Reklama

Raz to za mało

Nie często zdarza się na polskich koncertach klubowych sytuacja, gdy słyszy się wokół kilka języków obcych. W wyjątkowo mroźny, styczniowy weekend do warszawskiego klubu Progresja stawiło się wielu wyznawców kultu Carla McCoy'a. Nie tylko z sąsiednich Niemiec, ale i z tak dalekich stron jak... Grecja, o czym świadczyła wielka flaga, trzymana przez wyjątkowo oddaną fankę.

Fields Of The Nephilim to zespół wyjątkowy. Podobnie jak inna, klasyczna grupa gotyckiego nurtu, The Sisters Of Mercy, ich działalność ciężko wtłoczyć w sztywne ramy album-trasa. Wieloletnie przerwy między poszczególnymi płytami, sporadyczne koncerty to chleb powszedni dla fanów Fields Of The Nephilim.

Tym bardziej schlebia Polakom, że właśnie w Warszawie, formacja postanowiła zagrać dwa ekskluzywne koncerty, różniące się od siebie programem. Piątkowy (22 stycznia) - bardziej "gotycki", z materiałem opartym przede wszystkim na płytach "Dawnrazor" i "The Nephilim" i sobotni (23 stycznia) zorientowany na późniejsze, bardziej metalowe oblicze, prezentowane zwłaszcza na "Zoon" (album nagrany pod szyldem Nephilim) i "Mourning Sun".

Reklama

Jak się okazało, podział repertuaru nie był tak konsekwentnie chronologiczny i sobotniego wieczoru usłyszeć można było także fragmenty "Elizium", a nawet wcześniejsze utwory. To, co najbardziej rzucało się w oczy i... nozdrza po wyjściu Fields Of The Nephilim na deski klubu, to ogromna ilość dymu, która spowijała scenę i nietypowe, bardzo oldskulowe światła, żywcem przeniesione z lat 80. McCoy nie dał się jednak do końca ponieść nostalgii za złotą dla siebie dekadą i przedstawił wraz z muzykami mu towarzyszącymi intensywny, mroczny set, rozpoczęty kompozycją z ostatniej, wydanej już pięć lat temu płyty "Mourning Sun" - "Shroud". Nie zabrakło tak doskonałych utworów jak "Straight To The Light", "Penetration", "From The Fire" czy stareńkiego "Moonchild" (jednej z kilku zaledwie piosenek zagranych podczas obu koncertów). Zasadniczą część krótkiego, bo zaledwie 70 minutowego show zakończyły "Zoon (part 3)" i rozbudowane "Mourning Sun". W części bisowej zabrzmiały jeszcze gotyckie hymny "Love Under Will" i "Last Exit For The Lost".

Niedosyt był spory, ale to chyba już taka specyfika koncertów enigmatycznej grupy. Podobnie jak niemal zerowy kontakt lidera z otoczeniem. Żadnych "fenksów", haseł w stylu "Warsaw, we love you", czy innych, pozawerbalnych zapewnień o uwielbieniu dla fanów, co jest przecież tak częste u zagranicznych gwiazd przyjeżdżających do Polski. Zgromadzona publiczność nie miała tego jednak za złe zespołowi, znając reguły gry i wyśpiewując za liderem właściwie każde słowo nasączonych mrokiem songów. Nie można także zapomnieć o wyjątkowo mocnej identyfikacji fanów z idolem. Naliczyłem co najmniej kilkunastu McCoy'ów z skórzanych płaszczach i charakterystycznych kapeluszach. Dla nich miniony weekend w Progresji był z pewnością spełnieniem mokrych snów.

W piątek przed autorami "Elizium" wystąpiły formacje Polpo Motel i 1984, w sobotę Deathcamp Project i coraz bardziej popularne Hetane. Jeżeli jakieś wydarzenie można uznać za "ucztę gotyckiego rocka", to faktycznie Warszawa była przez dwie noce stolicą tego nurtu.

Łukasz Dunaj, Warszawa

Zobacz fragment koncertu Fields Of The Nephilim w Warszawie!

Przeczytaj również:

Rock gotycki w pigułce. Lista!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Fields Of The Nephilim
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy