"Staczałem się po równi pochyłej"
David Gahan znany jest przede wszystkim jako wokalista angielskiego zespołu Depeche Mode, dzięki któremu stał się gwiazdą międzynarodowego formatu. Czuł się jednak niedowartościowany jako artysta, bo wszystkie kluczowe decyzje dotyczące repertuaru grupy należały do innego z jej muzyków, Martina Gore'a. Dopiero wydany na początku czerwca 2003 roku solowy album "Paper Monsters", pozwolił mu rozwinąć skrzydła jako kompozytorowi. Gahan, w rozmowie z Michałem Figurskim (RMF FM) opowiada o tym, jaką radość sprawiała mu praca nad autorskim dziełem i brzmieniu kolejnej płyty Depeche Mode, mówi też o tym okresie w swoim życiu, kiedy zachowywał się autodestrukcyjnie i o tatuażach, które są świadectwem dawnych przeżyć.
Jestem z dość egzotycznego kraju, zwanego Polska. Pamiętasz, gdzie to jest?
Oczywiście, że tak. Co prawda cała wizyta ograniczała się do pobytu w hotelu, ale pamiętam, że wybrałem się na krótki spacer i to, co uderzyło mnie najbardziej, to fakt, że ulice były kompletnie puste. Tak jakbyście mieli jakiś zakaz opuszczania swoich domów. Mam nadzieję, że już się to zmieniło.
Pracujemy nad tym. Chciałem zapytać o twoje tatuaże. Masz coś nowego?
Nie. Ostatni zrobiłem sobie w Los Angeles, to było chyba w 1993 roku. Nie kręci mnie to już tak jak kiedyś.
Chciałbyś się ich pozbyć?
Niekoniecznie. Są częścią tego, jaki byłem kiedyś. Wiele mogłem zmienić i zrobiłem to. Tatuaże nie mają z tym wiele wspólnego.
Jakie pytania najczęściej słyszysz od dziennikarzy?
Czy Depeche Mode nagrają kolejną płytę.
A nagrają?
Nie mam pojęcia. Muzyka Depeche Mode nigdy nie umrze, ponieważ ludzie mają nas za co pamiętać. Jest tego sporo. Ludzie gadają różne rzeczy, interpretując rzeczywistość tak jak chcą. Słyszą to, co chcą usłyszeć. Każdy musi sam znaleźć odpowiedź na to, co będzie dalej. Wydaje ci się, że jeszcze coś kiedyś nagramy?
Mam nadzieję. Są już jakieś przygotowania?
Niedawno wydałem solową płytę, wybieram się na trasę koncertowa, teraz udzielam wielu wywiadów, tak więc jestem pochłonięty własnymi sprawami. Nie mamy żadnych precyzyjnych planów. Mam spotkać się w tej sprawie z Martinem, bo jeśli Martin Gore i Dave Gahan tego nie zrobią, to nikt tego za nas nie zrobi. Depeche Mode to my, ale w tej chwili, jak mówiłem, najważniejsza dla mnie sprawa to mój solowy projekt.
W wywiadach często mówisz o dwoistości swojej natury, o Złym i Dobrym Davie. Który z nich miał większy wpływ na płytę Paper Monsters?
Niewiele z tego złego już zostało. Każdy z nas ma w sobie tę ciemną stronę, ale większość boi się ją ujawnić. To część naszej natury. Spoglądając wstecz na moje życie, zdałem sobie sprawę, jak niewiele dobrego robiłem dla siebie samego. Byłem przekonany, że robię dobrze, tymczasem staczałem się po równi pochyłej. W tej chwili mam dużo więcej wiary w siebie.
Czy twoja muzyka to rodzaj autoterapii?
Tworzenie muzyki to bardzo terapeutyczne przeżycie. Ten album musiał prędzej czy później powstać. Na szczęście miałem okazje pracować z ludźmi entuzjastycznie nastawionymi do mojej osoby i mojej pracy. Nie toleruję ludzi, którzy opieprzają się przez cały czas, szukając kogoś, kto mógłby wyręczyć ich z obowiązków.
Kiedy narodził się pomysł na solową płytę?
Najpierw zająłem się pisaniem tekstów, to było jakieś 5-6 lat temu. Przez trzy kolejne lata, wspólnie z Knoxem Chandlerem, próbowaliśmy okazjonalnie dobrać do nich jakąś muzykę. Po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że mamy gotowy materiał na płytę. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby ją wydać, więc po prostu zrobiliśmy to. Osiadanie na laurach nie ma sensu. Będąc kreatywnym, możesz czerpać inspirację ze swoich dotychczasowych osiągnięć, aby stworzyć coś zupełnie nowego.
Bardzo się starałeś, żeby płyta nie brzmiała jak Depeche Mode?
Wcale się nie starałem. Po prostu tak wyszło. Nie starałem się wytworzyć nowego stylu. Na tej płycie jestem po prostu szczery wobec samego siebie i słuchacza. Nie ukrywam inspiracji tym, co zaszło w mojej karierze w minionych latach. Tworząc tę płytę zdałem sobie sprawę, że moje dotychczasowe doświadczenia są dla mnie o wiele ważniejsze i silniejsze, niż na przykład w przypadku Martina. Jego płyta jest minimalistyczna, bardzo elektroniczna. Taka muzyka mnie nie inspiruje, ani nie stymuluje.
Te różnice dało się wyczuć od dawna, szczególnie w okresie, kiedy grał z nami jeszcze Alan Wilder. Ale uważam jednocześnie, że na przyszłość każdy z nas powinien jeszcze bardziej wykorzystać swoje natchnienie, pokazać to, jakimi jesteśmy naprawdę. Taka powinna być następna płyta Depeche Mode. Bardziej osobista od wszystkich poprzednich, chociaż wspólna.
Słuchając ?Paper Monsters? ma się wrażenie, że to bardzo smutna płyta. Czy taki był nastrój w trakcie jej tworzenia?
To twoje zdanie. Nie wydaje mi się, żeby taka była. Nie będę opowiadał dowcipów. Nie jestem tutaj po to, by kogokolwiek zabawiać. Życie jest mieszanką różnych emocji. Jest jak przejażdżka kolejką górską. To właśnie staram się wyrazić w mojej muzyce. Dla mnie ta płyta jest swego rodzaju wyzwoleniem i pokrzepieniem. Nagrywanie jej sprawiło mi naprawdę ogromną frajdę. Doskonale pracowało mi się w studiu, ponieważ dało się wyczuć, że bardzo nam wszystkim na niej zależy. Nikt z nas nie miał pojęcia, dokąd zmierzamy, ale wszyscy bardzo mocno się staraliśmy.
Jak na płytę zareagował Martin Gore? Rozmawialiście na jej temat?
Nic nie powiedział. Zdaje się, ze nawet jej nie słyszał. Wysłałem mu kilka tygodni temu egzemplarz, ale akurat wyjechał na wakacje. Napisał do mnie, że przesyłka dotarła, ale nie odebrał jej jeszcze z poczty.
Jesteś ciekaw jego opinii?
Jeśli będzie chciał się wypowiedzieć na jej temat, to z pewnością to zrobi. Jego opinia nie jest dla mnie aż tak istotna. Moi przyjaciele są zachwyceni płytą, tak samo jak moja rodzina. Moja żona jest ze mnie dumna, iż udało mi się tyle osiągnąć. To mi wystarcza. Nic więcej się nie liczy.
Dziękuję za rozmowę.