"Tak po prostu musiało się stać"

- Zarówno w życiu zawodowym jak i w życiu prywatnym zawsze słuchałem swojej intuicji i chyba już tak zostanie - przekonuje Nergal, lider Behemotha w rozmowie z Piotrem Brzychcym z magazynu "Hard Rocker".

Behemoth
BehemothMystic Production

Dla jednych totalny szaleniec, dla innych wzór do naśladowania, a tak naprawdę bardzo konkretny, dojrzały muzyk i sprytny biznesmen w jednym. Tak, mowa tu oczywiście o Nergalu, którego sukces dziś kole w niejedno oko. Co bardziej zazdrośni twierdzą, że sukces ów jest dziełem reklamy, tabloidów i związku w jaki Nergal wdał się z Dodą. Jak jest naprawdę? Tego nie można jasno określić.

Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że to muzyka jaką stworzył i tworzy od lat otwarła przed nim bramy chwały i popularności (nawet jeśli ta wykroczyła poza ramy rozsądku), a nie odwrotnie. Zresztą najpierw posłuchajcie najnowszego dzieła "Evangelion", dowodzonej przez Nergala formacji Behemoth, a później przeczytajcie poniższy wywiad. Sami dotrzecie do prawdy.

Nergal, słuchając "Evangelion" mam nieodparte wrażenie, że podpisałeś pakt z diabłem... Bez lizania nieprzyzwoitej części pleców, ale ta płyta jest zajebista, zresztą doskonale zdajesz sobie sprawę z tego jakie robi wrażenie na słuchaczu. To jak z tym diabłem? (śmiech)

Nie wiem, o jakim diable mówisz... Ja podpisałem pakt z Wardzałą (śmiech) [Michał, szef wytwórni Mystic]. A tak poważnie to bardzo dziękuję za opinię. "Evangelion" jest podsumowaniem naszej 18- letniej kariery. Jednocześnie artystycznie jest on szczytowym osiągnięciem zespołu.

Nie kryję entuzjazmu związanego z odbiorem naszej nowej płyty. Właściwie wszystkie recenzje, opinie są przynajmniej dobre... To cieszy i motywuje zarazem. Po raz pierwszy od wielu lat mogą spokojnie spać po nagraniu nowej płyty (śmiech).

Byłem na przedpremierowym przesłuchaniu "Evangelion" i już wtedy, po pierwszym razie, wrażenia były naprawdę duże. Jednak na słuchawkach wyszła prawdziwa magia tej produkcji. W moim odczuciu wszystkie poukrywane w tle smaczki, zawarte praktycznie w każdym utworze stanowią o potędze tej płyty. Czy tworząc materiał miałeś w głowie pełny obraz utworów, czy większość rzeczy powstawała w studiu?

"Evangelion" podobnie jak każda inna płyta Behemoth powstawał na kilka miesięcy przed wejściem do studia. Szczerze mówiąc, nie wiem czy kiedykolwiek potrafiłbym wymyśleć na poczekaniu coś na prawdę dobrego i dojrzałego. Dla mnie muzyka jest doświadczeniem wręcz duchowym, ma wymiar metafizyczny...

Dlatego chcę żeby dojrzewała we mnie długo, żeby ewoluowała zanim osiągnie ostateczny kształt. Chcę być pewny tego, co robię, chcę być w 100 procentach przekonany, że propozycje muzyczne Behemoth są owocem świadomej, przemyślanej wizji. Choć zdarzają nam się spontaniczne akcje to w studio pozwalamy sobie raczej na kosmetykę... Niektóre elementy ulegają niewielkim zmianom, ale struktura utworów pozostaje raczej niezmieniona.


Nad płytą pracowali między innymi Colin Richardson i Daniel Bergstrand, czy to ich zasługa, że płyta brzmi tak światowo? Jak właściwie wyglądał sam proces nagrywania i produkowania płyty?

To zasługa każdej osoby, która nawet w najmniejszym stopniu brała udział w produkcji tej płyty. Oczywiście Colin i jego mix to przysłowiowa kropka nad "i", to podsumowanie, zdefiniowanie całego procesu. Facet jest chodzącą legendą i spowodował, że Behemoth zabrzmiał wyjątkowo, inaczej, a przede wszystkim cholernie dojrzale.

Nie mogę jednak nie wspomnieć o współpracy z kilkoma świetnymi fachowcami takimi jak bracia Wiesławscy, Malta, Jan Bryt czy Kuba Mankowski, których doświadczenie i zaangażowanie nie pozostały bez wpływu na ten projekt. Uważam, że sposób, w jaki nagraliśmy nowy album zaowocował bardzo bogatym, wielowymiarowym dźwiękiem.

Ślady kładzione w Polsce, sub-mix bębnów zrobiony w Szwecji, miksy w Anglii a mastering w słynnym Sterling Studio z Tedem Jensenem, gościem, który masterował albumy AC/DC, Metallica czy Madonny. Mają rozmach sku***syny (śmiech).

To teraz rzecz dla mnie i jak sądzę wielu fanów niezwykle ważna, a mianowicie warstwa tekstowa "Evangelion". Czy możemy mówić o koncept albumie? O czym opowiadają teksty?

"Evangelion" jest bardzo spójną płytą zarówno muzycznie jak i tekstowo. Nie można tutaj mówić o jakiejś konkretnej historii, która łączy teksty ze sobą, ale wszystkie mają wspólne elementy... Są bardzo konsekwentne. Słowa na nowej płycie mówią o człowieku, o jego boskim potencjale, o jego pragnieniach i ambicjach. Na "Evangelion" po raz kolejny zadajemy setki pytań skierowanych do świata, innych ludzi, ale przede wszystkim do samych siebie po to, by poznać swoje prawdziwe ja i eksplorować nadludzki potencjał, który drzemie w każdej jednostce.

Zstępujemy do naszych piekieł przeszłości i budzimy ze świata zmarłych duchy będące atawistycznymi mieszkańcami nieświadomości, bo dzięki temu jesteśmy w stanie zrozumieć nie tylko siebie, lecz i inne byty. Spoglądamy w lustra i dokonujemy introspekcji, która pozwoli nam na transgresję, na wyjście poza zastany i niepożądany stan rzeczy. "Evangelion" stanowi deklarację. Ludzkość nie tylko powinna wykraść ogień z nieba, lecz także i z samego piekła. Nasze dziedzictwo pochodzi z gwiazd. "Dobra nowina" niekoniecznie musi wiązać się z przyjemnością w ogólnym rozumieniu tego słowa, albowiem dzisiejszy świat jest zepsuty przez strach i tyranię, a prawdziwa przemiana może dokonać się tylko wtedy, gdy zdamy sobie sprawę z naszego położenia.

Do utworu "Ov Fire And The Void" nakręciliście klip video. Gdzie był kręcony ten klip i o czym tak naprawdę opowiada ten krótki film?

Interpretację wolałbym zostawić oglądającym ten pięciominutowy film. Przedtem jednak zalecam zapoznanie się z tekstem, który jest bardzo reprezentacyjny i świetnie oddaje charakter i nastrój całej płyty.


Teledysk kręciliśmy we Wrocławiu z Grupą 13 i Darkiem Szermanowiczem, czyli tą samą ekipą, która stworzyła clip do "At The Left Hand Ov God". Pracowaliśmy non stop przez dwa dni. Potem był montaż i postprodukcja, która zajęła kilka tygodni... Efekt znasz. Youtube zdjął "Ov Fire..." po dwóch godzinach uznając obraz za zbyt brutalny i dopuścili jedynie ocenzurowaną wersję, którą i tak mogą oglądać tylko osoby mające 18 lat... (śmiech)

Spośród wszystkich kawałków faworyzuję utwór ostatni - "Lucyfer". Wiem, że główny riff do tego utworu zagrałeś z biegu, a że zagadało jak trzeba, zdecydowałeś się zrobić z tego utwór. Jak to było naprawdę i czemu ten kawałek tak różni się od pozostałych?

Nie wiem... Naprawdę nie wiem. To był jeden z tych momentów, kiedy muzyka napisała się sama. Było to na jednej z ostatnich prób, dosłownie na 2 tygodnie przed wejściem do studia. Ja, Orion i Seth jammowaliśmy sobie i w pewnym momencie zacząłem grać główny temat utworu. Reszta szybko go podchwyciła. Tego samego wieczoru siedziałem totalnie zainspirowany przed komputerem w swoim domowym studio pracując nad aranżem "Lucyfera". Zamknęliśmy piosenkę w jeden dzień. W samym studio jeszcze dochodziły dodatkowe elementy, które wydłużyły całość do 8 minut!

Utwór rzeczywiście mocno odbiegał stylistycznie od reszty, co uznałem za doskonały argument by zamykać nim płytę. Tym bardziej, że miał być wyśpiewany w całości po polsku. Jest to zdecydowanie jeden z moich najukochańszych utworów Behemoth. Na pewno będzie grany na żywo...

"Evangelion" to płyta w 100 procentach metalowa: ciemna, ostra, i bezkompromisowa. Trudno oceniać gościnny występ Maleńczuka jako zabieg komercyjny, ale skąd w ogóle pomysł na jego udział? Nie uważasz, że goście z typowo metalowej sceny, mogli być bardziej interesujący dla fanów Behemoth?

Takich gości mieliśmy na dwóch poprzednich albumach, nie chciałem więc żeby wyszło tendencyjnie. Myślę, że był to właściwy czas na nieco odważniejszy krok. Utwór wręcz się prosił o inną, bardziej teatralną interpretację wokalną... Rozważałem nawet zaproszenie kogoś spoza sceny muzycznej, na przykład jakiegoś aktora.

Ostatecznie pomyślałem o Maćku. Nie znałem go osobiście, ale zawsze bardzo ceniłem jako człowieka i artystę. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie płyta "Demonologic" Homo Twist. Wpływ na nasz wybór miały na pewno fascynacje Maleńczuka tak zwaną ciemną stroną natury człowieka, okultyzmem, satanizmem etc. Fakt, że ideologicznie stoimy po tej samej stronie barykady tylko ułatwił naszą decyzję. Wiem, że przekroczyliśmy kolejną barierę sztucznych podziałów. Dwa stosunkowo odległe światy połączone wspólną wizją dały na prawdę potężny efekt.

Jesteśmy osobami z tego samego pokolenia, również muzycznego. Myślisz, że fakt, że wychowaliśmy się bez "internetowego" dostępu do muzyki, w czasach, kiedy zdobycie danej płyty graniczyło często z cudem, ukształtowało nas inaczej niż obecnych fanów ciężkiej muzyki?

Oczywiście, że tak. Wiesz, nie jestem jakoś specjalnie sentymentalny, ale lubię czasem powspominać czasy, kiedy nastawiałem budzik na 7 rano nie po to, żeby jak reszta rówieśników śmigać do kościoła, tylko po to by po raz kolejny usłyszeć w radio audycję Krzyśka Brankowskiego (śmiech). "Muzyka Młodych", w której co tydzień były prezentowane całe płyty metalowych zespołów była wtedy dla mnie jedynym źródłem ukochanej muzyki.


Z czasem odkryłem scenę undergroudnową i tak zwaną "tape trading"... Wciąż mam olbrzymią kolekcję kaset z nagraniami kapel, których dzisiejsza scena już nawet nie pamięta. Piękne czasy, ale dzisiejsze są równie piękne, jeśli tylko potrafisz się zaadoptować w nowej rzeczywistości... Internet jest genialnym narzędziem a świadomie wykorzystywany może być zajebiście inspirującym i twórczym instrumentem. Wraz z jego nadejściem zdecydowanie zakończyła się pewna era w muzycznym biznesie, to jest fakt. Mimo tego, iż sam jestem fanem płyt winylowych czy CD to dobrze mi w wirtualnym świecie (śmiech).

Zgadzasz się ze mną, że grupy Behemoth już nie można klasyfikować ani jako grupy black metalowej, ani death metalowej? Macie chyba własny rozpoznawalny styl, myślisz, że można wasze brzmienie określić jako "Behemoth Metal"?

(Śmiech) Nie wiem. Jakoś tak głupio brzmi, nie sądzisz?... Behemoth stworzył własny podgatunek. Tak lubię i chcę myśleć o swoim zespole. Nie wiem, czy jesteśmy oryginalni, ale wiem, że to co robimy jest unikalne i wyjątkowe. Czerpiemy całymi garściami z black, death metalu, ale nie tylko. Nasze inspiracje tak naprawdę sięgają jeszcze dalej niż te gatunki. Jednak cokolwiek nie wyjdzie z spod naszej ręki będzie miało charakter tego zespołu. Rozpoznawalność i własny styl to klucz do sukcesu.

Zauważyłem, że zagranicą nie promuje się was jako "zespół z Polski", jak to ma miejsce w przypadku Vader. Jak myślisz, dlaczego? I czy twoim zdaniem, Behemoth dorósłby do obecnej postaci, gdybyście byli zespołem powiedzmy szwedzkim, bądź też norweskim?

Nie sądzę... Myślę, że nasze pochodzenie determinuje to, kim się stajemy. Urodziłem się w przeciętnej rodzinie, nie miałem łatwego startu, ale miałem mnóstwo pasji i silnej woli. Już jako 11-12 latek zakładałem podwórkowe zespoły, w których zawsze byłem liderem i frontmanem (śmiech). Tak po prostu musiało się stać. Wyśniłem sobie sen, którym parę lat później zacząłem żyć i trwa to do dzisiaj...

Wychowywałem się w komunie, dorastałem chwilę po jej upadku, kiedy polska demokracja się dopiero kształtowała. Niczego nie dostałem za darmo, nic nie było mi dane w prezencie. Pierwsze gitary, sala na próby, pierwsze nagrania. Wszystko było okupione walką, wszystko było podłej jakości, ale było i cieszyło. Codziennie przypominam sobie o tym, dzięki czemu doceniam wszystko co udało mi się osiągnąć w swoim życiu. Zgaduję więc, że gdybym na przykład wychował się w szczęśliwej rodzinie żyjąc gdzieś na przedmieściach Sztokholmu, nie w głowie byłby mi heavymetalowy bunt...

Przed wami koncert w Izraelu, czy musicie nastawić się na jakąś ewentualną cenzurę? Z tego co słyszałem, tytuł jednego z utworów może przysporzyć wam niemało kłopotów w tym kraju?

"Shemhamforash" jest jednym z najświętszych imion Boga... Ortodoksyjnym Żydom nie wolno go nawet wypowiadać na głos. Zdaję sobie sprawę z kontrowersji, jakie może wywołać nasz album w Izraelu. Spodziewam się, że również koncertowi mogą towarzyszyć jakieś sytuacje, ale co robić? Taka karma (śmiech). Jutro wylatujemy. To będzie nasza trzecia wizyta na ziemi świętej. Wiem, że bilety sprzedają się świetnie. Ponadto po raz pierwszy wydajemy tam album na licencji. Izrael nie jest dużym rynkiem, ale jest ważny. Behemoth ma silną i ugruntowaną pozycję, dlatego z taką chęcią gramy tam koncerty. Przy okazji tych wyjazdów pozwalamy sobie na wycieczki krajoznawcze, tym razem będzie to Masada.

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Hard Rocker
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas