Reklama

"Zdrowa milość do muzyki"

Apollo 440 to wyjątek na muzycznej scenie. Akceptowani zarówno przez fanów techno, jak i zwolenników tradycyjnego rocka, potrafią obsługiwać samplery, ale i grać na gitarach. Jak dotąd nie udało im się przebić sukcesu, który osiągnęli singlem „Ain't Talkin' Bout Dub” (opartym na riffie gitarowym z „Ain’t Talkin’ Bout Love” grupy Van Halen), chociaż album „Getting High On Your Own Supply” i koncert, który zagrali niedawno na stadionie olimpijskim we Wrocławiu udowodniły, że w Apollo tkwi olbrzymi potencjał. Kilka godzin przed koncertem w Polsce, w zaciszu jednej z wrocławskich kawiarni Noko i Mary Mary przekrzykiwali się nawzajem, dyskutując o muzyce własnej i cudzej. Nad żywiołem próbował zapanować Jarosław Szubrycht.

Jesteście zespołem rockowym, czy co?

Noko: Czy co! (śmiech) Sam nie wiem. Równie dobrze pytanie mogłoby brzmieć „Czy jesteśmy zespołem tanecznym?”. Tytuł pierwszego utworu na „Getting High On Your Own Supply” tak naprawdę był kpiną z dziennikarzy. Gdziekolwiek się nie pojawialiśmy, padały pytania – Gracie rock? Dance? To? A może tamto? Do której grupy należycie? Nie wiem i nie chcę widzieć, to zajęcie dla dziennikarzy.

Mary Mary: Tak naprawdę jesteśmy tym wszystkim po trochu.

Czy ciężkie gitary, które pojawiają się w waszej muzyce, są dowodem tego, że jednak interesujecie się sceną rockową?

Reklama

Noko: Raczej interesowaliśmy się. Nikt z nas nie słucha dzisiaj ciężkiego rocka, ale na tym właśnie wychowaliśmy się. Tylko nasz poprzedni basista był zafascynowany black metalem, szczególnie norweskim. Słuchał takich grup jak Emperor...

Mary Mary: I teraz gra z Richardem Ashcroftem. (śmiech) Wiesz, dorastaliśmy słuchając klasycznej muzyki rockowej, takich zespołów jak Black Sabbath, Deep Purple, Led Zeppelin i właściwie każdy z nas przechodził przez okres punkowy. Potem odkryliśmy jazz i słuchamy go teraz dość dużo. Słuchamy też mnóstwo reggae, słuchamy muzyki drum n’ bass, house, właściwie wszystkiego. Oczywiście w różnych proporcjach, ale wydaje mi się, że zawsze jest to zdrowa mieszanka. Zdrowa miłość do muzyki.

Noko: Myślę, że jesteśmy dość dobrze wyedukowani, jeżeli chodzi o zaplecze muzyczne. Każdy z członków Apollo 440 ma za sobą bogate doświadczenie w różnych grupach, grających różną muzykę. Na przykład Mike, nasz perkusista, na początku zapatrzony był w Johna Bonhama. Potem odkrył muzykę funk i hip-hop, a dzisiaj oddałby życie za drum n’bass. Ja na przykład zaczynałem od glam rocka, ubóstwiałem Davida Bowiego i T.Rex...

Mary Mary: Tak naprawdę nasze życie zmienił punk rock. Punk to nie tyle muzyka, co przekonanie, że możesz zrobić właściwie wszystko, co ci się podoba, wystarczy tylko chcieć i spróbować. Początki Apollo 440 to przecież malutki pokoik, trzech kolesi i trochę nie najnowszego sprzętu. To były wczesne lata 80., czyli punkowy początek ruchu dance w Wielkiej Brytanii.

Noko: We wszystkim, co robimy, wciąż jest element punka. Nowoczesna technologia sprawiła, że jesteśmy jeszcze bardziej punkowi. Wyobraź sobie, że w studiu, w które inwestujemy od dziesięciu lat, zdołaliśmy zgromadzić mnóstwo nowoczesnych i skomplikowanych urządzeń, ale tak naprawdę używamy najtańszych śmieci, zabawek, tanich bajerów, które zostały zaprojektowane jako efektowne urządzenia dla dyskotekowych DJ-ów. Używamy najtańszego sprzętu, bo chcemy pracować szybko i spontanicznie, chcemy być punkowi.

Kontynuując wątek przypinanych wam łatek – nie można was również nazwać po prostu zespołem grającym muzykę do tańca.

Noko: W pewnym sensie zaczynaliśmy jako grupa taneczna. Zadebiutowaliśmy płytą techno jakieś 10 lat temu. Jednak kiedy grasz czyste techno, grozi ci nagrywanie w kółko tej samej płyty. Krok po kroku zaczęliśmy zwracać się ku innej muzyce, wprowadzać nowe pomysły. Wyobraź sobie, że kiedy założyliśmy Apollo rzuciłem grę na gitarze. Szło mi nieźle, ale odkryłem samplery, automat perkusyjny i te wszystkie zabawki, więc doszedłem do wniosku, że gitara jest nudna. Zajęło mi kilka lat, zanim zrozumiałem, że znowu chcę na niej grać.

Mary Mary: Noko uwielbia Van Halen i stąd pomysł na połączenie ich muzyki z estetyką drum’n’bass, czyli utwór „Ain't Talkin' Bout Dub”. Nikt wcześniej tego nie zrobił i kiedy słyszysz to po raz pierwszy, wiesz, że masz do czynienia z czymś oryginalnym. To jest właśnie punk rock! Gitarowe riffy tkwiły w nas, bo na tym się wychowaliśmy, ale potem pojawiła się fascynacja kulturą taneczną. Trzeba po prostu mieć oczy otwarte i nasłuchiwać, co się dzieje, płynąć z prądem.

Noko: To bardzo podniecające być w awangardzie, robić coś nowego.

Dlaczego wszyscy myślą, że „Electro Glide In Blue” to debiut płytowy Apollo 440?

Noko: Tak rzeczywiście jest w Europie. Na tej płycie znalazły się dwa utwory – „Ain't Talkin' Bout Dub” i „Krupa” – które odniosły znaczący sukces na kontynencie i zwróciły uwagę mediów na Apollo 440. Dzięki tej płycie wyrwaliśmy się z Anglii, w której już wcześniej sprzedawaliśmy płyty.

Czy to prawda, że człowiek, który zaśpiewał w utworze „Pain In Any Language” niewiele później odebrał sobie życie?

Noko: Tak. Nazywał się Billy McKenzie i był wokalistą grupy Associates, która istniała od końca lat 70. do połowy 80.

Mary Mary: Byli typowym zespołem tamtego czasu, trochę w stylu new romantic, coś jak Simple Minds...

Noko: Nie odnieśli wielkiego sukcesu, ale każdy, kto kiedykolwiek słyszał jego głos natychmiast rozumiał, że Billy jest wspaniałym wokalistą, bardzo utalentowanym. Sam nie wiem, jak ocenić muzykę Associates. Na pewno mieli wielki potencjał, ale wydaje mi się, że Billy nigdy nie nagrał swojej wielkiej płyty. Współpraca z nim była wielkim przeżyciem. Skomponowaliśmy „Pain In Any Language” i potrzebowaliśmy wokalisty, który potrafi równie dobrze zaśpiewać nisko, jak i wysoko. Zaproponowaliśmy więc zaśpiewanie tego utworu Billy’emu i jedną z najcudowniejszych chwil mojego życia było obserwowanie, jak on sobie z tym radzi. To był fenomenalny wokalista, jeden z niewielu, którzy panują nad swym głosem w stu procentach, niczym zaprogramowana maszyna. Szkoda, że „Pain In Any Language” był ostatnim utworem, który Billy ukończył. Jakieś dwa miesiące później popełnił samobójstwo.

Czy to prawda, że mieliście kontynuować z nim współpracę?

Noko: W pewnym sensie. Wytwórnia dla której nagrywał Billy poprosiła nas, żebyśmy zajęli się produkcją płyty, której nie zdążył ukończyć. Odmówiliśmy, bo było to dla nas trochę dziwne. Zbyt często zastanawialibyśmy się, co powiedziałby na to Billy, czy spodobałoby mu się, co robimy z jego muzyką? Teraz jednak żałuję, że się nie zdecydowaliśmy. Płytę wyprodukował Simon Raymonde z Cocteau Twins i nie wyszło mu to zbyt dobrze. Myślę, że nie wyciągnął z tych utworów wszystkiego.

Mary Mary: A Billy niech spoczywa w pokoju.

Noko: Amen.

Jak powstaje muzyka Apollo 440? Najpierw jest rytm, melodia czy może ciekawe brzmienie?

Mary Mary: Za każdym razem jest inaczej. Czasem jest to riff gitarowy, czasem loop perkusyjny, czasem jakiś głos, czasem brzmienie z jakiegoś starego, beznadziejnego samplera.

Noko: Kiedy nagrywaliśmy naszą ostatnią płytę, w studiu w Londynie, przebywaliśmy niemal cały czas razem. Wszyscy plątali się po tych trzech pomieszczeniach i w każdym z nich pracowała inna część zespołu, nad innymi dźwiękami, innymi melodiami. Kiedy komuś wychodziło coś ciekawego, przekazywał to do następnego pokoju, żeby inni coś z tym zrobili. Każdy mógł mieć swój udział w powstawaniu utworu. Po prostu wymienialiśmy się pomysłami, aż do momentu, kiedy utwór był gotowy.

Mary Mary: To było bardzo inspirujące – taka wymiana taśmami, ciągły ruch. W pewnym sensie przypominało to improwizacje jazzowe lub rockowe jam sessions. To naprawdę działa. Ale między innymi dlatego, że wiemy już jak to działa, że umiemy pracować w ten sposób, następnym razem spróbujemy czegoś innego. Lubimy zaskakiwać samych siebie. Na przykład „Stop The Rock”, najbardziej popularny singel z nowej płyty, powstał w ten sposób, że Noko zagrał mi riff, a moją pierwszą reakcją było – „Stop, przestań to grać!” I stąd „Stop The Rock”. W ciągu pół godziny mieliśmy gotowy numer. Czasem wszystko dzieje się tak szybko, innym razem pracujemy nad jednym utworem całymi tygodniami. Kiedy wszyscy zgadzają się, że coś brzmi dobrze, wtedy piosenka ląduje na płycie, jeżeli nie – przerabiamy ją, dopóki wszyscy jej nie zaakceptują, dopóki nie ma wątpliwości. Czasem wybuchają kłótnie i z tych kłótni rodzi się coś ciekawego. Jeżeli ktoś ma dar przekonywania, to może się wykłócić nawet o utwór, który wcześniej nikogo nie przekonał. W każdym razie musi mieć zgodę wszystkich. To trochę jak komunizm. (śmiech)

Noko: Mamy jednak zasadę, że jeżeli kwestionujesz coś, co zrobił inny członek zespołu, musisz sam zrobić to lepiej. Nie można się po prostu czepiać.

Mary Mary: Kiedy robiliśmy ostatnią płytę, myśleliśmy dużo o koncertach, które później będziemy grać. Przenieśliśmy się też do innego studia, więc zajęło nam trochę czasu, zanim ruszyliśmy pełną parą, ale wypracowaliśmy już sobie sposób pracy, więc następny album powinien powstać szybko. Prawdę mówiąc, nie możemy się już doczekać powrotu do studia.

To znaczy, że nowa płyta już powstaje?

Mary Mary: Tak, chociaż w tej chwili trudno powiedzieć jak będzie brzmiała. Na razie zrobiliśmy dużo zamieszania, powstały szkielety 12 czy 13 utworów i musimy skupić się na ich wykończeniu. Teraz dużo rozmawiamy o tym, jak wyobrażamy sobie nową płytę.

Noko: To najbardziej interesujący, prawdziwie twórczy okres pracy nad płytą, bo każdy z nas ma inne oczekiwania i wyobrażenia co do jej ostatecznego kształtu. Być może wykorzystamy któreś z naszych wcześniejszych nagrań, przerobimy coś, co wcześniej niezbyt dobrze wyszło. Jednym z największych błogosławieństw cyfrowej techniki nagrywania jest to, że możesz bez końca wracać do własnych kompozycji, poprawiać je. Możemy używać fragmentów własnej muzyki w nowych kontekstach, podkręcać tempo albo je zwalniać.

Mary Mary: Między innymi z tego powodu niezbyt chętnie robimy teraz remiksy cudzych nagrań. Niedawno robiliśmy remiks jakiegoś numeru grupy Dust Junkies. W pewnym momencie wszedłem do pokoju w którym Noko to nagrywał i powiedziałem: „Nie możesz im dać tego riffu! Jest zbyt dobry!” W końcu zostawiliśmy im ten riff, ale jako że był nasz, użyliśmy go też, w trochę zmienionej formie, w utworze Apollo 440.

Czy robiąc remiksy, na przykład U2, sami decydowaliście, które utwory przerobicie?

Noko: Raczej nie. Przeważnie zgłasza się do nas wytwórnia, albo sam zespół i pyta, czy przerobilibyśmy dla nich taki a taki utwór. Czasem udzielają nam wskazówek, mają jakąś wizję, jak to powinno brzmieć, a czasem dają nam pełną swobodę działania. Na przykład kiedy robiliśmy remiks tego utworu Puffa Daddy’ego i Jimmy Page’a „Come With Me”, pozwolili nam zrobić wszystko na co mieliśmy ochotę i wyszło bardzo fajnie. Zrobiliśmy też mnóstwo remiksów Manic Street Preachers, jako Stealthsonic Orchestra i w ogóle nie było w nich rytmu, zrobiliśmy je w klimacie muzyki filmowej. Remiksy polegają na dekonstrukcji a następnie rekonstrukcji istniejącego już nagrania. Możesz zastosować ten proces w każdym rodzaju muzyki. To właśnie zrobił William Orbit na płycie „Pieces In The Modern Style”. Wziął na warsztat muzykę klasyczną i zrobił z niej coś w stylu „Music For The Airports” Briana Eno. Robienie remiksów to niesamowite uczucie, to tak, jakby przez jeden dzień grał z tobą w zespole Puff Daddy albo Bono.

Do jakiego stopnia wersje studyjne nagrań Apollo 440 różnią się od tego, co słyszymy na koncertach?

Noko: Bardzo się różnią! Muszą, bo na koncertach gramy całkowicie na żywo. Mnóstwo współczesnych zespołów używa na koncertach taśm, tymczasem my chcemy być całkowicie żywym zespołem. Daje nam to wiele swobody na scenie, otwiera możliwość improwizacji. Mamy dwóch perkusistów, DJ-a, gitarę, bas, wokalistę, klawisze... Bardzo ważnym elementem koncertów jest gra DJ-a, który za każdym razem wymyśla nowe scratche, co inspiruje pozostałych muzyków. Wiesz, na przykład w pewnym momencie puszcza płytę, którą kupił trzy godziny przed koncertem, której kompletnie nie znamy, ale jeden z perkusistów zaczyna łapać ten rytm i cały zespół podąża w nowym kierunku. To bardzo odświeżające.

Czy granie koncertów daje więcej satysfakcji niż eksperymenty w zaciszu studia?

Noko: Jeżeli koncert jest dobry to na pewno tak! Najszczęśliwsze chwile mojego życia to koncerty na wielkiej scenie, kiedy publiczność szaleje. Niestety, ciemną stroną grania koncertów jest to, że za dwie godziny dobrej zabawy na scenie płacisz całą dobą spędzoną w niewygodnym autobusie, gdzieś wśród mokrych pól w środku Polski.

Mary Mary: Wtedy zawsze dopada cię myśl, że mogłeś lepiej wykorzystać ten czas. Szczególnie kiedy jesteśmy w studiu, tworzymy coś nowego, ciężko jest nam zostawić wszystko i jechać na koncert. Nie mamy wtedy ochoty po raz kolejny grać jakiegoś znanego numeru, chcemy robić coś nowego. Wtedy wolisz być w studiu.

Noko: A kiedy siedzisz w studiu zbyt długo, sam nie wiesz, czy to co robisz jest dobre. Zaczynasz się oszukiwać. Najlepiej jest znaleźć zdrową równowagę. Dokładnie tak jak z remiksami.

Jak przedstawia się skład Apollo 440? Na waszych płytach udziela się zawsze wielu gości i do końca nie wiadomo, kto jest tu na stałe, a kto nie?

Noko: Tak było przez pewien czas, ale zespół, który nagrał ostatnią płytę, jest zespołem, który zobaczysz na scenie. Zmienił się tylko basista. Natomiast przy „Electo Glide In Blue” pracowało rzeczywiście wielu gości. Między innymi Mary Mary, którego zaprosiliśmy do zaśpiewania „Ain't Talkin' Bout Dub”. Tak nam się spodobało, że został.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: studia | śmiech | koncert | techno | rock
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama