Reklama

"W nicnierobieniu jestem dobry"

Mark Knopfler, 51-letni muzyk i wokalista angielski, przez wiele lat był liderem i głównym kompozytorem słynnego zespołu Dire Straits. W 2000 roku, po czteroipółletniej przerwie, powrócił ze swym kolejnym solowym albumem „Sailing To Philadelphia”. W nagraniu płyty towarzyszyło kilku znakomitych gości, m.in. Van Morrison i James Taylor. W grudniu Knopfler przyjechał z krótką wizytą promocyjną do Polski i przy okazji spotkał się z Piotrem Metzem (RMF FM). Oto obszerne fragmenty tej rozmowy.

Jak podoba ci się w Polsce?

Jest wspaniale. W sumie jest tak, jak myślałem, że będzie. Ludzie są tutaj naprawdę mili, milsi niż przypuszczałem przed przyjazdem.

Czy ktokolwiek powiedział ci, że twoja muzyka uratowała mu życie. Mówię tu o latach 70., kiedy wasze nagrania były czymś nowym, czymś świeżym?

Nikt nie użył wobec mnie takich słów. „Uratowałeś mi życie” – to brzmi bardzo dramatycznie, nie da się tego, ot tak powiedzieć. To nie były jakieś tam specjalne piosenki. Skomponowałem je i chciałem je wydać, to wszystko.

Reklama

Wiem, że jesteś dużym tradycjonalistą jeśli chodzi o muzykę, interesujesz się rozwojem poszczególnych gatunków. Czy możesz powiedzieć, jak twoim zdaniem mają się do siebie edukacja muzyczna, duchowość i ćwiczenie?

Szczerze mówiąc nie bardzo mam co na ten temat powiedzieć. Nie uważam się za odpowiedniego człowieka, o odpowiedniej wiedzy, aby to w ogóle w jakikolwiek sposób skomentować. Można jednak powiedzieć, kiedy czyjeś korzenie muzyczne sięgają do The Eagles, a kiedy są jeszcze głębsze.

Z tego co widzę, bardzo lubisz pisać piosenki, nagrywać je i grać na koncertach. Czy uważasz się za szczęśliwca?

Tak. Mam ogromne szczęście. Cieszę się także wtedy, kiedy nie mam nic do roboty. To też jest przyjemne. Często marzę o jakimś wolnym dniu, kiedy mógłbym leżeć sobie na kanapie. W nicnierobieniu też jestem dobry. Angażuję się w robienie muzyki do filmów właśnie po to, aby nie popaść w nieróbstwo.

Wszystkie twoje płyty w sumie brzmią jak soundtracki. Wydaje się, że bardzo dobrze operujesz dźwiękami niczym kamerą.

Tak, czasami jak reżyser zaczynam od wstępu i dopiero później przechodzę do sedna, od ogółu do szczegółu.

Jak wygląda twój proces twórczy? Na pewno masz pełno pomysłów. Wiele z nich łatwo jest rozwinąć, a nad niektórymi trzeba się na pewno mocno napocić.

Nie, nie ma wcale ich tak dużo. Nie jestem wcale tak płodnym artystą.

Powiedziałeś, że lubisz czasami mieć wolny dzień. Czy w ten sposób później, z większym zapałem, bierzesz się do pracy, czy wolisz pracować pod presją czasu, kiedy masz już prawie nóż na gardle?

No cóż, wolałbym mieć ten komfort kiedy nagrywam album, ale przyznam szczerze, że nigdy go nie mam. Zajmuję się filmami, potem napiszę parę piosenek i znów wracam do filmu. Dlatego wszystko zajmuje mi tak dużo czasu. W ostatnim czasie nagrałem trzy filmy kinowe i jeden animowany dla organizacji charytatywnej. Jestem amatorem, więc praca nad filmami zajmuje mi dużo czasu. Później nagle odwracam się i widzę, że minęły cztery lata, a ja nadal mam tylko tych kilka piosnek. Ale w sumie jestem zadowolony z tego stylu pracy i jestem zadowolony, ze nagrałem ten album właśnie teraz, bo wydaje mi się, że doskonale pasuje do kończącego się dziesięciolecia i wieku.

To piosenki te nie powstały w cztery miesiące?

Nie, pisałem je przez wiele lat. Niektóre powstały dość szybko, a nad niektórymi męczyłem się przez całe wieki. To straszne, ale dzięki temu mogę być zadowolony z końcowego efektu.

Czy kiedy je pisałeś, to wiedziałeś, że chcesz pracować z Vanem Morrisonem i nagle wpadłeś na pomysł, aby była to ta konkretna piosenka?

Nie. Z Vanem pracowałem już w latach 80., kiedy poprosił mnie, abym z nim zagrał. Teraz ja poprosiłem jego. Kiedy pisałem tę piosenkę i zacząłem już ją sobie śpiewać, usłyszałem w głowie jego głos. Gdy to się stało, zadzwoniłem do niego. To zrodziło się samo z siebie.

Czy aranżacje powstają w twojej głowie?

To zależy. Jeśli pracuję sam, to tak, a jeśli pracuję z innymi muzykami, to jest inaczej. Praca z innymi to praca zespołowa. Każdy z tych muzyków na swój sposób sam układa aranżację tej piosenki, ja daję im tylko szkielet, szkic. Później razem składamy to wszystko w jedną całość. Uwielbiam to. Te chwile są zawsze najprzyjemniejszymi w całym procesie twórczym. Uwielbiałem te chwile, kiedy zbieraliśmy się wszyscy w studio, a piosenki - jedna za drugą - powstawały jak wyciągane po kolei z jakiegoś zeszytu lub książki. To naprawdę wspaniałe, kiedy się udaje. Bywa bowiem też tak, że coś nie wychodzi.

Mógłbyś sam wszystko produkować, a zawierzasz w tej kwestii innym. Dlaczego?

W przypadku Chucka to dość proste. On jest inżynierem dźwięku. Zatrudnianie producenta jest korzystne i ważne, bo kiedy my siedzimy i gramy, on nas słucha i wyłapuje najlepsze rzeczy. On jest dobrym sędzią. Kiedy grasz, nie możesz powiedzieć, co dokładnie było dobre, a co złe. Chuck jest wspaniały i włożył w ten album naprawdę ogromny wysiłek.

Czy dostrzegasz te ciągłe zmiany technologiczne w studiach nagraniowych? Czy nie sądzisz, że grozi ci przedobrzenie, przeprodukowanie?

W moim przypadku to niemożliwe, bo ja używam starej, analogowej aparatury. Czasami zdarza mi się łączyć nową technologię ze starą, ale nie sądzę, abym mógł coś przekombiować. To nie w moim stylu.

Czy zamierzasz promować ten album na trasie koncertowej?

Tak. Dlatego też przyjechałem do Polski. Mam nadzieję, że trasa się uda. Dzięki graniu koncertów nie wpadam w nudę, wszystko jest ciekawsze. Nie mogę się doczekać tej trasy.

W latach 1984-85 wasz sukces był ogromny. Czy teraz spuszczasz z tonu?

Tak. To było szaleństwo. Nie żałuję tego, bo to była świetna zabawa. Ale cieszę się, kiedy teraz mogę grać w klubach i mniejszych salach. Wolę bliski kontakt z publicznością.

Wydaje mi się, że właśnie dlatego skończyłeś z Dire Straits, bo chciałeś mieć dobre wspomnienia. Nie chciałeś nagrać kolejnych pięciu płyt, grać kolejnych takich samych tras i robić te same rzeczy...

Tak, może nieco znudziło mnie to wszystko. Ja chciałem pisać piosenki, skupiać się na tym, a przez ten ogromny zamęt wokół Dire Straits nie było na to czasu. Przeżywaliśmy wspaniałe chwile, ale to odciągało mnie od tego, co naprawdę chciałem robić.

Czy masz jeszcze jakieś muzyczne marzenie, które czeka na spełnienie?

Mam tylko jedno muzyczne pragnienie. Chcę nagrać jedną lub dwie doskonałe płyty, które będę mógł wreszcie posłuchać. Bo tak naprawdę to nie słucham swoich płyt. Zajmuje mi to dużo czasu, ale mam nadzieję, że w końcu uda mi się spełnić to marzenie.

Dziękuje za wywiad i do zobaczenia na koncercie w Polsce.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy