Reklama

Mistrz drugiego planu

Co łączy tak znaczące i wybitne dla polskiej muzyki postaci, jak Kazik Staszewski, Tymon Tymański, Maciej Maleńczuk czy Jędrzej Kodymowski? Osoba Olafa Deriglasoffa, który nagrywał i współpracował z każdym z tych artystów.

"Menda" Apteki, "P.O.L.O.V.I.R.U.S." Kur, "Moniti Revan" Homo Twist, "Psychopop" Püdelsów, "Melassa" Kazika czy "Występ" KNŻ, wreszcie gwiazdorski projekt "Yugoton" - to imponująco wyglądająca lista płyt, bez których polska scena muzyczna - nie tylko alternatywna - wyglądałaby ubogo. Osobą, która spaja te wydawnictwa, jest Olaf Deriglasoff. Człowiek, który potrafił się dogadać z każdym z - nie oszukujmy się - trudnych artystycznych charakterów, z którymi miał okazję nagrywać. Obecnie lider zespołu Deriglasoff, który wydał właśnie znakomitą płytę "Noże", z dumą patrzy w przeszłość na własne dokonania u boku innych.

Reklama

Nigdy nie dał...

- Patrząc wstecz mam ten kolosalny komfort bycia muzykiem, który - mówiąc krótko - nigdy nie dał d*py. Nigdy nie grałem w zespole, którego nie lubiłem, który w pełni nie odzwierciedlałby moich przekonań. Przekonań zarówno przekazowych i ideowych, jak i muzycznych. Nigdy nie występowałem w zespole, z którego musiałbym się tłumaczyć: "Wiesz, taka praca...". Chałtury można robić gdzie indziej, a w muzyce rockowej jestem absolutnie szczery. To jest dla mnie podstawa - opowiada w rozmowie z INTERIA.PL.

- Tak było ze wszystkimi płytami, może poza Yugotonem, gdzie byłem producentem i to był już "job". Natomiast będąc muzykiem, grając na scenie, to nie jest już "job". Zawsze do tego dokładałem i nigdy nie miałem z tego konkretnego zarobku - zaznacza.

To ponoć Olaf Deriglassoff namówił w 1994 roku Jędrzeja 'Kodyma' Kodymowskiego do ponownego skrzyknięcia Apteki. Dzięki temu powstał album wybitny, jeden z najważniejszych dla krajowej muzyki alternatywnej.

- Apteka i "Menda" to jest pozycja obowiązkowa dla ludzi, którzy słuchają muzyki niepokornej i przegiętej. Czasami przegiętej tekstowo. Ale również muzyki bardzo fajnej, psychodelicznej i ciekawej brzmieniowo. Jestem szczęśliwy, że mogę być częścią tej płyty - zaznaczył trójmiejski basista.

Napój z monopolowego na molo

W przypadku współpracy z innym wyrazistym charakterem, Maciejem Maleńczukiem, sygnał wyszedł z drugiej strony. Stało się to w momencie, gdy drogi Olafa i Kodyma rozeszły się.

- Maleńczuk jest świrem i ten, kto go zna wie, że to jest postać nieobliczalna. Jak się poznaliśmy? Któregoś dnia, kiedy mieszkałem w Sopocie, ktoś do mnie zadzwonił, że obok niego stoi Maciej Maleńczuk i chciałby ze mną zamienić kilka słów. Słyszę: [Olaf wiernie imituje głos Maleńczuka] "Cześć Olafes! Słuchaj stary, jest taka sprawa. Czy nie chciałbyś grać w Homo Twiście?". A ja byłem fanem tego zespołu. Tak samo, jak byłem fanem Apteki, zanim do niej dołączyłem, tak samo byłem fanem Homo Twist, zanim do nich dołączyłem. A jak dzwoni do mnie typ, którego szanuję i podziwiam jako artystę, to jest to idealna sytuacja!

- To jest fajne zrządzenie losu, a mnie często zdarzały się takie szczęśliwe sytuacje w życiu. Dzwonili do mnie ludzie, z którymi najnormalniej w świecie chciałem grać - mówi nam Deriglasoff, który długo nie zastanawiał się nad propozycją - taką z tych nie do odrzucenia.

- Decyzja była natychmiastowa. Powiedziałem, że za 15 minut jestem na molo na Monciaku w Sopocie. Umówiliśmy się na piątej ławce, poszliśmy do monopolowego, kupiliśmy po napoju i spędziliśmy miło wieczór rozmawiając o tym, jak to zorganizować. Bo z Sopotu do Krakowa to jest jednak kawałek drogi - wspomina początki współpracy z rezydującym wówczas w Krakowie Maleńczukiem.

Gram do jednej bramki

Z Maciejem Maleńczukiem artysta miał również okazję współpracować w innym zespole. Jak bardzo różniły się stosunki panujące w Homo Twist i w Püdelsach, bo o tej formacji mowa?

- W Homo Twist panuje układ czysto liderski, a Maciej Maleńczuk pozostawia innym bardzo mało przestrzeni. Na przykład, gdy przynosiłem jakiś efekt gitarowy i podłączyłem go, Maleńczuk posłuchał i mówił: "Wypieprzaj z tym!". Ja to akceptuję i szanuję. Każdy zespół powinien mieć mocnego lidera, bo wtedy można liczyć na jakiś konkretny kierunek. Łódź nie może mieć pięciu kapitanów. Musi być jeden i wskazywać kierunek. Nawet jeśli jest to niewłaściwy kierunek, to dyscyplina musi być. Za takie podejście szanuję też Maćka - tłumaczy Olaf.

- Natomiast w Püdelsach można było bardziej rozwinąć skrzydła, bo tam pozycja lidera nie była tak wyraźnie określona. Był to Maciek, ale też Püdel. Dlatego tam można było sprzedać dużo patentów, co też gdzieś tam podskórnie robiłem. Czy chłopcy to zauważali, czy też nie, nie było i nie jest to dla mnie istotne. Dlaczego? Ja gram w zespole ze wszystkimi do jednej bramki. Zatem kto co wymyślił, czyja to fraza, tekst czy piosenka, nie ma większego znaczenia.

- Ważne, że płyta "Psychopop" była rzeczą niebywałą na polskim rynku. I uważam, że jest to jedna z bardziej niedocenionych płyt. O ile "Menda" Apteki była doceniona w środowisku ludzi związanych z muzyką alternatywną, to "Psychopop" kompletnie przeszedł niezauważony. A była to płyta dosyć ciekawa i łącząca gatunki, które są trudne do połączenia - ocenia.

"Co ja śpiewam? Że śmierdzi mi z ust?"

Do intrygującego połączenia gatunków doszło również w projekcie Kury Tymona Tymańskiego. I znów Olaf wziął udział w nagraniu płyty, która bezdyskusyjnie zasługuje na miano kultowej. Mowa o "P.O.L.O.V.I.R.U.S." Kur, na której znalazły się prawie wszystkie gatunki muzyczne, zaprezentowane z kpiarskim zacięciem. A wszystko zaczęło się od fascynacją disco polo...

- Gdy mieszkałem w Sopocie, któregoś dnia przyszedł do mnie Tymon i powiedział: "Ty, Deriglasoff, mam taki pomysł. Załóżmy zespół discopolowy". Było to w czasach, gdy disco polo święciło tryumfy, a programy typu "Disco Relax" oglądali wszyscy. Nie tylko discopolowcy czy "polsatówy", ale też fani alternatywy. Wszystkie świry to oglądały, bo to był program bardzo śmieszny, i zarazem bardzo inspirujący w swej głupocie - opowiada Deriglasoff.

- Pierwotnym planem było stworzenie płyty discopolowej z dziwnymi, niepokojącymi tekstami, i sprzedanie tego "v.i.r.u.s.a." w tekstach. Jednocześnie tworząc do tego melodyjne i ładne piosenki. Chodziło nam o sytuację, że jakiś discopolowiec nuci sobie tekst naszej piosenki: "Śmierdzi mi...". I za chwilę myśli: "Zaraz, zaraz! Co ja śpiewam? Że śmierdzi mi z ust? Ratuj mnie jesienny, mały boże? Nie chcę dłużej leżeć pod kałużą?". Chodziło o wpuszczenie tych ludzi w dziwny, psychiczny kanał - śmieje się artysta.

Ostatecznie z projektu stricte discopolowego, "P.O.L.O.V.I.R.U.S." przerodził się w album wielogatunkowy i czerpiący z tak różnych stylów, jak metal czy reggae.

- Oczywiście z Tymonem jest tak, że jeżeli ja mam tysiąc pomysłów na minutę, to on ma miliard. Dlatego szybko doszły piosenki typu "Lemur/ noktowidzenije Kryszak-Roshiego" czy zrobione przeze mnie kiedyś w domu "Sztany glany". I tak zrobiła się z tego płyta przekrojowa. Początkowo miał to być album discopolowy, poszło to w innym kierunku i bardzo się cieszę, że tak się stało. Mamy dzięki temu kilka świetnych piosenek. Na przykład "Andrzej ma dobry Humer". To są rzeczy jednocześnie bardzo śmieszne, ale też głębokie. Tymon jest kpiarzem i sowizdrzałem, ale jest też postacią o wybitnej inteligencji, wielkim oczytaniu. To facet, który mógłby bardzo wiele, gdyby tylko mieszkał w innym kraju. Takie mam wrażenie - podsumowuje.

Fajny i zgrany tandem

Deriglasoff ma również na koncie współpracę z Kazikiem Staszewskim.

- Z Kazikiem tworzyliśmy swego czasu fajny i zgrany tandem. Kazik, jak każdy mocny lider, też ma żelazną rękę i prowadzi swój zespół za mordę. Trzyma rękę krótko przy uździe i decyduje absolutnie o wszystkim. A ja też gdzieś tam mam w sobie lidera i robiłem więcej niż zwykły basista. On to akceptował na tyle, na ile mu to pasowało do jego planów. I to było bardzo fajne, ale do czasu. Po prostu nasz związek, romans artystyczny się skończył i prawdopodobnie się nie powtórzy. Nie mam bowiem w zwyczaju wracania do moich byłych narzeczonych.

- Jedyną moją muzyczną narzeczoną, do której wracam i prawdopodobnie wrócę, jest Maciek Maleńczuk. To pytanie często pada w wywiadach: "Z którym z liderów, z którymi współpracowałeś, nagrywało ci się najlepiej?". Odpowiedź brzmi: najlepiej współpracowało mi się z tym głupim, wrednym chamem Maleńczukiem - śmieje się Olaf Deriglasoff, który jak żaden inny polski muzyk zasługuje na miano mistrza drugiego planu.

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Olaf Deriglasoff | drugi plan | "Mistrz"
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy