Wybieramy najlepszą polską płytę 2014 roku!

W kolejnym z podsumowań przepytani przez nas eksperci wskazują polski album roku. Sprawdźcie, kto tym razem zasłużył na owację na stojąco.

Artur Rojek zaimponował swoim solowym debiutem
Artur Rojek zaimponował swoim solowym debiutemAKPA

Jarek Szubrycht:

Pablopavo - "Polor". Długo wahałem się, czy na pierwszym miejscu dać "Trzeba było zostać dresiarzem" Mesa, czy może jednak "Nocel" Furii. Albo Gabę Kulkę? Thaw? Merkabah? Baaba? W końcu w moim prywatnym rankingu wygrał Pablopavo, bo te jego opowieści bawiąc uczą, wzruszają i skłaniają do myślenia. Już za same "Koty" i "Dancingową piosenkę miłosną" należy mu się pokłon. I za "Krzyśka", który wzrusza do łez. I za "Nemeczka" - tak brutalnie prawdziwego. A jeszcze ten sam Pablopavo, jakby "Poloru" było mało, pod koniec roku wyskoczył z kolejną płytą - "Tylko" - stawiając kropkę nad i. To jest obecnie najlepszy polski pieśniarz z tej tradycji, która wywodzi się od anonimowych bluesmanów, od Dylana i Casha. Szacun na dzielni.


Tomek Doksa:

Fisz Emade "Mamut". Zgodnie z tym co pisałem już w recenzji tego wydawnictwa w naszym serwisie - że "to album zdecydowanie wybijający się ponad jedną kategorię" (czytaj całość) - nowy krążek Fisza i Emade do tytułu polskiej płyty roku nadaje się idealnie. Z wiekiem coraz lepsi i bardziej eklektyczni braci Waglewscy zostawiają w tyle nie tylko środowisko hiphopowe (choć z nim przecież od dawna już się nie ścigają), co przede wszystkim artystów popowych, kradnąc im jedne z najlepszych piosenek tego roku (ze "Zwiedzam świat" na czele).


Marcin Flint:

Ten Typ Mes - "Trzeba było zostać dresiarzem". Triumf osobowości  i muzycznej wyobraźni, płyta obok gatunków, której nie można porównać do czegokolwiek z zachodu i przy okazji odwrót od irytująco pretensjonalnego Mesa w stronę wyzwolonego Mesa mającego w nosie, co inni pomyślą.


Adam Czerwiński:

Artur Rojek - "Składam się z ciągłych powtórzeń". Płyta odważna muzycznie i tekstowo, ale jednocześnie świetnie się jej słucha. Ma w sobie niesamowity magnetyzm i nieoczywistą melodyjność.


Marcin Jędrych:

Mrozu - "Rollercoaster". Nie jest łatwo dziś zrobić popową płytę, która potrafi zainteresować dźwiękami. One wcale nie muszą być bardzo oryginalne - wystarczy, że będą dobrze poskładane i wyprodukowane. Trzy przebojowe single wydane z tej płyty są tego najlepszym dowodem - ja z przyjemnością nucę je sobie pod nosem do czasu do czasu, bo przecież nie mam nic do stracenia.


Paweł Waliński:

Miała być Stankiewicz, ale będzie Curly Heads "Ruby Dress Skinny Dog". Dawno na żadnym polskim albumie nie było tak mocnych piosenek. Plus za niewiarygodne postępy w niemożliwie krótkim czasie.


Olek Mika:

Artur Rojek "Składam się z ciągłych powtórzeń". Były lider Myslovitz na pierwszej solowej płycie porusza tematy znane z jego wcześniejszych projektów - znalazł dla nich jednak nowe, efektowne muzyczne tło.


Filip Lenart:

Organek "Głupi". Oldschoolowego rocka nigdy za wiele. Do tego mający już niemal 40 wiosen na karku Organek energią mógłby obdzielić kilku zblazowanych, hipsterskich nastolatków.


Krzysztof Nowak:

Pablopavo "Tylko". Nie ma wątpliwości - Pablopavo pozamiatał ten rok. "Tylko" to kapitalny krążek z doskonale skrojonymi, poetyckimi tekstami, które nie są ani pretensjonalne, ani też prostackie. No i ta muzyka - chwytająca za serducho i zawłaszczająca uwagę, a przy tym dająca możliwość rozwinięcia skrzydeł wokaliście. Miejski sznyt na najwyższym poziomie.


Daniel Kiełbasa:

Ten Typ Mes - "Trzeba było zostać dresiarzem". Gdy sprawdziłem, do jakiego albumu wracałem w trakcie roku najczęściej, okazało się, że Ten Typ Mes nie miał sobie równych. Zresztą nie chodzi tylko o częstotliwość. Mes wydał swój najlepszy i najbardziej eklektyczny album. Stworzył świetny koncept, opowiedział na płycie mnóstwo kapitalnych historii z zaskakującym morałem (jak na przykład w "LOVEYOURLIFE"), a współpracujący z nim producenci sprawili, że jej brzmienie wykroczyło poza ramy hip hopu. No i dodatkowy plus za udowodnienie, że w każdym z nas drzemie odrobina "Janusza".


Michał Michalak:

Wstrzymam się od głosu w kwestii najbardziej doniosłego artystycznie albumu roku, wskażę natomiast płytę, której słuchało mi się najprzyjemniej. To "Lupus Electro" Natalii Nykiel. Siłą albumu jest pełna polotu, błyskotliwa produkcja Foxa i zadziorny, przykuwający uwagę wokal Natalii, która oprócz tego, że utalentowana, to jest jeszcze wściekle ambitna, a to przecież nie takie oczywiste w przypadku bohaterek talent shows. Teksty (m.in. Budynia) może i dyskusyjne, ale na pewno nie przezroczyste.


Czytaj nasze podsumowania 2014 roku w muzyce:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas