Reklama

Ta Armia jest niezwyciężona

To będą bardzo głośne urodziny, jak na punkrockową imprezę przystało - 11 czerwca, w stołecznym Parku Sowińskiego, tort zdmuchnie zespół Armia, hałasujący na tym łez padole już od 25 lat. W przeddzień ich święta udało nam się namówić Tomasza Budzyńskiego, lidera grupy, na kilka słów podsumowania.

Co ciekawego działo się ćwierć wieku temu? W 1985 roku Związek Radziecki ogłosił epokę pierestrojki, w zadymie na stadionie Heysel zginęło kilkadziesiąt osób, pojawiła się gra komputerowa "Super Mario Bros", a Michael Jackson nagrał z koleżankami i kolegami charytatywny hymn "We Are The World". W Polsce zniesiono kartki na cukier, a Zbigniew Religa dokonał pierwszej w naszym kraju udanej transplantacji serca. I jeszcze powstał zespół, który równie dużo serca wkłada w swoją muzykę - Armia. W przeddzień wielkiej fety w warszawskim Parku Sowińskiego, zadzwoniłem do Tomasza Budzyńskiego, by złożyć mu życzenia z okazji 25. urodzin grupy i zapytać, czy choćby w najśmielszych snach spodziewał się, że jego Armia tak długo nie złoży broni.

Reklama

- Kiedy zakłada się zespół, myśli się o tym, żeby w ogóle grać, a nie o tym, ile to potrwa. Ludzie po prostu cieszą się, że mogą wspólnie coś zrobić. Wtedy nie wyobrażałem sobie, że jakikolwiek zespół może istnieć nieprzerwanie 25 lat, a co dopiero Armia! Nie spodziewałem się, że to tyle potrwa, ale jestem z tego bardzo dumny - odpowiedział.

Kim był Tomasz Budzyński ćwierć wieku temu? I jak tamtego, zbuntowanego młodzieńca postrzega ten dojrzały, świadomy swojego miejsca na ziemi pan, z którym rozmawiam? - Nie wstydzę się niczego. W każdą płytę wkładałem maksimum swoich zdolności i serca. Dlatego na siebie sprzed 25 lat patrzę z sympatią - mówi wokalista. - Wszystkie płyty Armii są mi bliskie, to moje dzieci. Nie rozumiem kolegów z innych zespołów, którzy mówią czasami: "Nagrałem płytę, ale mi się nie podoba". To po jakiego grzyba nagrywałeś? Ja robię tylko to, co sprawia mi przyjemność.

Armia na żywo w utworze "Zła krew":

Zagadka długowieczności, w przypadku zespołów muzycznych, pozostaje niezgłębiona. Są formacje zabetonowane na dekady w jednym składzie, scalone więzami silniejszymi, zdawałoby się, niż pokrewieństwo. Inne to po prostu mocna, wyraźna wizja lidera i podporządkowani mu wyrobnicy.

Są też grupy, w których drzwi się nie zamykają, ciągle ktoś przychodzi i odchodzi, czasem nawet, na przestrzeni lat, wykrusza się cały oryginalny skład... a one trwają mimo wszystko, jakby idea była znacznie ważniejsza i silniejsza niż czynnik ludzki.

- Wszystko zależy od tego, czy masz do powiedzenia coś ciekawego. Coś, za czym stoi twoje życie. To, co robimy nie jest tylko sztuką dla sztuki, bo czymś takim bardzo szybko można się znudzić - oto przepis na rockową długowieczność według Tomasza Budzyńskiego.

- Poza tym, nigdy nie graliśmy pod publiczkę. Czasem nawet na przekór publiczności - śmieje się lider Armii. - Zawsze mieliśmy odwagę podjąć ryzyko, świadomi tego, że kiedy wydamy taką płytę jak "Triodante" czy ostatnio "Freak", połowa publiczności się od nas odwróci. Ta skłonność do ryzyka, adrenalina, która się z tym wiąże, sprawia, że nie staliśmy się skamieliną. Armia jest żywym zespołem, niezmiennie od 25 lat.

Kiedyś Armia miała swój rząd dusz. Gdy wchodziła na dużą scenę w Jarocinie, pogujący wzbijali w niebo taką chmurę kurzu, że widać ją było z kosmosu. A przynajmniej z Poznania. Ale wiele się przez te wszystkie lata zmieniło. Dzisiejsi młodzi buntownicy mają innych bohaterów, a i muzycy Armii to już nie ci sami ludzie, którzy chcieli wygrywać wojny bez łez, choć byli głosem w niczyjej sprawie.

- Mam prawie 50 lat i jestem inną osobą, niż wtedy. Nie udaję młodzieniaszka, nie ubieram się jak nastolatek - przyznaje Budzyński. - Płyty, które teraz nagrywamy nie są więc przeznaczone dla ludzi młodych. Obawiam się wręcz, że nastolatki z takiego "Der Prozess" nic nie zrozumieją.

Dla kogo więc gra dzisiaj Armia? Część jej publiczności na pewno dojrzewała wraz z zespołem, ale też niemało pewnie było takich, co zgolili irokezy, zzuli glany i pięć minut później zapomnieli o "Niezwyciężonym", pochłonięci przez prozę życia. Rodzinę, pracę, kredyt, samochód, mieszkanie czy telewizję.

- Być może tak jest... - Budzyński na chwilę zawiesza głos, zastanawia się, po czym wygłasza płomienne przemówienie. - Może nie powinienem tego od ludzi wymagać, ale dla mnie rzeczą oczywistą jest, że oprócz tego, że człowiek musi jeść, pić i gdzieś mieszkać, powinien mieć też pragnienia duchowe. Takie jak słuchanie dobrej muzyki czy czytanie książek. Dla mnie to jest oczywiste! Będę to robić do końca życia i nie wyobrażam sobie, że mógłbym przeżyć choćby jeden dzień, nie czytając czegoś ciekawego lub nie puszczając sobie płyty. To niezbędne dla ludzkiej duszy.

"Poza prawem" w wersji live:

Póki co, wokalista Armii nie musi się martwić o dusze swoich fanów. Wciąż przychodzą na koncerty. Zarówno ci, którzy towarzyszą grupie od czasów "Legendy", jak i... ich dzieci, co szczególnie cieszy Budzyńskiego. Bo chociaż "Der Prozess" nie jest dla małolatów, Armia wciąż ma w repertuarze utwory sprzed dekad, które z niezmienną siłą przemawiają do wrażliwości i wyobraźni młodych ludzi. Nie tylko muzyka wytrzymała próbę czasu, ale i teksty. Paradoksalnie, słowa, które nierzadko były wykpiwane jako oderwane od rzeczywistości, są pełne znaczeń dla drugiej już generacji, a zespoły, które w latach 80. z reporterskim zacięciem opisywały otaczającą ich rzeczywistość, zostały bez repertuaru. Bo co z tego wszystkiego może zrozumieć dzisiejszy licealista?

- To prawda, piszę rzeczy uniwersalne, choć nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nigdy nie podchodziłem do pisania, zastanawiając się, jak będę odebrany, albo czy zostanę zrozumiany. Po prostu pisałem o tym, co miałem w sercu - deklaruje artysta. - Zespoły, które na bieżąco komentują rzeczywistość mają ten problem, że ich piosenki szybko się dezaktualizują, bo znika kontekst, w którym funkcjonowały. Tymczasem większość moich tekstów jest o kondycji duchowej człowieka, a to są rzeczy wiecznie aktualne. Kiedy człowiek cierpi, to cierpi tak samo w średniowieczu, renesansie, jak i dzisiaj. Zadaje sobie takie same pytania i nic się tu przez stulecia nie zmienia.

Urodzinowa impreza Armii to przede wszystkim bardzo długi koncert dostojnego jubilata w niemal wszystkich możliwych składach i z przekrojowym repertuarem - od pierwszych punkowych petard, po najnowsze jazzrockowe dziwadła, z "Freaka" rodem. Ale zapowiedziały się też inne zespoły, które wraz z Armią współtworzyły w Polsce scenę niezależną.

- Bardzo się cieszę, że udało nam się zaprosić przyjaciół z tamtych lat. Chodziło o to, żeby ta stara załoga jeszcze raz wystąpiła na jednych deskach. Dlatego zaprosiliśmy takie zespoły jak Kryzys, Deuter, Izrael czy Moskwa - tłumaczy Tomasz Budzyński. -

Nawiasem mówiąc, równe 25 lat temu, w klubie Hybrydy, Armia zagrała swój pierwszy koncert właśnie z Deuterem. Bardzo się cieszę, że znowu się spotykamy na scenie. A miesiąc temu graliśmy z Moskwą i mówię ci, dają takiego czadu, że aż się gęba śmieje! Guma jest w doskonałej formie.

A co po hucznych urodzinach? Nie będzie kaca. I nie będzie zbyt długiego obnoszenia się z jubileuszem. - Nie chcę utknąć w stojącej wodzie. Interesuje mnie to, co jest przede mną, nie to, co za mną - deklaruje Budzyński. Po czym zapowiada, że w najbliższym czasie zamierza nagrać nowe płyty - weźcie głęboki oddech! - 2Tm2,3 , Armii, Trupiej Czaszki i materiał solowy.

- Życia na to wszystko za mało, ale lubię być zajęty - śmieje się wokalista Armii. To tyle w temacie osiadania na laurach.

Jarek Szubrycht

Zobacz teledyski Armii na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Armia | Niezwyciężony | wokalista | armia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy