Reklama

10 lat temu zmarła najwyższa ikona punk rocka

Być może nie był najbardziej charyzmatycznym frontmanem w historii muzyki punkowej, ale na pewno najwyższym (blisko 2 metry wzrostu) i najbardziej charakterystycznym. 10 lat temu, 15 kwietnia 2001 roku, odszedł Joey Ramone, wokalista słynnych The Ramones.

Zamiast irokeza nosił długie włosy, które opadały mu na kultową "ramoneskę" i na czoło, przysłaniając zupełnie mało punkowy rekwizyt, jakimi były okulary. Na scenie był żywiołem, ale ruchy jego długiego ciała były jakby nieporadne i nieskoordynowane, co tylko dodawało mu swoistego uroku. Wysoki i szczupły, lekko pochylony, z wysuniętym do przodu wystającym z podartych dżinsów prawym kolanem, i mikrofonem (koniecznie na statywie) w lewej dłoni, wykrzykujący teksty piosenek The Ramones, na przykład tej o wąchaniu kleju ("Now I Wanna Sniff Some Glue") - takiego Joeya Ramone, ikonę muzyki alternatywnej i przede wszystkim kontrkulturowej postawy, zapamiętamy już na zawsze.

Reklama

Joey Ramone oczywiście nie nazywał się Joey Ramone. Artysta przyszedł na świat jako Jeffrey Hyman 19 maja 1951 roku, a pseudonim przybrał oddając hołd Paulowi McCartney'owi z ukochanych The Beatles, który używał pseudonimu Paul Ramone meldując się w hotelach.

Joey, mając niecałe 25 lat, z zespołem The Ramones wydał album, który swoim artystycznym, trzyakordowym prymitywizmem zadziwił cały świat i trafił do kanonu najważniejszych płyt w historii muzyki rockowej. Album, zatytułowany z genialną prostotą "Ramones", trwał niewiele ponad 29 minut i zawierał aż 14 piosenek. Nietrudno wyliczyć, że średnio jedna piosenka o włos przekraczała długość 2 minut. Ikoniczna już "Blitzkrieg Bop" miała 2:12 i zaczynała się kultowym zaśpiewem: "Hey! Ho! Let's Go!".

"Trzy akordy, darcie mordy" w wersji klasycznej:

Joey początkowo miał być perkusistą The Ramones. Jak się jednak okazało, jego umiejętność gry na tym instrumencie była niewystarczająca nawet dla trzyakordowych kawałków zespołu. Zza bębnów artysta został przesunięty za mikrofon. Z pożytkiem dla The Ramones, punk rocka, muzyki alternatywnej, popkultury i sztuki w ogóle.

Joey za mikrofonem był postacią wyjątkową i hipnotyzującą. "Byłem na koncercie The Ramones w Dublinie w 1977 roku. Kiedy zobaczyłem śpiewającego Joeya wiedziałem, że liczy się dla niego tylko śpiew" - wspomina inny dżentelmen biegający po scenie w okularach, Bono z U2. "Nikt nigdy nie zdoła skopiować jego stylu. Był uosobieniem rock'n'rollowego stylu" - dodaje Billie Joe Armstrong z Green Day.

Na początku 1976 roku, w czasach dominacji softrockowych orłów, tudzież progresywnych dinozaurów, a jeszcze przed punkową rewoltą, muzyka The Ramones wywołała szok, bo była inna od wszystkiego, czego w tamtych czasach się słuchało.

"Kiedy zaczynaliśmy, żyliśmy na własnej bezludnej wyspie. Byliśmy my i Fleetwood Mac, albo my i Journey, czy wreszcie my i Disco Duck [pastiszowy utwór w stylu disco, który stał się w Ameryce Numerem Jeden i regularnie trafia na listy najgorszych piosenek wszech czasów - przyp. AW]" - tak Joey wspominał trudne początki kariery na łamach magazynu "Rolling Stone" w 1999 roku, na dwa lata przed swoją śmiercią. Bo po debiucie The Ramones "sypnęło" punkiem: wystrzeliły kariery działający już od 1975 roku Sex Pistols oraz The Clash czy The Damned. W pierwszym szeregu muzycznej i światopoglądowej rewolucji kroczył Joey Ramone, przewyższający pozostałych pionierów punk rocka nie tylko z powodu imponującego wzrostu. The Ramones byli najszybsi, najbardziej hałaśliwi i prymitywni. Reszta patrzyła i podążała za nimi.

O Sheenie, która zamiast dyskoteki, wolała punk rocka:

"Zmienili świat muzyki. Uratowali rock'n'rolla od pretensjonalności i niepotrzebnego ozdóbek" - tak karierę The Ramones wyraziście skomentował wieloletni współpracownik zespołu Arturo Vega. Joey Ramone, choć był pionierem, ikoną, wreszcie punkowym idolem, nigdy nie stał się wielką gwiazdą. Artysta i jego koledzy nie osiągnęli komercyjnego sukcesu, który stał się za to udziałem grup bezwstydnie czerpiących z dokonań Nowojorczyków: Green Day, The Offspring czy Blink 182.

"Był najbardziej wpływową osobą w historii rock'n'rolla" - powiedział Bret Gurewitz z kultowej punkowej formacji Bad Religion. "Dziś połowa zespołów, które leci w radio, jest - pośrednio lub bezpośrednio - zainspirowana The Ramones. W dużej mierze dzięki duchowi i pasji Joeya"- to znowu cytowany wyżej Billie Joe Armstrong z Green Day. Wreszcie przytoczmy wypowiedź innej ikony rock'n'rolla, Lemmy'ego z Motorhead: "To najbardziej niedoceniony artysta w historii muzyki, on po prostu rozumiał rock'n'rolla". Tylko tyle i aż tyle.

Joey Ramone zmarł 15 kwietnia 2001 roku po 7-letnich zmaganiach z nowotworem układu limfatycznego. O chorobie wokalista dowiedział się jeszcze w 1995 roku. Lekarze dawali mu wtedy jakieś 6 miesięcy życia. Joey - od zawsze idący pod prąd - przeżył 6 lat. Mógł dłużej, gdyby nie operacja biodra, po której artysta nie odzyskał już witalnych sił.

Profesor Joey Ramone stawiał tylko piątki z plusem:

W 2003 roku róg dwóch nowojorskich ulic: drugiej (East 2nd Street) i Bowery otrzymał oficjalnie nazwę Joey Ramone Place. To specjalne miejsce, leżące w sąsiedztwie legendarnego klubu CBGB's, a niedaleko dawnego domu Joeya. Tablica z napisem "Joey Ramone Place" szybko stała się najczęściej kradzionym znakiem ulicznym. "Joey byłby przeszczęśliwy wiedząc o tym" - skomentował ten fakt perkusista Marky Ramone. Władze Nowego Jorku wreszcie poradziły sobie z plagą, zawieszając tablicę ponad 5 metrów nad ulicą. Wysoki jak szczudło Joey pewnie i z tym by sobie poradził.

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ramones | ikony | zmarła | punk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy