25 lat "Rattle And Hum": Pycha U2?

To - obok ambiwalentnie ocenianego "Pop" - najbardziej kontrowersyjny i zagadkowy album U2. Co strzeliło do głowy Bono i kolegom, że postanowili być bardziej amerykańscy od Amerykanów i więksi od największych?

U2 na okładce "Rattle And Hum": Mało im było światła i sławy
U2 na okładce "Rattle And Hum": Mało im było światła i sławy 

Wydany 10 października 1988 roku podwójny album "Rattle And Hum", któremu na domiar (złego?) towarzyszył film dokumentujący trasę koncertową "The Joshua Tree Tour", w zamierzeniu miał być hołdem U2 dla amerykańskiej tradycji muzycznej i gigantów muzyki rockowej i bluesowej.

Jednak wielu krytyków i fanów odebrało wydawnictwo zupełnie odwrotnie - jako wyraz pychy i megalomanii Bono oraz kolegów, którzy po niesamowitym sukcesie znakomitego albumu "The Joshua Tree" (1987 r.) kolejnym wydawnictwem chcieli "podłączyć się" pod największych i jeszcze mocniej związać ze sobą publiczność amerykańską.

Jednemu i drugiemu celowi miało służyć umieszczenia na "Rattle And Hum" utworów nagranych z gościnnym udziałem Boba Dylana i B.B. Kinga czy własnej wersji piosenki uwielbianych w Stanach Zjednoczonych The Beatles oraz... hymnu amerykańskiego znanego z wykonania Jimiego Hendrixa. Muzycznie album czerpał więcej niż garściami z tradycji muzyki bluesowej, soulowej czy gospel - stricte amerykańskich stylów.

Cały koncept "Rattle And Hum", fakt że część płyt została nagrana w studio, a część to fragmenty koncertów, wreszcie zamerykanizowane do granic możliwości brzmienie Irlandczyków, spotkały się z mieszanym przyjęciem krytyki.

W "New York Times" pojawiła się zjadliwa recenzja zatytułowana: "Kiedy zapatrzenie w siebie staje się ważniejsze od muzyki". Jej autor pisał m.in.: "U2 zapomnieli, że nie są The Beatles", a album określono słowem "zawstydzający" i zarzucono grupie brak autentyczności.

Mniej krytyczny był recenzent magazynu "Rolling Stone", który porównał "Rattle And Hum" do - jak to ujął - "arcydzieł nadmiaru i zbytku", którymi uznał podwójne płyty The Beatles ("Biały album") czy The Rolling Stones ("Exile On The Main Street"). Zaznaczył jednocześnie, że płyta U2 nie jest choćby w połowie tak dobra, jak tamte albumy. "To płyta wykalkulowana w swej domniemanej spontaniczności" - ostro ocenia.

A fani? No cóż, jeżeli płyta rozchodzi się w nakładzie 14 milionów egzemplarzy, to trudno powiedzieć, że nie cieszyła się ich uznaniem. Choć ze świecą pewnie szukać wielbiciela U2, który uznałby wydawnictwo za dzieło naprawdę udane.

Wreszcie nieszczęsny film "Rattle And Hum"... Początkowo obraz miał być niskobudżetową ciekawostką, z czasem rozrósł się do gargantuicznie nieprzyzwoitych rozmiarów hollywoodzkiej superprodukcji. Wystarczy, że zacytujemy słowa reżysera dokumentu Phila Joanou, które określił "Rattle And Hum" wszystko mówiącym przymiotnikiem: "pretensjonalny".

Rzeczywiście, U2 na "Rattle And Hum" to zespół w wysokim stopniu pretensjonalny i chyba nie do końca wiedzący, co tak naprawdę chce tym wydawnictwem osiągnąć. Poniosło ich - można powiedzieć po latach.

Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po "Rattle And Hum" U2 wzięli się w garść, spojrzeli z powrotem w kierunku tryskającej wówczas nowymi pomysłami muzycznymi Europy i nagrali świetne "Achtung Baby" - album uważany obok "The Joshua Tree" za najwybitniejsze dokonanie Irlandczyków.

Czytaj także o innych albumach U2:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas