Wybieramy najlepszą polską płytę 2014 roku!
W kolejnym z podsumowań przepytani przez nas eksperci wskazują polski album roku. Sprawdźcie, kto tym razem zasłużył na owację na stojąco.
Jarek Szubrycht:
Pablopavo - "Polor". Długo wahałem się, czy na pierwszym miejscu dać "Trzeba było zostać dresiarzem" Mesa, czy może jednak "Nocel" Furii. Albo Gabę Kulkę? Thaw? Merkabah? Baaba? W końcu w moim prywatnym rankingu wygrał Pablopavo, bo te jego opowieści bawiąc uczą, wzruszają i skłaniają do myślenia. Już za same "Koty" i "Dancingową piosenkę miłosną" należy mu się pokłon. I za "Krzyśka", który wzrusza do łez. I za "Nemeczka" - tak brutalnie prawdziwego. A jeszcze ten sam Pablopavo, jakby "Poloru" było mało, pod koniec roku wyskoczył z kolejną płytą - "Tylko" - stawiając kropkę nad i. To jest obecnie najlepszy polski pieśniarz z tej tradycji, która wywodzi się od anonimowych bluesmanów, od Dylana i Casha. Szacun na dzielni.
Tomek Doksa:
Fisz Emade "Mamut". Zgodnie z tym co pisałem już w recenzji tego wydawnictwa w naszym serwisie - że "to album zdecydowanie wybijający się ponad jedną kategorię" (czytaj całość) - nowy krążek Fisza i Emade do tytułu polskiej płyty roku nadaje się idealnie. Z wiekiem coraz lepsi i bardziej eklektyczni braci Waglewscy zostawiają w tyle nie tylko środowisko hiphopowe (choć z nim przecież od dawna już się nie ścigają), co przede wszystkim artystów popowych, kradnąc im jedne z najlepszych piosenek tego roku (ze "Zwiedzam świat" na czele).
Marcin Flint:
Ten Typ Mes - "Trzeba było zostać dresiarzem". Triumf osobowości i muzycznej wyobraźni, płyta obok gatunków, której nie można porównać do czegokolwiek z zachodu i przy okazji odwrót od irytująco pretensjonalnego Mesa w stronę wyzwolonego Mesa mającego w nosie, co inni pomyślą.
Adam Czerwiński:
Artur Rojek - "Składam się z ciągłych powtórzeń". Płyta odważna muzycznie i tekstowo, ale jednocześnie świetnie się jej słucha. Ma w sobie niesamowity magnetyzm i nieoczywistą melodyjność.
Marcin Jędrych:
Mrozu - "Rollercoaster". Nie jest łatwo dziś zrobić popową płytę, która potrafi zainteresować dźwiękami. One wcale nie muszą być bardzo oryginalne - wystarczy, że będą dobrze poskładane i wyprodukowane. Trzy przebojowe single wydane z tej płyty są tego najlepszym dowodem - ja z przyjemnością nucę je sobie pod nosem do czasu do czasu, bo przecież nie mam nic do stracenia.
Paweł Waliński:
Miała być Stankiewicz, ale będzie Curly Heads "Ruby Dress Skinny Dog". Dawno na żadnym polskim albumie nie było tak mocnych piosenek. Plus za niewiarygodne postępy w niemożliwie krótkim czasie.
Olek Mika:
Artur Rojek "Składam się z ciągłych powtórzeń". Były lider Myslovitz na pierwszej solowej płycie porusza tematy znane z jego wcześniejszych projektów - znalazł dla nich jednak nowe, efektowne muzyczne tło.
Filip Lenart:
Organek "Głupi". Oldschoolowego rocka nigdy za wiele. Do tego mający już niemal 40 wiosen na karku Organek energią mógłby obdzielić kilku zblazowanych, hipsterskich nastolatków.
Krzysztof Nowak:
Pablopavo "Tylko". Nie ma wątpliwości - Pablopavo pozamiatał ten rok. "Tylko" to kapitalny krążek z doskonale skrojonymi, poetyckimi tekstami, które nie są ani pretensjonalne, ani też prostackie. No i ta muzyka - chwytająca za serducho i zawłaszczająca uwagę, a przy tym dająca możliwość rozwinięcia skrzydeł wokaliście. Miejski sznyt na najwyższym poziomie.
Daniel Kiełbasa:
Ten Typ Mes - "Trzeba było zostać dresiarzem". Gdy sprawdziłem, do jakiego albumu wracałem w trakcie roku najczęściej, okazało się, że Ten Typ Mes nie miał sobie równych. Zresztą nie chodzi tylko o częstotliwość. Mes wydał swój najlepszy i najbardziej eklektyczny album. Stworzył świetny koncept, opowiedział na płycie mnóstwo kapitalnych historii z zaskakującym morałem (jak na przykład w "LOVEYOURLIFE"), a współpracujący z nim producenci sprawili, że jej brzmienie wykroczyło poza ramy hip hopu. No i dodatkowy plus za udowodnienie, że w każdym z nas drzemie odrobina "Janusza".
Michał Michalak:
Wstrzymam się od głosu w kwestii najbardziej doniosłego artystycznie albumu roku, wskażę natomiast płytę, której słuchało mi się najprzyjemniej. To "Lupus Electro" Natalii Nykiel. Siłą albumu jest pełna polotu, błyskotliwa produkcja Foxa i zadziorny, przykuwający uwagę wokal Natalii, która oprócz tego, że utalentowana, to jest jeszcze wściekle ambitna, a to przecież nie takie oczywiste w przypadku bohaterek talent shows. Teksty (m.in. Budynia) może i dyskusyjne, ale na pewno nie przezroczyste.
Czytaj nasze podsumowania 2014 roku w muzyce: