Przewodnik rockowy: Brian Molko

Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)

40 lat temu, 10 grudnia 1972 roku, na świat przyszedł Brian Molko, lider grupy Placebo.

Brian Molko jest liderem Placebo - fot. Gareth Cattermole
Brian Molko jest liderem Placebo - fot. Gareth CattermoleGetty Images/Flash Press Media

Inteligentnym artystą jest ten, który rozumie, że manipulują nim media i potrafi odwrócić sytuację tak, żeby samemu nimi manipulować.

Aby od razu ukrócić nadzieję, że za chwilę pojawi się jakiś wywód dotyczący biseksualizmu lub homoseksualizmu (bo o jednym lub drugim można się sporo naczytać, gdy tylko zaczyna się poznawać szczegóły biografii muzyków tworzących interesujące nas dziś Placebo), spieszę donieść, że nic z tego, od zawsze bowiem artyści interesują mnie jedynie w kontekście wyników ich pracy. Inaczej pisząc, tajniki ich alkowy, są mi zupełnie obojętne jeśli tylko w jakiś bezpośredni sposób nie rzutują na ostateczny kształt ich dzieł. I tyle.

Brian Molko, czyli nasz dzisiejszy pupilek, pojawił się na tym łez padole 10 grudnia 1972 r. w Brukseli, w Belgii. To, że akurat tu, było trochę sprawą przypadku, bo jego tato (Amerykanin o włosko-francuskich korzeniach), jako bankier, był zmuszony do licznych przeprowadzek. Dlatego też jego rodzina mieszkała także w Szkocji (z której wywodziła się mama Briana), Liberii, Libanie i Luksemburgu. I to właśnie w tym ostatnim kraju nastoletni Molko zaczął uczęszczać do specjalizującej się w nauce dzieci dobrze sytuowanych obcokrajowców - The European School of Luxembourg. Z owego przybytku wiedzy przeniósł się do innego, tym razem do The American International School of Luxembourg (AISL).

Owa roszada została na nim właściwie wymuszona, bo sfrustrowany, wyobcowany i zbuntowany wobec religii ("Już nie wierzę w Boga. Wychowywałem się w rodzinie narodzonych na nowo chrześcijan, więc moje nastoletnie lata były ciężką, filozoficzną walką z Jezusem. W końcu to ja wygrałem") nastolatek wzbudzał agresję ze strony innych uczniów pierwszej z tych szkół. Podobno owa wrogość była efektem nietolerowania przez kolegów jego bardzo prowokującego post-punkowego wyglądu. Choćby tego, że malował sobie paznokcie i usta. Natomiast lata, które spędził w drugiej z owych placówce oświatowej, były istotne, bo raz - dały mu szansę na rozwój własnych zainteresowań artystycznych, co w praktyce oznaczało grywanie w szkolnym teatrze i dwa - zetknął się w niej z niejakim Stefanem Olsdalem. Tu muszę jednak dodać, że w tamtych latach młodzieńcy praktycznie znali się tylko z widzenia, bowiem jeden żył w świecie sztuki, a drugi... koszykówki (głównie za sprawą swojego więcej niż słusznego wzrostu).

Po ukończeniu szkoły w Luksemburgu Brian Molko przeniósł się do Londynu, gdzie wbrew pragnieniom rodziców ("Relacje z moją rodziną są moją życiową porażką. To przykre, że staliśmy się dla siebie obcymi ludźmi") zaczął studiować aktorstwo w Goldsmiths College. Wtedy też, nie do końca przekonany o słuszności wyboru uczelni, postanowił zająć się muzyką. W praktyce oznaczało to, że kiedy tylko mógł grywał (na gitarze) i śpiewał w klubach oraz knajpach.

I właśnie wtedy, a był to już rok 1994, na stacji metra South Kensington, doszło do zupełnie przypadkowego spotkania Briana z Stefanem. Zaczęli rozmawiać i tak od słowa do słowa doszli do tego, że obaj bawią się w rockmanów. A ponieważ tak się złożyło, że tego samego wieczoru Molko miał występ w jakimś barze, to zaproponował Olsdalowi, aby wpadł i go posłuchał. Jak się później okazało, efekt owej "wpadki" przerósł ich oczekiwania, bo dużo wyższy, zachwycony śpiewem dużo niższego, zaproponował mu założenie zespołu. Najpierw nazwali go Ashtray Heart (grał z nimi wtedy niespecjalnie uzdolniony automat perkusyjny), a później, już z żywym bębniarzem Stevenem Hewittem, którego zresztą szybko zastąpił niejaki Robert Schultzberg, przemianowali się na Placebo.

Placebo na Coke Live 2012

fot. Michał Dzikowski

Brytyjskie trio wystąpiło drugiego dnia krakowskiego festiwaluINTERIA.PL
Fani usłyszeli największe przeboje zespołu m.in. "The Bitter End" czy "Every You Every Me"INTERIA.PL
Brian Molko wydawał się nieco zblazowany, ale jego głos pozostaje niepowtarzalnyINTERIA.PL
Pełen profesjonalizm - tak w największym skrócie można podsumować koncert PlaceboINTERIA.PL
Poprzedni występ Placebo w naszym kraju miał miejsce w 2009 roku (gdyński Open'er)INTERIA.PL
Placebo po raz kolejny przekonali się, jak wielu fanów mają w PolsceINTERIA.PL
INTERIA.PL
INTERIA.PL

W 1995 roku demo prawie nieznanej formacji zostało zauważone przez Davida Bowie, który na tyle się nią zachwycił, że zaproponował jej supportowanie swoich koncertów. Tego typu rekomendacja była trochę jak wygranie na loterii, bo sprawiła, że już w następnym roku zaproponowano triu kontrakt, który zaowocował debiutanckim albumem, płytą o wyrafinowanym tytule - "Placebo". Była na tyle dobra, że została zauważona przez brytyjską krytykę i publiczność. A ponieważ w międzyczasie doszło do konfliktu pomiędzy Molko i Schultzbergiem, który sprawił, że ten drugi musiał odejść z zespołu, to na powrót do niego zdecydował się wspomniany wcześniej Steven Hewitt. Od tego momentu, przez kolejnych 10 lat grupa nie zmieniała składu, co oczywiście bardzo ją wzmocniło.

Co bardzo ważne (i stąd otwierający tę opowieść cytat), bo miało wielki wpływ na zainteresowanie mediów triem, mający aktorskie ciągoty oraz umiejętności Brian postanowił je wykorzystać w praktyce i jeszcze mocniej wyeksponował swój, szokujący dla wielu, image. W praktyce oznaczało to, że publicznie pokazywał się nie tylko w makijażu ale także w kobiecych ciuchach, a do tego wszędzie, gdzie tylko mógł, bez żadnej pruderii wyznawał, że jest biseksualistą ("Jestem dwukrotnie bardziej męski niż ty i znacznie bardziej kobiecy niż jakakolwiek twoja partnerka"). Jakby tego było mało, Stefan poinformował dziennikarzy, że dla odmiany jest homoseksualistą.

Strategia szokowania połączona z coraz ciekawszą muzyką sprawiły, że w następnych latach zespół zasłużenie wdarł się do czołówki nie tylko brytyjskiego rocka. Jeszcze w 1997 r. ich mentor oraz przyjaciel David Bowie zaprosił Placebo do udziału w uroczystym koncercie z okazji swoich 50. urodzin. Tym sposobem młoda przecież jeszcze formacja dostąpiła zaszczytu grania i śpiewania w samej Madison Square Garden (m.in. obok The Smashing Pumpkins, The Cure, Lou Reeda i oczywiście szacownego jubilata)! Natomiast na polu tego, co najważniejsze, czyli fonografii, ich dyskografia poszerzyła się o serię kolejnych albumów ("Without You I'm Nothing" z 1998, "Black Market Music" z 2000, "Sleeping With Ghosts" z 2003, "Meds" z 2006 i "Battle For The Sun" z 2009) oraz serię świetnych przebojów z "Pure Morning", "You Don't Care About Us", "Taste In Men", "Special K", "The Bitter End", "English Summer Rain" i "Infra-Red" na czele. Aby zamknąć krążkowy temat dodam, że w październiku tego roku do sklepów trafiła (świetna) EP-ka pod tytułem "B3", która zapowiada ich nowy długograj na przyszły rok.

Zobacz teledysk "Pure Morning" (1998):

Płyty płytami, ale ponieważ współczesny show-business, szczególnie ten rockowy, w głównej mierze finansuje się dochodami z koncertów (to skutek dostępności muzyki w sieci i możliwości prostego kopiowania krążków), to nie sposób wyobrazić sobie sytuację, w której jakiś poważny wykonawca (poza casusem Kate Bush) poprzestałby jedynie na pracy w studiu. Dlatego wspomnę, że Placebo uczyniło ze swoich występów oryginalne widowiska, podczas których z wielką pasją ("W dniu, kiedy przestanie nas obchodzić, jak ludzie zareagują na naszą muzykę, przestaniemy grać") i często w mocno uagresywnionych wersjach wykonywało swoje bardzo hipnotyczne przecież tematy. My w Polsce mogliśmy się o tym przekonać już (o ile dobrze policzyłem) aż siedem razy!

Myślę, że ze względu na to, iż rzuca to pewne światło na nasze wyobrażenie o osobowości Briana Molko, trzeba jeszcze dorzucić, że w październiku 2005 r. ówczesna partnerka ("Pieprzyć to! Małżeństwo to forma kontroli społecznej. To sposób władzy na mówienie ludziom, że mają być w związku z jedną i tą samą osobą. Nigdy nie wezmę ślubu") Briana - Helena Berg, powiła mu dzieciątko, któremu rodzice nadali imię Cody.

A, i jeszcze jedno: w październiku 2007 r., z nie do końca jasnych przyczyn (podobno z powodu "personalnych i muzycznych różnic") z Placebo rozstał się Steve Hewitt, którego na początku następnego roku zastąpił 22-letni wtedy perkusista - Steve Forrest. Na szczęście owa zmiana nie wpłynęła w sposób istotny na twórczość i koncertową siłą Placebo.

Czas na puentę. Ta sprowadzi się do stwierdzenia, że choć zazwyczaj irytują mnie wszystkie triki służące podkręcaniu zainteresowania mass mediów jakimś artystą, to zdarzają się przypadki, iż je w pełni toleruję, ale tylko wtedy, gdy czuję, że w jakiś sposób przyczyniają się do popularyzacji czegoś naprawdę wartościowego. A w wypadku tego, co daje nam Placebo jako zespół, a Brian Molko jako kompozytor, autor tekstów i charyzmatyczny wokalista o szalenie intrygującym głosie, nie mam wątpliwości - to sztuka przez bardzo, bardzo, bardzo duże S!

PS. Zacytowane wypowiedzi Briana Molko zaczerpnąłem z dostępnej w internecie strony "Wikicytaty".

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas