Reklama

"Sparaliżowany przez słodkość"


Amerykański zespół Queens Of The Stone Age, założony na zgliszczach kultowej grupy Kyuss, powoli acz konsekwentnie odsuwa w cień dokonania swej poprzedniczki. Josh Homme, lider "Queensów", na każdej kolejnej płycie udowadnia, że jest utalentowanym, wizjonerskim kompozytorem i potrafi zaproponować nową jakość w muzyce. Doskonale pokazuje to wydany w marcu 2005 roku album "Lullabies To Paralyze", który wykreowaną przez QTSA formułę stoner rocka doprowadził prawie do perfekcji. Warto dodać, że nagranie tej płyty było jednym z największych wyzwań, z jakim do tej pory przyszło się zmierzyć Joshowi. W styczniu 2004 roku usunął bowiem ze składu formacji basistę Nicka Olivieri'ego, założyciela QTSA i swojego "brata". Homme po raz pierwszy stał się również obiektem zainteresowania brukowców, ze względu na związek z Brody Dalle z grupy The Distillers. Artysta poradził sobie z tymi problemami przy pomocy muzyki. Skrzyknął skład i uciekł na pustynię, którą określa jako "dom". Tam zarejestrował piosenki na "Lullabies To Paralyze".

Reklama

Z okazji wydania płyty Josh Homme opowiada o inspiracji bajkami dla dzieci, przesłaniu płyty i próbie zniszczenia zespołu przez niego samego. Nie zabrakło także tematu odsunięcia z "Queensów" Olivieri'ego, o czym Homme opowiada z wyraźnym żalem.

Czy Queens Of The Stone Age są obecnie bardziej luźnym kolektywem niż zespołem ze stałym składem?

Wydaje mi się, że raczej jesteśmy pewną ideą, koncepcją, niż którąś z wymienionych rzeczy. A pomysł na Queens Of The Stone Age był taki, żeby grać muzykę w ten sposób, w jaki jej słuchamy. Ja zawsze słuchałem rzeczy, które mi się podobały i to niezależnie od stylu. I w ten sposób chciałem także grać muzykę.

Co spowodowało, że właśnie w taki a nie inny sposób podzieliliście się partiami instrumentalnymi?

Na płycie jest wiele zamian instrumentów. Kierowaliśmy się tym, czy ktoś miał ciekawą partię na dany instrument, czy miało się coś fajnego do powiedzenia przy pomocy danego instrumentu. Szczerze mówiąc, to wszyscy kłóciliśmy się o to, kto ma grać partie basowe. Bo gra na gitarze basowej jest przyjemna, każdy to lubi. Braliśmy pod uwagę styl Nicka, jego sposób gry na basie.

Właściwie to były jakby decyzje Boga, kto ma grać na danym instrumencie. I podobnie to przeczucie działało przy wyborze piosenek na płytę.

Czy słusznym jest określanie waszego stylu jako metalu?

To dobre pytanie. Odpowiedź brzmi: "Nie".

Instrumentalnie odchodzicie od hardrockowych szablonów. Takie było założenie, żeby się z tym zmierzyć, czy po prostu lubicie określone brzmienie?

Queens Of The Stone Age to zespół, który zawsze orientował się w tym, co już zostało zagrane. I robimy wszystko, by stworzyć coś nowego, innego. Wydaje mi się, że dobrze jest rozpoznać nagranie niczym zdjęcie twojej muzyki w danym momencie. To powinno być dobre zdjęcie i ostatecznie nie powinno być przerabiane.

Chcemy jamować, nagrywać piosenki, dobrze się przy tym bawić i przede wszystkim iść do przodu.

Waszym producentem ponownie został Joe Baressi. Dlaczego postanowiliście odnowić z nim współpracę?

Lubię z nim pracować. To swój człowiek, jest jednym z nas. Lubię także pracować z innymi, nowymi ludźmi i chcę, by moje muzyczne znajomości trwały długo. Czasami oznacza to pracowanie na własny rachunek, szukanie nowych rozwiązań i informacji, a później powrót z nimi do zespołu. A John robił płyty Kuyss i pierwszy album "Queensów", więc naturalny był jego powrót. On charakteryzuje się niesamowitą komunikacją, prawie na granicy telepatii.

Dodatkowo John robi płyty dla zespołu, a nie dla innych ludzi. A jeżeli nagrywasz muzykę dla siebie, szalenie istotne jest, by pracować z kimś, dla kogo to także jest priorytetem. Jeżeli płyta podoba się ludziom, z którymi pracujesz, to znacznie zwiększa to szansę, że spodoba się również innym.

Jak opisywałeś Joe brzmienie, jakie chciałeś uzyskać na tej płycie?

Nie zajmuje nam wiele czasu dogadanie się w tej kwestii. Lubię też pobawić się produkcją, więc znaleźliśmy szybko wspólny język. To było raczej robienie czegoś, o czym mamy pojęcie i wiemy, jak się za to zabrać. Nagrywając nową płytę chciałem, by brzmiała podobnie do pierwszej. Sucho i naturalnie. Nie było zbyt wiele dyskusji na ten temat.

Bardziej chodziło o odkrywanie czegoś, gdy już dotarliśmy do wyznaczonego punktu. Nie szliśmy w lewo lub prawo, tylko w górę lub w głębię, do przodu i do tyłu. To powoduje, że płyta jest bardziej nastrojowa, a nie pozioma i rozległa.

Powiedz kilka słów o utworze "Little Sister" i teledysku do tego singla

To piosenka, nad którą pracowałem przez wiele lat. Spędzam mnóstwo czasu nad utworami, zanim je ukończę i zaprezentuję. Dla mnie muzyka to coś wielkiego, jak wiara. To jakbym spędzał wiele czasu modląc się przed jej ołtarzem. By była dobra dla ciebie i dla innych.

"Little Sister" kształtowała się przez długi okres czasu i ostatecznie dotarła do odpowiedniego miejsca. Podoba mi się w tej piosence seksualne ciśnienie: "Mała siostro, nie rób tego, co zrobiła twoja starsza siostra".

Co do teledysku, wszyscy twierdzą, że jestem jego współreżyserem. A nie jestem. Przestały mi się podobać wideoklipy, w których jest zaprezentowana jakaś historia, mają jakiś zakończenie, wynika z nich jakaś konkluzja. Tym razem postanowiłem, że lepiej będzie, jeżeli pokazani zostaniemy grając numer. Prosta rzecz. Używamy kolorów, by pokazać kontrast fragmentów piosenki. Wyciągnąć szczegóły, które są w tej piosence.

Nagrywając płytę czytałem wiele bajek dla dzieci. Spodobał mi się ich klimat. Są w pewnym sensie ostrzeżeniami. Rzeczy w stylu: "Nie chodź do lasu, dziecko. Uważaj, słuchaj się swoich rodziców".

Co jest ważniejsze na tej płycie? Miłość czy gniew?

Zdecydowanie miłość. To mroczna płyta. Ale to mrok, w którym widzisz niewielkie światło. Pokazuję ci, jak do niego dotrzeć. Każdy z nas miał takie sytuacje w życiu, że musiał zmierzyć się z czymś, co pozostaje poza jego kontrolą. Wydaje mi się, że w takich sytuacjach należy odpuścić i powiedzieć: "Pieprzyć to".

Zatem album pokazuje, jak dotrzeć do światła. Dlatego zaczyna się w tak mrocznym miejscu. Zmusza do tego, by dotrzeć do jasności. Niektórzy uważają, że to bardzo depresyjne. W mojej opinii to nieprawda.

Czy za tytułem "Lullabies To Paralyze" kryje się jakieś przesłanie. W tym sensie, że np. sen to niebezpieczne miejsce?

Przez lata tyle się nie wyspałem. Byłem zbyt zajęty, żeby po prostu pójść spać. Podobają mi się rzeczy, które się sprawdzają na wielu poziomach. A wydaje mi się, że tak właśnie jest z "Lullabies To Paralyze". Jeżeli posłuchasz płyty tylko powierzchownie, to wyda ci się słodka i mroczna. Podoba mi się koncepcja bycia trzymanym przez coś, co nie chce cię puścić. Takie wyobrażenie.

Podoba mi się tytuł, który łączy ostatnią płytę z nową. To są słowa z piosenki "Mosquito Song". Poza tym kołysanki powinny być słodkie i mają pomóc ci zasnąć. Ten strach bycia sparaliżowanym przez słodkość mówi sam za siebie.

Czy poza tym miałeś inne pomysły na tytuł płyty?

Nie miałem innych pomysłów na tytuł. Było mnóstwo plotek na ten temat, że postanowiłem sam podkręcić temat. Podawałem co chwilę nowe, wymyślone tytuły płyty. Mówiłem, że płyta ukaże się dopiero w listopadzie.

Kiedy tylko ktoś powiedział mi o jakiejś fałszywej plotce, starałem się podsycać domysły na jej temat. Chciałem pomóc zniszczyć Queens Of The Stone Age. Na przykład ktoś palnął, że wyrzuciłem z zespołu Marka Lanegana. Mówiłem: "Tak, to prawda, wywaliłem go". A on w tym czasie był w trasie koncertowej i promował swój solowy album.

Wokół było za dużo gówna. A pomagając tym plotkom, pomagałem samemu sobie. Dzięki temu mogłem skoncentrować się na płycie, a inni zajmowali się tymi głupotami. Wolę rozmawiać o tym, co zrobiłem, a nie fantazjować na temat tego, co się stanie. Prasa zawsze teoretyzuje, co będzie w przyszłości, ale to tylko z tego powodu, że naprawdę nic nie wiedzą. Przykro mi.

Czy "Lullabies To Paralyze" to album koncepcyjny?

Nie, choć to może jest pociągające. W przypadku "Song For The Deaf" była jakaś luźna koncepcja. Wydaje mi się głupotą próba zrobienia na siłę kolejnej takiej płyty. To byłoby pretensjonalne. To po prostu są piosenki po piosence. Bum, bum, bum, bang.

Grałeś na tej płycie na gitarze basowej.

Nie tylko ja grałem na basie. Inni muzycy też. Spowodowane to jest faktem, że mój brat, wieloletni przyjaciel, nie zagrał na płycie. A nie chciałem komplikować sprawy i zatrudnić kogoś nowego do nagrania tej płyty. To byłoby brakiem respektu dla Nicka. Chciałem, żeby był dumny z tego, co znalazło się na płycie. Kiedy słuchałem płyty bez niego, myślałem: "Mam nadzieję, że podoba ci się bas". I spodobał mu się.

To dobrze. Muzyka dla mnie zawsze była czymś bardzo osobistym. Dlatego uważałem, że powinno to wyglądać właśnie w ten sposób.

Czy pustynia ma na ciebie wpływ kiedy komponujesz? Gdzie piszesz piosenki?

Kocham pustynię, ponieważ tam nic nie ma. A jeździmy tam, żeby sobie pograć. W studiu na pustyni robimy próby, gramy ze sobą i jesteśmy razem. Mamy wyłączone telefony. Z jednej strony to sprawia nam kłopoty, ale jednocześnie ułatwia pewne sprawy. Poza tym ja pochodzę z pustyni i dla mnie to jest niczym powrót do domu.

Gdy tworzymy muzykę, chcemy ją uczynić bardzo osobistą. To jeden z etosów naszej pracy. To świetny sposób, żeby zacząć nagrywanie płyty. Bez ludzi z zewnątrz. Dlatego tak ważne było dla nas, aby wyjechać. Pojechać do domu.

Płyta ma w sobie pierwiastek fantastyczny. Czy to staje się elementem twojej twórczości?

Element fantastyki w mojej muzyce ma na celu wprowadzenie tego czynnika do muzyki rockowej. Wiele rzeczy na płycie powiedzianych jest wprost, bezpośrednio. Ale chciałem, żeby pojawiły się również rzeczy przekazane pośrednio.

Dlatego kilka rzeczy powiedziałem w ten sposób, w jaki zrobiliby to bracia Grimm. To są ostrzeżenia dla mnie i dla wszystkich innych. Wolę zadawać pytania, niż na nie odpowiadać.

Kiedy dobierasz współpracowników, stawiasz na instrumentalistów, których możesz ukształtować i uformować, czy na takich, których styl gry pasuje do twojej koncepcji?

Nie lubię grać z ludźmi, którym muszę mówić, jak mają zagrać. Wolę to zrobić po prostu samemu, niż tłumaczyć komuś, jak ma coś zrobić. Zazwyczaj gdy masz jakąś koncepcję i mówisz komuś o niej, to nie zostanie ona urzeczywistniona przez niego w sposób, w jaki o niej pomyślałeś. A to prowadzi do sporów.

Dlatego lepiej pracować z ludźmi, którzy są dobrzy w rzeczach, o których ty masz małe pojęcie. Nie ma sensu pracować z osobami, które zajmują się tym samym. Lepiej wziąć kogoś specjalizującego się w danej sprawie. To jak dobieranie odpowiedniego elementu puzzle. Specjalizowanie się w danym temacie to wspaniała sprawa.

Poza tym uwielbiam pracować z ludźmi. Dlatego nigdy nie nagrałem solowej płyty. Uwielbiam współpracować. Najważniejsza jest dla mnie relacja z innymi.

Płyta pokazuje twoje możliwości wokalne. Czy pracowałeś nad swoim głosem?

Twój głos to mięsień. A ja już zaśpiewałem, używałem go, na czterech albumach. Nie za bardzo chcę być wokalistą, dlatego na płycie śpiewają także inni. Ale z czasem polubiłem śpiew. To jak oglądanie rosnących włosów. Nie zauważasz tego. I gdy ktoś do mnie przyszedł i powiedział, że poprawiłem się jako wokalista, pomyślałem: "Fajnie". Ale sam tego nie zauważyłem.

Ta płyta stanie się popularniejsza od poprzedniej, która przecież odniosła większy sukces niż wcześniejsza, która... i tak dalej. Jak wielki chcesz być?

Człowieku, szczerze mówiąc w ogóle mi na tym nie zależy. Powiem wprost - uwielbiam grać, pochodzę z małej mieściny na pustyni i nigdy nie myślałem, że znajdę się w tym miejscu. Chcę tylko grać i nie obchodzi mnie, czy będzie to popularne czy też nie.

Teraz najbardziej męczy mnie fakt, że Nicka nie ma z nami. Bo nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Wielu osobom na pewno to się nie spodoba i odwrócą się ode mnie. Mam im tylko do powiedzenia: "Żegnajcie, nie ma was". Wszystko, co chcę robić, to jedynie grać muzykę. Kocham to.

Ja już zmierzyłem się ze wszystkimi problemami, jakie związane są z popularnością. Zrobiłem to za nich. Teraz mogą zająć się jedynie łatwiejszą stroną tej sprawy. Możecie słuchać mojej płyty albo nie. I potrafię zrozumieć każdą waszą decyzję. Bo w przypadku "Queensów" nie ma rzeczy, jaką bym się nie zajął, nie zmierzył z nią.

Miło mi będzie się napić z ludźmi po koncercie. I czy będzie na nim 5 osób, 5 tysięcy czy 5 milionów - mam to gdzieś. Jestem bardzo dumny z tej płyty. Włożyłem w nią mnóstwo pracy i samego siebie. Ale teraz nie mam już na nią dalszego wpływu. Teraz wszystko zależy od was.

I jest mi z tym dobrze. Kiedy opuściłem studio, kochałem moje nowe piosenki. I zarazem musiałem uratować moją przyjaźń. I te dwie sprawy skończyły się zwycięsko. Reszta zależy już od was.

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów promocyjnych wytwórni Universal Music Polska)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: cień | powoli | piosenki | Stone | sparaliżowany
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy