Stan Borys: Wycierpieliśmy już sporo
"Jestem bardzo uległy wobec kobiet, ale w innych przypadkach jestem dosyć ostry i dosyć uparty" - zdradza PAP Life Stan Borys.
76-letni Stan Borys nie zamierza zwalniać tempa, cały czas pracuje nad nowymi utworami.
Jego początki muzyczne to grupa Blackout (1965-67), w której towarzyszył m.in. Tadeuszowi Nalepie i Mirze Kubasińskiej. Kolejne lata (1968-70) spędził w zespole Bizony, by później rozpocząć karierę solową.
W połowie lat 70. wyjechał na stałe do Ameryki Północnej, mieszkał w m.in. Chicago i Las Vegas (USA) oraz Toronto (Kanada). Obecnie dzieli swój czas pomiędzy Polskę a Las Vegas.
PAP Life: "Samotność mego serca" to ostatni pana utwór. Skąd tyle smutku w pana sercu?
Stan Borys: - Ta piosenka to jest jakby mój życiorys. Można powiedzieć, że życiorys każdego, kto wyjechał z kraju, gdzie po drugiej stronie rzeki czy drugiej stronie oceanu zostawała ona, albo zostawał on... I w piosence "on mówi przebacz bez ciebie świat, przebacz mi te dni beze mnie", to jest historia każdego człowieka, który przeszedł przez miłość szaloną, a później został rozdzielony. Ten smutek jest bardziej w piosence niż we mnie. Raz śpiewamy o radości, a raz o smutku.
Jaką rolę w pana życiu odgrywają kobiety?
- Bardzo istotną ponieważ, jest to przejście przez romanse i małżeństwa, jak to było w moim przypadku. Zacząłem swoje życie od piosenki, która miała imię kobiety. Zawsze się śmieje zapowiadając na koncertach, że "Anna" to była miłość platoniczna, ale do piosenki, a nie fizyczna do kobiety, bo miłość platoniczna trwa dłużej. Ja przez tyle lat śpiewania, przez tysiące wykonań i różnych wersji tego utworu nie odnalazłem tej jedynej. Dopiero 10 lat temu poznałem Annę, prawdziwą, kobiecą z którą jestem najdłużej ze wszystkich moich kobiet.
W innych związkach nie było takiej jedności w porozumieniu?
- Najpierw się zachwycamy, a potem uciekamy, bo stwierdzamy, że ta miłość działa na nas toksycznie, że należy przerwać ten związek... Wtedy polecam wszystkim książkę, którą sam czytałem, "Jak pozbyć się toksycznych ludzi". W życiu trzeba szukać dobrej energii, nie trzeba się zamęczać.
My się zmieniamy, życie się zmienia i przychodzą pewne etapy w życiu, takie, że jest nam idealnie z pewnymi osobami, z którymi wcześniej nie mielibyśmy takiej płaszczyzny porozumienia?
- Fascynacja miłością i fascynacja kobietą, to jest bardzo ważne w istnieniu dwojga ludzi. Po prostu dojrzewamy w tej miłości w sobie, ta miłość dobrze wpływa na nas, a kiedy związek staje się toksycznym, trzeba szukać innej drogi. Ja ciągle szukałem miłości, zrozumienia, szacunku przez całe życie i dobrej energii. Jedni obchodzą srebrne i złote gody współżycia, inni nie.
Jest pan szczęśliwym człowiekiem?
- Szczęście nie przychodzi łatwo. Szczęście trzeba budować, bywa jak ogromna góra, na którą trzeba się wspinać. W moim życiu, czułem, że jest nade mną jakiś Archanioł Gabriel, który ostrzega mnie abym nie wpadł w jakaś otchłań, starałem się omijać te otchłanie...
Żałuje pan czegoś w swoim życiu?
- Żałuję tego, że będąc na drugim roku skrzypiec, jako dwunastolatek zmiażdżyłem sobie palce u lewej ręki, aby nie grać na skrzypcach.
Sam? Jak pan to zrobił? Na pewno nie kierował wtedy pana życiem Archanioł...
- Uczymy się na błędach i na własnej głupocie. Włożyłem rękę do maszynki do mięsa. Być może, dlatego wielbię ludzi, którzy grają na skrzypcach i darzę ich specjalną atencją, właśnie przez tą głupotę, której dokonałem, jako smarkacz.
Może to był diabeł?
- Mnie często nazywali diabłem. Grałem tę postać w sztuce Lucjana Rydla "Betlejem Polskie". Później reżyser przedstawienia, gdy mnie chwalił mówił, że diabeł przerodził się w Mefisto. A ja chciałem zagrać Getza w sztuce J.P. Sartra "Diabeł i pan bóg". Uwielbiam tę drugą stronę anioła to jest moja postać, to było to dążenie do aktorstwa, to jest ten sprawdzian, uwielbiałem tę sztukę.
Jaki wyraz sztuki jest dla pana najważniejszy? Jest pan aktorem, uwielbia poezję, śpiewa?
- Niektórzy pytają mnie czy się już spełniłem, a to pytanie nie jest do mnie. Z jednej strony czuję się spełniony, ale mam jeszcze parę pomysłów, na życie i na sztukę. Myślę, że będąc na scenie uprawiam te rodzaje poniekąd.
Wspominał pan, że chciałby stworzyć sztukę, o czym miałaby być?
- To na razie tajemnica, nie chcę opowiadać, co to nie będzie, powiem wtedy jak będziemy blisko projektu. Jest jeszcze tyle cudownej poezji. Spełniam również marzenia mojego młodego wieku, kiedy recytowałem wiersze różnych poetów, zdobywałem nagrody na konkursach recytatorskich, miałem także zostać aktorem w teatrze rapsodycznym, który tworzył pan Mieczysław Kotlarczyk, on mnie uczył recytacji. Wydaje mi się, że pozostała we mnie ta rapsodia, ten teatr rapsodyczny, odtwarzam go na moich koncertach i w moich piosenkach.
A może zaśpiewam jeszcze taką piosenkę, która utkwi tak mocno w ludziach jak utwór "Jaskółka uwięziona", bo już tyle dekad minęło od tego czasu, że w tej chwili znajduję się w temacie piosenki - "Ikona", zresztą to jest nazwa mojej ostatniej płyty. W Polsce te piosenki nie są zbyt znane gdyż w Polsce nie szanuje się wartości ani muzycznych ani poetyckich w związku z tym nikt o nich nie wie.
Który z młodych wykonawców według pana jest godzien, aby nazywać go artystą?
- Coraz trudniej z tym ponieważ "celebrytyzm" jest ważniejszy. Artysta to ktoś, kto posiadł dotyk boga świątyni teatru. Obecnie ważne jest żeby być ładnym jak model, ładnie i modnie być ubranym. Umieć skopiować piosenkę po angielsku, najlepiej nie polską. I dostać pochwałę od jury, że śpiewa ten delikwent lepiej niż oryginał. Pochwały od jury, które także zaczynało karierę 2 lata temu i było samo uczestnikiem talent show. A najlepiej przeklinać parę razy w piosence albo urządzić skandal. Nic innego obecnie się nie sprzedaje. A najlepiej jak się protestuje i broni wolności słowa, że słowo k.... to też jest sztuka. Natomiast, skończyły się czasy autorytetów.
Naprawdę nie ma nikogo?
- Jest wiele osób, które wolą zdobyć wartości muzyczne i słowne, którzy nie dążą za wcześnie do sławy i nie uważają, że są wybitni. Żeby stać się wybitnym, trzeba dekady nad tym pracować. Znakomitych przymiotników zresztą używa się za wcześnie. Może jestem cofnięty, bo długo mnie w kraju nie było i nie nadążam za tymi znakomitościami. Natomiast zauważam dużo kopi i falsyfikatów.
Jak udaje się panu dzielić życie pomiędzy dwoma krajami?
- Razem z moją partnerką mieszkamy pół roku w Polsce, a drugie pół w Ameryce. Stworzyłem sobie taką życiową wygodę, że jako sierota mam dwie matki. Muszę odwiedzać ich domy, gdyż obie kocham, żadna nie jest moja macochą. Spędziłem 30 lat mojego życia tu i tam. Po przyjeździe do kraju przez ostatnie 10 lat koncertuję w kraju i koncertuję w Ameryce i cieszę się, że obie te publiczności są liczne i wspaniałe. Jestem czuły na piękno świata i przyrody. Żyje pół roku pomiędzy Bieszczadami a Bałtykiem a drugie pół pomiędzy oceanami Atlantyckim a Pacyfikiem.
A obecnie w moim wieku bardzo cenię sobie słońce, jako najwyższe bóstwo życia... Jednakże cenię sobie również moją pracę i moje koncerty po obu stronach. Żeby żyć trzeba pracować.
Szacunek, jakim darzy pan ciało, drugiego człowieka czy zwierzęta wynika z filozofii, jaką pan wyznaje?
- Dokładnie tak. Ludziom wydaje się, że im wszystko wolno, a tak nie jest. Musimy stworzyć sobie swoje własne zasady, własne sacrum. Żyjemy w chaosie codzienności, dlatego ważna jest dla mnie medytacja i duchowość. Gdybym tych barier nie stawiał sobie w życiu, to bym tu nie siedział z panią, bo pokus było dużo w Ameryce a szczególnie w tym zawodzie.
Skąd w panu tyle chęci pomagania innym?
- W jednym z wierszy, który jest na mojej płycie Norwid mówi "patriotyzmu uczyłem się na bruku w Warszawie". Bezbronność dzieci, niemoc w chorobie czy potrzeby ludzi bezradnych, potrzebujących jest wiele. Powodem jest to, że skoro Bóg obdarzył mnie czymś, rodzice których już nie ma obdarzyli mnie talentem, to może warto tym talentem się dzielić...
Drugą formą pomocy i oddania jest miłość do zwierząt, one mogą być również naszą formą terapii dla człowieka zagubionego w chaosie dnia codziennego, dlatego ja ze swoim pieskiem Shih tzu o imieniu Julka jeżdżę 28 razy na trasie Nowy Jork - Warszawa. Ona potrzebuje mnie, a ja jej. Wymieniamy się tą potrzebą i terapią miłosną. Udzielam się również w pomocy i aukcjach dla zwierząt. Chciałbym wprowadzić w Polsce takie zaświadczenie wydane przez związek kynologiczny i przez lekarza, że mój piesek leci ze mną w samolocie i może być ze mną wszędzie, na koncercie i w restauracji. Oczywiście piesek musi spełniać potrzebne maniery i zachowania.
Jubileusz Stana Borysa ze smakiem - Lublin, 11 września 2011 r.
Podczas koncertu w Lublinie Stan Borys świętował 70. urodziny i 50-lecie pracy scenicznej. Występ wokalisty zakończył Europejski Festiwal Smaku.
Jakie jest pana marzenie?
- Pomimo, że jestem dalekowzroczny to teraz będę krótkowzroczny: najpierw chciałbym ukończyć te piosenki, które zacząłem tworzyć, potem może wydać płytę, dokończyć jeszcze inne projekty. Również moja codzienność, która przeradza się w marzenia - to życie, praca, muzyka i wolność, która bardzo potrzebna jest człowiekowi do życia. Wycierpieliśmy już sporo. Czas na normalne życie.
Dużo pokory jest w panu?
- Ja myślę, że to jest też nauka z Ameryki, gdzie uczyłem się od moich mistrzów sztuk walk wschodu i od filozofii wschodniej. Nauka pokory wobec swoich potrzeb, marzeń, zawodu wobec sławy. Im większy człowiek tym bardziej pokorny.
Jak na koncertach reaguje publiczność w Polsce, a jak w Stanach?
- Ja nie dzielę publiczności, to jest ta sama publiczność, tam też przychodzą Polacy. Wszyscy reagują emocjonalnie, cieszą się, czasami płaczą. Pamiętam jak po koncercie przychodzi do mnie mama 4-letniej dziewczynki i mówi, że jak zacząłem śpiewać, to córka zaczęła płakać i powiedziała, że "ten pan ma tyle bólu w swoim głosie, że nie wie, co mu się stało". Taka jest poezja polska, jest nostalgiczna.
Teraz mam nowe wiersze, nowe strofy: Adama Mickiewicza, Jana Pawła II, Jana Lechonia i to jest takie przedłużenie języka polskiego przeze mnie. Młodzież tam przychodzi głównie z rodzicami polskimi i cieszy mnie jak starają się mówić po polsku i słuchają tych piosenek. Podobnie jest w Polsce.
Ma pan fajny moment w życiu - robi pan coś, bo ma na to ochotę, a nie, bo musi?
- Tak, mogę łączyć pasję ze sportem i z muzyką. Spełniają się również marzenia mojego dzieciństwa, gdy pierwszy raz grałem w tenisa to miałem pożyczone buty i pożyczoną rakietę. A teraz w tenisa czy golfa mogę grać na Florydzie i w Polsce.
Przyjaciół ma pan wielu...
- Tak, mamy wszędzie wielu przyjaciół, którzy czekają na nas, to wspaniała grupa ludzi, którzy są fajni, przyjaźni, pozytywni. Zawsze z moja partnerka Anią uciekamy z Nowego Jorku do słońca Florydy czy Kalifornii, ale muzyka i praca jest najważniejsza.
Rozmawiały Anna Popek, Agata Rachwał (PAP Life).