Uznany za zmarłego żyje
"Kiedy tnę swoją skórę czuje się o wiele lepiej. Wszystkie te bzdury, które zaprzątały moją głowę, wydają się być trywialne w porównaniu z bólem" - mówił uznany za zmarłego Richey Edwards, były gitarzysta i autor tekstów piosenek Manic Street Preachers. W ten weekend do sklepów trafił nowy album walijskiej formacji zatytułowany "Journal For Plague Lovers".
Dziewiąta płyta zespołu to wydawnictwo szczególne - James Dean Bradfield, Nicky Wire i Sean Moore zdecydowali nagrać piosenki do tekstów pozostawionych przez Edwardsa. To, co wydaje się być desperackim ruchem pozbawionych artystycznej weny muzyków, nabiera innego znaczenia, gdy przeczyta się wypowiedzi "Manicsów".
Geniusz i mistrz tekstu
Podkreślmy, że zespół nigdy nie zapomniał o koledze (muzycy wciąż wpłacają 25% tantiem na konto Edwardsa), ale też nigdy nie przekroczył delikatnej granicy, kiedy pamięć o kimś kto odszedł zamienia się w czerpanie profitów z dramatu ludzkiego:
"Błyskotliwość i inteligencja bijąca z tych tekstów nie pozwoliły nam o sobie zapomnieć. Musieliśmy je kiedyś wykorzystać i teraz przyszedł odpowiedni czas. Richey w niezwykłych słowach mówi o obrazie Wielka odaliska Jeana Auguste Ingresa, życiu Marlona Brando czy wrestlera Gianta Haystacksa, kulturze celebrities, konsumpcjonizmie, dysmorfii. Wszystko to pokazuje, jak wielkim geniuszem był Richard James Edwards" - skomentował basista Nicky Wire na oficjalnej stronie zespołu.
Nie oznacza to, że "Manics" nie mieli wątpliwości. Przecież tak łatwo mogli zostać oskarżeni o żerowaniu na tragedii byłego przyjaciela:
"Zastanawialiśmy się, czy to byłoby taktowne. (...) Największym ciężarem dla nas było skomponowanie muzyki, która dorównałaby poziomem tekstom Richey'a. (...) Czuliśmy się jak muzycy, którzy interpretują słowa piosenek autorstwa innej osoby. Nawet jeśli ta osoba była nam szalenie bliska" - powiedział gitarzysta i wokalista James Dean Bradfield w rozmowie z "NME".
"Kiedy ponownie przeczytałem jego teksty, po raz kolejny uderzyła mnie ich błyskotliwość. Już prawie zapomniałem, jak bardzo brakuje mi Richey'a jako autora słów naszych piosenek. Brakuje mi go również, ponieważ byłem fanem jego intelektu i zagorzałego charakteru, dzięki któremu był bardzo surowym krytykiem naszych poczynań. Nigdy nie napisałbym takich rzeczy jak on. Nawet nie zamierzałem próbować" - dodał Wire.
"Richey był mistrzem tekstu i traktował słowa piosenek jako własny sposób artystycznego wyrazu. (...) Był genialny. Wiecie, ten koleś czytał sześć pieprzonych książek tygodniowo!" - zdradza Bradfield.
Wywiad na 17 szwów
Powyższe słowa pokazują kim dla Manic Street Preachers był Edwards. Jak niesie wieść, Richey nie był utalentowanym muzykiem. Co więcej, na początku kariery w "Manics" zdarzało mu się występować w stylu Sida Viciousa z Sex Pistols, czyli z odłączoną od wzmacniaczy gitarą ("Nienawidzę mojej gitary z całego serca. Nawet nie chce mi się rozwalać jej na scenie. Nie zasługuje na śmierć" - mówił)! Ale był człowiekiem, który nie tylko tworzył teksty (Edwards prawie w całości stworzył słowa do piosenek z najgenialniejszej płyty Manic Street Preachers "The Holy Bible"), ale również wyznaczał artystyczną drogę zespołu, dbając o image i... brzmienie zespołu. Sam Bradfield, główny kompozytor grupy powiedział, że tworzył muzykę, która miała spodobać się Richey'owi. Edwards był także medialną twarzą Manic Street Preachers. Do historii brytyjskiej muzyki przeszedł jego wywiad z pracującym wtedy dla "NME" Stevem Lamacq. Dziennikarz, kwestionujący szczerość i autentyczność mocno lewicowych Manic Street Preachers, zapytała Richey'a jak bardzo poważnie traktuje swoją sztukę. Artysta w odpowiedzi wyciął żyletką na lewym przedramieniu słowa "4 Real". Rana wymagała w sumie 17 szwów.
"Uwielbiał wywiady. Nie oznacza to, że lubił dziennikarzy. Rozmowa z nimi była dla niego szansą na przedstawienia swoich poglądów. Nawet po wycięciu sobie na ręce 4 Real kontynuował rozmowę" - mówili koledzy Richey'a.
Ten incydent udowodnił nie tylko nieposkromioną charyzmę artysty, ale także dręczące go demony. Samookaleczenie miało być remedium na głęboką depresję Edwardsa. Muzyk ranił swoje ciało żyletkami lub przypalał się papierosami.
"Kiedy tnę swoją skórę czuje się o wiele lepiej. Wszystkie te bzdury, które zaprzątały moją głowę, wydają się być trywialne w porównaniu z bólem" - mówił w ostatnim telewizyjnym wywiadzie.
Co gorsza, Edwards miał poważne problemy z alkoholem i narkotykami. Po wydaniu wspomnianej płyty "The Holy Bible" (1994) artysta trafił do modnej obecnie kliniki odwykowej The Priory w Londynie. Terapia okazała się jednak nieskuteczna.
"Nie potrafię już funkcjonować jak człowiek. Są momenty, gdy nie mogę wstać z łóżka, gdy nie potrafię zrobić sobie kawy, by nie przytrafiło mi się coś złego... Czasami nie mam siły, by chodzić" - ujawniał dramatyczny stan swojego ducha.
Z drugiej strony potrafił się zdobyć na takie słowa:
"To słowo na literę s nawet nie przechodzi mi przez myśl. Nigdy też nie próbowałem ze sobą skończyć. Jestem dużo silniejszy od tego!" - powiedział w 1995 roku o samobójstwie, tuż przed zaginięciem.
Nie zaakceptowano jego śmierci
1 lutego 1995 roku Edwards wraz z Bradfieldem mieli polecieć do Stanów Zjednoczonych w związku z promocją "The Holy Bible". Gitarzysta zdecydował jednak wyjechać z Londynu do rodzimej Walii. Ostatni raz Richey widziany był 14 lutego niedaleko mostu nad rzeką Severn, niesławnego miejsca samobójstw. Po trzech dniach policja uznała, że auto artysty zostało porzucone.
"Jeżeli ktoś zostawia samochód pod mostem Severn, to albo chce powiedzieć: Odchodzę albo Chcę, żebyście myśleli, że odszedłem i zostawili mnie w spokoju na zawsze" - skomentował Bradfield.
Zobacz "Suicide Is Painless" Manic Street Preachers:
Najprawdopodobniej Edwards popełnił samobójstwo, skacząc z mostu. Najprawdopodobniej, bo od momentu zniknięcia, muzyk miał być widziany m.in. w Goa w Indiach i na Wyspach Kanaryjskich. Tym samym Richey dołączył do Elvisa Presley'a czy Jima Morrisona, muzyków, których fani wciąż mają nadzieję zobaczyć żywych. Również rodzice Edwards długo wierzyli, że ich syn powróci, choć od 2002 roku mogli legalnie uznać go za zmarłego. Stało się to dopiero pod koniec 2008 roku i tylko ze względu na restrykcyjne przepisy prawne:
"Jego sprawy finansowe musiały zostać wyjaśnione i zaakceptowane. Nie znaczy to jednak, że zaakceptowano jego śmierć" - tłumaczył prawnik rodziny Edwardsa, David Ellis, decyzję o uznaniu artysty za zmarłego.
Obelisk dla prawdziwej gwiazdy
Przed zniknięciem Richey wręczył kolegom trzy notatniki z tekstami. Kilka z nich zostało wykorzystanych podczas nagrywania następcy "The Holy Bible", nagranej w trzyosobowym składzie płyty "Everything Must Go", która przyniosła "Manics" nieprawdopodobny sukces komercyjny. Reszta tekstów została zamknięta na klucz w pokoju Wire'a:
"Wiedziałem, że są genialne patrząc jedynie na ich błyskotliwe tytuły. Powstrzymałem się jednak od czytania ich" - zdradził w rozmowie z "Q" basista Manic Street Preachers.
Do otwarcia notatników Edwardsa namówił pozostałych "Manicsów" Bradfield:
"Chciałem być znowu w jednym pokoju z Richey'em. Wiem, że to brzmi odrobinę sentymentalnie, ale mamy do tego pełne prawo" - stwierdził wokalista formacji.
Namówiony przez kolegę Wire spędził całe miesiące, redagując teksty pozostawione przez gitarzystę.
"Czułem się jak kustosz. Jego słowa były dla mnie jak starożytne antyki. Napisał je na maszynie do pisania. Przecież wtedy nie było laptopów" - mówił Nicky magazynowi "Q".
Powrotem do przeszłości jest również okładka "Journal For Plague Lovers", którą zaprojektowała Jenny Saville, autorka koperty "The Holy Bible". Co ciekawe i naprawdę zaskakujące, większość sieci sklepowych w Wielkiej Brytanii uznała okładkę "Journal For Plague Lovers" za zbyt kontrowersyjną i sprzedaje płytę w specjalnej kopercie!
"Cóż, w sklepach z okładek magazynów czy albumów mogą świecić nagie pośladki albo spluwy, ale kiedy ludzie widzą dzieło sztuki, to zaczynają wariować" - skomentował Bradfield.
"Journal For Plague Lovers" spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem ze strony krytyki. Lubiący wgnieść w ziemię weteranów sceny magazyn "Q" przyznał płycie maksymalną ocenę, a "The Times", Guardian", "NME" czy "Uncut" oceniły album na 4 gwiazdki w 5-stopniowej skali. Richey Edwards pewnie nie przejąłby się zbytnio lukrem ze strony dziennikarzy. Przecież swego czasu powiedział, że prasa muzyczna "zanieczyszcza ludzkie umysły bardziej, niż Goebbelsowi kiedykolwiek się to udało".
"On był szczerze oryginalny. Był prawdziwą gwiazdą. A ten album jest jak kamień nagrobny. Nie, jak obelisk" - to słowa Nicky Wire'a o "Journal For Plague Lovers", płycie na której znów ożył niespokojny duch Richey'a Edwardsa.
Zobacz "Motorcycle Emptiness" - najlepszy utwór w dyskografii Manic Street Preachers:
Artur Wróblewski