"Zaszczyt dla Hendrixa"
Six Feet Under to chyba pierwsza i zarazem najbardziej popularna deathmetalowa supergrupa. Powstała w 1993 roku, jako wspólny projekt wokalisty Chrisa Barnesa (wówczas jeszcze związanego z Cannibal Corpse) i gitarzysty Allena Westa (Obituary) i wkrótce stała się dla obydwu panów przedsięwzięciem zdecydowanie priorytetowym. Triumfalnego pochodu Six Feet Under nie powstrzymało nawet odejście Westa w 1998 roku. Zastąpił go zresztą muzyk nie mniejszego formatu - Steve Swanson, niegdyś związany z grupą Massacre. Rok 2000 przyniósł wydawnictwo w dyskografii Six Feet Under dość nietypowe, a mianowicie album „Graveyard Classics” wypełniony wyłącznie przeróbkami kompozycji innych wykonawców. Od AC/DC po Dead Kennedys. Z Chrisem Barnesem rozmawiał, nie tylko na ten temat, Jarosław Szubrycht.
Skąd pomysł na nagranie takiej płyty jak „Graveyard Classics”?
Prawdę mówiąc nosiliśmy się z tym pomysłem już od dłuższego czasu. Jeszcze przed „Maximum Violence” doszliśmy do wniosku, że fajnie będzie nagrać płytę zawierającą wyłącznie covery. Przed trzy lata dojrzewaliśmy do tego, obmyślaliśmy jakie utwory powinny się na niej znaleźć... Teraz był dobry czas na doprowadzenie tego projektu do końca, jako że jesteśmy akurat pomiędzy płytami studyjnymi.
Czy dobór utworów, które trafiły na to wydawnictwo sprawił wam jakiekolwiek kłopoty?
Nie, na pewno nie doszło do bijatyki w studiu. (śmiech) Byliśmy bardzo podnieceni faktem, że wreszcie nagrywamy tak niesamowitą płytę i każdy z nas otworzył się na propozycje innych, jakkolwiek zabawne by one nie były... Od początku istnienia Six Feet Under gramy bardzo wiele cudzych utworów i jedynym problemem było wybranie tych absolutnie najważniejszych, tych które miały największy wpływ na nas jako zespół i na każdego z nas z osobna. Na niektórych z nich wychowaliśmy się, mowa tu o prawdziwych rockowych standardach, inne przyszły nam do głowy już w trakcie pracy nad płytą.
Przyznam, że duże wrażenie zrobiła na mnie deathmetalowa wersja „Smoke On The Water”...
Na pomysł nagrania „Smoke On The Water” wpadł Greg Gall, nasz perkusista. To przecież klasyka rocka w najczystszym wydaniu, każdy na świecie zna ten riff i próba zmierzenia się z tak doskonałym utworem to niemałe wyzwanie. Mam nadzieję, że napiętnowaliśmy go swoim własnym stylem. Tak naprawdę tylko o to nam chodziło!
I odnieśliście sukces, słychać że to Six Fee Under.
Z drugiej strony może to i dobrze, że Jimi Hendrix nie dożył premiery waszej wersji „Purple Haze”...
Nie wydaje mi się, żebyś miał rację. Jimi Hendrix to jeden z najbardziej otwartych muzycznie ludzi, jakich można sobie wyobrazić. Jego gra zrewolucjonizowała muzykę gitarową, choć wielu mu współczesnych nie potrafiło go docenić. Dlatego jestem przekonany, że Jimi czułby się zaszczycony, słysząc w jaki sposób wykonaliśmy „Purple Haze”. Jego kompozycje 30 lat temu uważane były za równie ekstremalne, jak dzisiaj utwory Six Feet Under. Jestem pewien, że Jimi doceniłby to, że tchnęliśmy w „Purple Haze” nowe życie. W każdym razie do wszystkich utworów, które znalazły się na „Graveyard Classics” podchodziliśmy z szacunkiem, próbując wyczuć klimat czasów, w których powstawały.
O ile warstwa instrumentalna utworów, które składają się na „Graveyard Classics” mogłaby być rzeczywiście strawna nawet dla cudownie zmartwychwstałego Hendrixa, o tyle twój potężny ryk w zestawieniu z rockową klasyką, może być niemałym szokiem nawet dla współczesnej publiczności.
Czy ja wiem? Myślę, że wszystko zależy od tego, czy słuchacze otwarci są na nowe wyzwania. Nie przejmuję się tym jednak za bardzo, ale po prostu robię swoje. Kiedy po raz pierwszy w życiu słyszałem oryginały utworów, które nagraliśmy na „Graveyard Classics”, ciarki przebiegały mi po plecach. Mam nadzieję, że nasze wersje również mają tę właściwość i ludzie słuchając ich przeżyją coś naprawdę niesamowitego...
Dlaczego w „Blackout” Scorpionsów zaprosiłeś do współpracy Johna Busha (Anthrax, Armored Saint)?
Nagranie „Blackout” zaproponowali chyba ludzie z wytwórni, ale od początku niezbyt dobrze śpiewało mi się ten utwór. Kiedy poznałem Johna, zaprzyjaźniliśmy się i dużo razem rozmawialiśmy o muzyce, aż w końcu poprosiłem go, aby zaśpiewał ze mną właśnie w tym numerze. Wyszło świetnie! Zresztą byłem fanem Johna od dawna, a koncert Armored Saint na którym byłem wiele lat temu, to wciąż jeden z najlepszych występów jakie widziałem w życiu.
Nie boisz się, że twoje życie zakończy rak krtani? Twój sposób śpiewania musi być zabójczy dla strun głosowych?
Nie jest tak źle. Sposób w jaki śpiewasz jest naturalnym przedłużeniem emocji, którymi kierujesz się w życiu. Tym właśnie jest muzyka! Mój głos również odzwierciedla moje uczucia i czy tego chcę, czy nie chcę, właśnie w takiej formie wydobywa się ze mnie zawsze gdy otwieram usta.
Czy zamierzacie promować „Graveyard Classics” na koncertach? Mam na myśli występy w przeważającej części składające się z utworów innych wykonawców. To mogłoby być ciekawe, nie sądzisz?
Niestety, nie dojdzie do takiej trasy. Jak już wspomniałem, wydaliśmy „Graveyard Classics”, żeby mieć trochę czasu na pracę nad kolejnym albumem autorski Six Feet Under i właśnie tym zamierzamy się teraz zająć. Nowy materiał będzie ciężki i brutalny a przy tym bardzo rytmiczny. Ukaże się na pewno w 2001 roku.
Był czas, kiedy Six Feet Under pozostał jednym z nielicznych zespołów na świecie, które pozostały wierne muzyce deathmetalowej. Dzisiaj death metal wraca do łask fanów metalu. Jak myślisz, co jest tego przyczyną?
Nie wiem, bo tak naprawdę nigdy nie zauważyłem, by death metal był niełasce... Od ponad 12 lat zajmuję się profesjonalnie wykonywaniem tego rodzaju muzyki i najważniejsze jest dla mnie nie to, że mogę się z tego utrzymać, ale to, że sprawia mi to tak wiele radości! Być może miałem szczęście, że śpiewałem w dwóch bardzo popularnych grupach – Cannibal Corpse i Six Feet Under – i fani nas nigdy nie opuścili. Nie odczułem żadnego upadku death metalu, a wręcz przeciwnie, bo każda kolejna płyta, którą nagrywałem sprzedawała się lepiej niż poprzednia. Może dzisiaj coraz więcej ludzi interesuje się death metalem, dlatego że dostrzegli wreszcie, że to szczera muzyka, której nikt nie gra dla pieniędzy. Gramy death metal bo kochamy tę muzykę i nigdy nie zamierzamy przestać! Nigdy też nie przestaniemy jej słuchać!
Wasz show na ostatnim Wacken Open Air został bardzo gorąco przyjęty przez festiwalową publiczność. Nie myśleliście o nagraniu płyty koncertowej na takim występie?
Koncert na Wacken był po wspaniały! Nigdy nie zapomnę tych tysięcy ludzi szalejących pod sceną i śpiewających nasze teksty o trzeciej nad ranem! To był zdecydowanie najlepszy koncert w naszej karierze... Kto wie, może warto byłoby przy takiej okazji nagrać album koncertowy? Nie sądzę jednak, żeby stało się to w najbliższej przyszłości. Planujemy raczej wydanie oficjalnej kasety wideo Six Feet Under, na której znalazłoby się miejsce również dla materiału zarejestrowanego podczas naszych występów. Wydaje mi się, że więcej fanów wolałoby zobaczyć jak prezentuje się Six Feet Under na scenie, nie tylko posłuchać.
Kilka miesięcy temu zagraliście po raz pierwszy wspólny koncert z Cannibal Corpse. Czy to znaczy, że stosunki miedzy wami układają się coraz lepiej?
Prawdę mówiąc, spotkaliśmy się z nimi na jednej scenie po raz pierwszy w 1999 roku na festiwalu w Wacken i okazało się, że nie jest z nami tak źle. W lutym tego roku zagraliśmy razem koncert w Filadelfii i było jeszcze fajniej. Po raz pierwszy od pięciu lat mieliśmy okazję by usiąść razem przy piwie i pogadać o paru sprawach. Dzisiaj nie ma między nami żadnych nieporozumień. Zarówno Cannibal Corpse jak i Six Feet Under istnieją po to, by tworzyć jak najlepszą muzykę, by wynosić death metal na poziom jakiego do tej pory nie osiągnął. Łączy nas wspólna filozofia, wspólny cel i nie widzę powodów, by sobie w tym przeszkadzać.
Słyszałeś o pomyśle Anthrax, by na trasie pół koncertu śpiewał Joey Belladonna, a drugie pól John Bush? Fajnie byłoby zobaczyć taki spektakl z tobą i Corpsegrinderem w rolach głównych, nie sądzisz?
Hm... wątpię czy coś takiego mogłoby wypalić. Zresztą pomysł Anthrax również spalił na panewce. Takie rzeczy fajnie wyglądają na papierze, ale trudno je zrealizować. Wiesz, oba zespoły mają swoje priorytety, a ja jestem teraz bardzo zajęty tym, co dzieje się w Six Feet Under i nie chcę tracić czasu i energii na grzebanie się w przeszłości. Owszem, byłoby miło móc pewnego dnia zaśpiewać kilka starych numerów Cannibal Corpse, ale raczej do tego nie dojdzie.
Kiedy Six Feet Under dotrze w końcu do Polski?
Och, mam nadzieję, że jak najszybciej! Mieliśmy kiedyś wyznaczone daty koncertów w waszym kraju, ale z nieznanych mi przyczyn zostały odwołane. Mam nadzieję, że trasa koncertowa promująca następny album Six Feet Under was nie ominie. Postaram się tego dopilnować.
Dziękuję za wywiad.