"Wróciliśmy do właściwego grania"
"I Hate Rock'n'Roll" to tytuł piętnastej płyty zespołu T. Love, która ukazała się w marcu 2006 roku, a więc po ponad 4-letniej przerwie, jaka minęła od wydania poprzedniego albumu "Model 01". Tytuł jest przewrotny, bo nijak ma się do zawartości albumu, pełnej rockowych, zadziornych utworów. Tym samym Muniek Staszczyk, lider i wokalista formacji, wraz z pozostałymi muzykami dali wyraźny sygnał, że znudziły im się elektroniczne ozdobniki piosenek i wracają do ostrzejszego grania. "Ostro" było momentami także w studiu podczas sesji nagraniowej. Na szczęście negatywne emocje znalazły ujście w piosenkach T. Love, a w zespole panuje obecnie poprawna atmosfera. O łojeniu na próbach, wyrzucaniu kolegów ze studia i bulwersujących wydarzeniach w Polsce, w rozmowie z Pawłem Amarowiczem opowiedział Muniek Staszczyk.
Płytę nagraliście na tak zwaną "setkę". Dlaczego tym razem zdecydowaliście się na taki sposób rejestracji albumu?
Chcieliśmy powrócić do jak najbardziej żywego grania, żeby muzyka wróciła z powrotem do sali prób. Jak każdy zespół, który długo grał i nagrał tyle płyt, mieliśmy swego czasu romans z komputerami z elektroniką. Nasza poprzednia płyta "Model 01" była w zasadzie płytą pop. A przez te ostatnie pięć lat, bo tyle minęło od ostatniej płyty, dużo się zastanawiałem, czym powinien być T. Love w nowym tysiącleciu? Po prostu stwierdziłem, że nie należy szukać nowych dróg, bo i tak w rock'n'rollu wszystko zostało wymyślone, a to, co możemy ludziom dać, to esencję siebie. Czyli to, co nas ukształtowało - szorstkiego rock'n'rolla, przesączonego przez punk rocka, reggae'owy puls i hałas.
Aby to zrobić, jako producent tej płyty - bo byłem odpowiedzialny za brzmienie - postanowiłem, że będziemy łoili bardzo dużo prób, nagramy demo, potem drugie demo, ogramy ten materiał na koncertach, a potem wejdziemy do studia i nagramy to po prostu na "setkę". Oczywiście wokal i instrumenty dęte czy klawisze były dogrywane. Ale jak się gra na "setkę" - tak jak robili to w latach 60. i 70. Beatlesi, Stonesi czy The Who, mnóstwo zespołów tak nagrywało ? to grasz razem. A jak gra się razem, patrzysz na kolegę w studiu, to jest inna emocja. Chodziło mi o to, żeby materiał był maksymalnie szczery.
Muniek, co skłoniło cię do wzięcia się za produkcję albumu? Jak koledzy ocenili twoją pracę? Mieli swoje sugestie?
Przed płytą były burzliwe dyskusje. To była swego rodzaju nowość dla zespołu, bo zawsze robiliśmy to razem. Ale jest taki problem u nas w zespole, trochę jak w polskim Sejmie ? chociaż nie, bo nie uważam, żeby w Sejmie było zbyt dużo ciekawych indywidualności, a w moim zespole są, powiem nieskromnie. To sześciu facetów, którzy wiedzą, jak robić płyty, zresztą nagrywają swoje solowe krążki. Wiedziałem, że w tej sytuacji jak nie będzie jednego gościa, który to weźmie w swoje ręce, to powstanie niespójność. Bo każdemu coś innego się podoba, chociaż nasze gusta gdzieś tam się jakoś zderzają.
Na pewno na początku nie miałem autorytetu w zespole jako producent - mam jako lider, autor tekstów, na pewno - ale jako producent? Myślę, że nie miałem. A teraz po nagraniu płyty przybili mi piątkę i powiedzieli, że płyta jest OK. Oczywiście nie wszystko im się podoba, bo to był dla nich dramat, musiałem ich niemalże wyrzucić ze studia. "Jak to? Mundek siedzi w studio, a my nie?".
Musiałem walczyć o pewną konsekwencję. Miałem pewną wizję i ją zrealizowałem. Teraz ocenią to już fani i rzeczywistość muzyczna. Na razie mam dobre sygnały, że wróciliśmy do właściwego grania. Nie było to łatwe, stąd ten "Hate" w tytule, bo na próbach niemalże dochodziło do bójek (śmiech).
Na płycie pojawiają się goście, między innymi Zakopower. Kto wpadł na pomysł góralskiego zaśpiewu w "Mr. President".
Piosenka ma ostry tekst i atakuje urząd prezydenta - generalnie, znajdziesz tam różne osoby: i Kaczyńskiego, i Busha, i Chiraca. Po prostu urząd, pewną ściemę wyborczą i socjotechniczne obietnice. Ma to taki klimat trochę jak The Clash, taki ostry bit w tym jest. To miało być z takim lekkim zaskoczeniem, jest rockowo-reggae'owy rytm i nagle ten chórek góralski... On dodał smaczku.
Ktoś powiedział, że jest to tak chore, że aż fajne, tym bardziej, że górale - niesłusznie być może - uchodzą za konserwatywnych ludzi, takich związanych z tradycją. A tu takie uderzenie z mocnym tekstem politycznym. A graliśmy z nimi w Brukseli na takim koncercie unijnym i tam ich poznałem. No i uznaliśmy, że kto to lepiej zaśpiewa niż właśnie górale?
Gościnnie wystąpił także Wojtek Waglewski, który zagrał solo w piosence "Czarnuch". Chodziło nam o takiego mega, mega rasowego gitarzystę - nie, żebyśmy nie mieli takich w zespole, ale my gramy w innym klimacie. Chodziło nam o taką solówkę w stylu Jimiego Hendrixa i Wojtuś super zagrał.
Ten utwór powstał jeszcze przed wyborami prezydenckimi. Czyżbyś "wykrakał" najgorszy scenariusz?
Nie chciałbym krakać. Wolałbym, żeby ten utwór nie był aktualny za 10 lat. Nie jest to paszkwil imienny - to nie tak, że Kaczyński wygrał to ja mu teraz dop****lę. Piosenka była napisana, gdy Kaczyński był prezydentem Warszawy i zakazał parady gejów i lesbijek. I to mnie jako obywatela zbulwersowało, bo na przykład bardziej przeraża mnie parada skinheadów czy Młodzieży Wszechpolskiej. Ja się tego boję. Być może pan Kaczyński boi się gejów i lesbijek, i ma do tego prawo.
Z drugiej strony trochę mnie zdziwiło, że w dużym europejskim mieście są takie fobie. W tym wszystkim jeszcze dochodziły echa wojny w Iraku, są tam postaci Busha, Chiraca i tym podobnych. Napisałem to przed wyborami, ale na obecnego prezydenta nie głosowałem i tak jak powiedziałem na czacie w INTERIA.PL, moi kandydaci zawsze przegrywają. Na Kwaśniewskiego też nie głosowałem i też przegrałem jako wyborca.
Na "I Hate Rock'n'Roll" jest sporo reggae. Czy ten styl wciąż jest ważny dla T. Love?
Reggae jest bardzo ważne. Wyszliśmy z tej bazy punkowo-reggae'owej - to, co robił zespół The Clash, to połączenie muzyki rock'n'rollowej z reggae. Oczywiście nigdy nie uda nam się zagrać w sposób jamajski, więc gramy po swojemu. Chociaż na tej płycie są dwie piosenki Janka Pęczaka, do których napisałem teksty. To jest takie bardziej korzenne reggae.
Reggae jest muzyką walczącą, a jednocześnie bardzo lajtową w sensie taneczne - zawsze przekazywała fajne i mądre treści. Dlatego Bob Marley jest moim idolem, ponieważ łączył przekaz z tanecznością. Na każdej płycie T. Love jest element reggae. Grywam też z zespołem Habakuk, mam mnóstwo płyt reggae w domu. Dla mnie reggae i rock'n'roll to jest jakby jedno źródło, w sensie przekazu.
Opowiadałeś o kryzysie zespołu. Czy macie to już za sobą? Jaka przyszłość stoi przed T. Love?
Myślę, że ta żółć się wylała. W grudniu 2005 roku skończyliśmy nagrania, teraz mamy marzec i spotkaliśmy się po trzech miesiącach na próbach. W międzyczasie Sidney [Polak, perkusista zespołu - przyp. red.] miał wypadek na nartach, ale już doszedł do siebie. Skumulowało to nas, żeby się spiąć przed trasą koncertową. Widzę, że jest lepiej, nie ma może cmokania, bo nie musimy też się kochać. Ale to nie jest tak, że się nie lubimy. Myślę, że ta złość już minęła, wydaje mi się, że jest dużo lepiej, każdy wykonuje swoje, a na scenie jesteśmy zespołem.
Ja osobiście widzę sens w tym wszystkim, na pewno T. Love nie zakończy działalności. Może będzie jakaś przerwa zimowa po tej trasie, bo zagramy sporo koncertów. Jestem dobrej myśli, że się nie pozabijamy, nie pobijemy (śmiech), że dojedziemy do końca z "I Hate Rock'n'Roll", a potem pomyślimy o nowych rzeczach.
Dziękuję za rozmowę.