą nowych szefów. Wokalista narzekał na słabą promocję, zdarzało się, że przychodził na umówiony wywiad i dopiero podczas rozmowy dziennikarz dowiadywał się od artysty, że ten wydał drugi album. Bruce grywał też koncerty, na które ludzie przychodzili tylko dla "młodego, obiecującego supportu" i wychodzili przed występem głównej gwiazdy, a to już musiało być bolesne. Przy kolejnej płycie, czyli "Born to Run", było jeszcze gorzej.
Boss i jego zespół na początku dostali pieniądze tylko na jedną piosenkę i jej sukces miał zdecydować o tym, czy powstanie album. Nic dziwnego, że praca nad samym singlem "Born to Run" trwała aż pół roku. Firma nie była jednak zachwycona i pewnie muzyk musiałby obmyślać "plan B", gdyby nie pewien zbieg okoliczności. Syn nowego, kolejnego już szefa wytwórni, przeczytał w szkolnej gazecie wywiad, w którym Bruce żalił się na wydawcę, więc zapytał ojca, o co chodzi. Irwin Segelstein zaprosił artystę na spotkanie i postanowił zakopać topór wojenny. Muzyk dostał zielone światło i zaczął nagrywać płytę, ale nie było to łatwe. Bruce cały czas ostrożnie podchodził do sprawy, bał się, że firma chce się go pozbyć i nadal obsesyjnie dopieszczał utwory. Springsteen doszedł nawet do momentu, w którym słyszał na albumie tylko błędy i niedociągnięcia, za to nie doceniał świetnych piosenek. Na szczęście okazało się, że artysta niepotrzebnie się martwił. Płyta została świetnie przyjęta, a tytułowa piosenka stała się jednym z największych hitów Bossa.
"The River"
Piosenka przeleżała kilkanaście miesięcy w szufladzie, zanim Bruce zdecydował, że to odpowiedni moment na wydanie jej. "The River" to historia siostry artysty, Ginny, oraz jej męża Mickeya. Oboje nieplanowanie zostali młodymi rodzicami i musieli bardzo szybko dorosnąć. Dorosłe życie okazało się dla nich szokiem, tym bardziej że utrzymanie rodziny i zdobycie dobrej pracy było bardzo trudne. Piosenka opowiada też, dość brutalnie, o marzeniach młodych ludzi, którzy nagle orientują się, że muszą zapomnieć o swoich wielkich planach i dostosować się do nowej rzeczywistości. Co ciekawe, "The River" ukazało się jako singel w Europie, więc to tutejsi fani zachwycali się utworem, podczas gdy w Stanach piosenka dopiero później na dobre trafiła do publiczności.
"Dancing in the Dark"
Wielki przebój, którego by nie było, gdyby artysta nie pokłócił się ze swoim menedżerem. Bruce uważał, że ma już cały materiał na płytę "Born in the U.S.A.", a Jon Landau przekonywał go, że brakuje jeszcze jakiegoś wielkiego przeboju, chociaż zwykle nie czepiał się artysty w takich sprawach. Dave Marsh wspomina w książce "Glory Days", że muzyk, delikatnie mówiąc, nie był zachwycony. "Napisałem już 70 piosenek. Chcesz kolejnej? To napisz ją sam" - rzucił ze złością Bruce i wyszedł ze spotkania. Muzyk był zmęczony długą pracą nad płytą i wściekły po rozmowie z Jonem, więc poszedł prosto do swojego pokoju hotelowego. Tam Springsteen przemyślał sprawę, uspokoił się, a potem przez całą noc grał na gitarze. Rano "Dancing in the Dark" było już napisane.
To utwór o zagubieniu, sukcesie, a przy okazji Boss wylał w nim swoje frustracje związane z presją na tworzenie hitów. Być może Landau powiedział wtedy to, czego Bruce nie chciał usłyszeć, ale czego bardzo potrzebował, bo dzięki jednej kłótni powstał wielki przebój. Przy okazji: przypatrzcie się, kogo w teledysku Springsteen wyciąga z tłumu na scenę. Kojarzycie tę twarz?
"Hungry Heart"
Kolejny dowód na świetne wyczucie Jona Landaua, chociaż w tym przypadku wszystko działo się na kilka lat przed akcją z "Dancing in the Dark". Pod koniec lat 70. Bruce miał okazję poznać Joeya Ramone'a. Kiedy muzyk The Ramones poprosił nowego kolegę o napisanie dla jego grupy jakiejś piosenki, Boss był zachwycony. Jeszcze tego samego wieczoru artysta stworzył "Hungry Heart" i zamierzał wysłać utwór Joeyowi, ale wtedy zainterweniował menedżer. Landau stwierdził, że Springsteenowi przydadzą się dynamiczne, lżejsze piosenki, a kilka takich utworów Bruce odstąpił już wcześniej innym muzykom, więc ten koniecznie musi zostawić dla siebie. Artysta posłuchał i bardzo dobrze na tym wyszedł, bo czy ktoś wyobraża sobie dzisiaj "Hungry Heart" w innym wykonaniu? Na dodatek to dość osobista piosenka, inspirowana życiem Springsteena i jego rozwodem z pierwszą żoną. Utworem, co ciekawe, zachwycał się nawet John Lennon.
"Streets of Philadelphia"
Jedna z najsłynniejszych filmowych piosenek na świecie, a według wielu rankingów - również jedna z najlepszych. Reżyser Jonathan Demme, poprosił Bruce'a o napisanie utworu do filmu, ale wprost powiedział, że chce piosenki, która będzie grana w centrach handlowych. Demme miał już co prawda utwór Neila Youga, ale potrzebował czegoś jeszcze. Springsteen odparł, że chętnie spróbuje, chociaż "nie jest dobry w ścieżkach dźwiękowych". Wiecie co? Kłamał. Muzyk przygotował demo w swoim domowym studiu i przesłał reżyserowi, który popłakał się po przesłuchaniu, ze wzruszenia oczywiście.
Bruce chciał, żeby piosenka opowiadała o tym samym co film, czyli o epidemii AIDS. Muzyk wiedział, jak niszczy ta choroba, bo zmarł na nią jego przyjaciel. Wokalista miał też okazję rozmawiać z wieloma chorymi fanami podczas tras koncertowych, między innymi właśnie w Filadelfii, która miała ogromny problem z HIV. Utwór nie tylko zwrócił uwagę na los pacjentów, ale też stał się jedną z najważniejszych piosenek w dorobku Bruce'a. Springsteen, ten sam, który "nie był dobry w ścieżkach dźwiękowych", dostał za "Streets of Philadelphia" między innymi Oscara.