"Spaghetti metal"
Jeszcze kilka lat temu skojarzenie słów „metal” i „Włochy” musiało budzić uśmiech politowania. Kto by pomyślał, że już niedługo słoneczna Italia stanie się metalową potęgą? Doszło do tego głównie za sprawą formacji Rhapsody, pierwszej i największej gwiazdy włoskiego power metalu – choć oni sami wykonywaną przez siebie muzykę wolą określać mianem Hollywood Metalu. Pod koniec 2000 roku ukazał się album „Dawn Of Victory”, trzecia płyta w dyskografii Rhapsody. W rozmowie z Jarosławem Szubrychtem grający na instrumentach klawiszowych Alex Staropoli opowiada o dniu dzisiejszym i przyszłości zespołu.
”Dawn Of Victory” to trzeci album w dyskografii Rhapsody. Od lat twierdzi się, że trzecia płyta powinna być potwierdzeniem klasy zespołu. Co o tym sądzisz?
Mój Boże, nie wiem czy „Dawn Of Victory” jest naszą najlepszą płytą... Wiem natomiast, że wydanie trzeciego albumu to rzeczywiście ważny moment w historii każdego zespołu. Pierwsza i druga płyta to wytyczenie kierunku w jakim rozwija się grupa. Nagranie trzeciej płyty na tyle dobrej by spodobała się fanom i poradziła sobie na rynku potwierdza klasę zespołu, oznacza najczęściej, że będzie istniał z powodzeniem przez wiele następnych lat. Trzecia płyta to rodzaj polisy ubezpieczeniowej na przyszłość.
Muzyczna zawartość „Dawn Of Victory” różni się nieco od swoich poprzedniczek. Mniej tu wpływów muzyki symfonicznej, więcej klasycznego, heavymetalowego grania.
Rzeczywiście, nowa płyta może sprawiać wrażenie nieco prostszej od poprzedniej. Być może dlatego, że „Symphony Of Enchanted Lands” zawierała muzykę wykraczającą daleko poza ramy metalu, tak wiele tam było partii instrumentów smyczkowych i innych klasycznych instrumentów. Jestem przekonany, że na „Dawn Of Victory” udało nam się osiągnąć stan równowagi pomiędzy wpływami muzyki symfonicznej i heavy metalem. Znalazło się na niej zarówno dużo bardzo ciężkiego grania, jak i momenty wyciszenia, partie muzyki hollywoodzkiej, które tak uwielbiamy. Tym razem więcej przestrzeni pozostawiliśmy partiom wokalnym i gitarze, rozmyślnie rezygnując z piętrzenia orkiestracji. Dzięki temu nasza muzyka zyskała na czytelności, poszczególne instrumenty brzmią naprawdę czysto i potężnie.
Jestś autorem wszystkich aranżacji i orkiestracji w muzyce Rhapsody. Czy połączenie metalu z symfonią jest trudnym zadaniem?
Najważniejsze jest po prostu wyczucie muzyki i wyrobiony gust, tego nie zastąpią żadne szkoły. Sam musisz zdecydować jakiej muzyki chcesz słuchać i co chcesz potem grać. Problemy mogą pojawić się w studiu, kiedy rezultat wytężonej pracy niekoniecznie odpowiada twojemu wyobrażeniu o niej. Dlatego dobrze jest wiedzieć cokolwiek o muzyce, znać podstawy komponowania, zapisu nutowego. No i trzeba słuchać jak najwięcej muzyki, bo dzięki temu można uniknąć błędów, które wcześniej popełnili inni.
A jakiej muzyki ty słuchasz?
Moją największą pasją jest od lat muzyka filmowa. Uwielbiam kompozytorów Hollywoodu, takich jak John Williams, James Horner czy Basil Poledouris. Największym marzeniem Rhapsody jest spotkanie z przemysłem filmowym. Oczywiście, najbardziej chcielibyśmy tworzyć muzykę podobną do tej, którą gramy dzisiaj, a więc musiałyby to być filmy epickie, takie jak „Conan barbarzyńca” czy „Braveheart – waleczne serce”. Mógłby to być też jakiś dobry horror gotycki...
Mógłby to być również film oparty na wymyślonej przez was historii. Widziałem specjalną edycję „Dawn Of Victory”, która jest gotowym scenariuszem takiego filmu, łącznie z mapami i projektami kostiumów.
Rzeczywiście, Limb Music nie poskąpili tym razem pieniędzy na oprawę graficzną naszej płyty. Wszystko zaczęło się od tego, że nawiązaliśmy współpracę z nowym grafikiem. Nazywa się Marc Klinnert i współpracował wcześniej m.in. z Axel Rudi Pell. Kiedy przedstawił nam pierwsze kilka ilustracji do „Dawn Of Victory” byliśmy urzeczeni ich dramatyzmem, wyczuciem dynamiki. Poprosiliśmy go więc o namalowanie dodatkowych ilustracji, chociaż wiedzieliśmy, że wszystkie w zwykłej wkładce płyty się nie zmieszczą. Wtedy pojawił się pomysł wydania specjalnej edycji „Dawn Of Victory”, limitowanej do 20 tysięcy egzemplarzy, opatrzonej w książkę, która zawierałaby wszystkie te ilustracje. Oprócz tego znalazły się tam różne fotografie zespołu, nasze komentarze do poszczególnych utworów oraz pełny tekst sagi o Mieczu Emeralda. Kosztowało nas to mnóstwo czasu i nie mniej pieniędzy, ale uważamy, że warto było zrobić coś takiego dla naszych najwierniejszych fanów. Prawdę mówiąc, nie widziałem chyba w życiu lepiej wydanej płyty, zawierającej więcej niespodzianek.
Nie myśleliście o stworzeniu gry fabularnej, która działaby się w świecie sagi o Mieczu Emeralda?
Prawdę mówiąc mamy wiele pomysłów. Przede wszystkim komiks o którym już mówiłem. Poza tym chcemy stworzyć wreszcie oficjalną stronę internetową Rhapsody, gdzie każdy fan będzie mógł znaleźć wszystko na temat zespołu, w tym rzeczy, których nie znajdzie w żadnym innym miejscu. Trzecią rzeczą, jaką chcemy zrobić jest dokładny zapis nutowy „Dawn Of Victory”. Chcemy wydać książeczkę w której każdy muzyk, który chciałby zagrać nasze kompozycje znajdzie dokładnie rozpisane partie wszystkich instrumentów. Do tej pory krążą jakieś tabulatury Rahpsody po Internecie, ale wszystkie są niekompletne i roi się w nich od błędów... Jak widzisz, mamy pełne ręce roboty, więc pomysł gry, który również przemknął nam przez głowę, musimy zepchnąć na dalszy plan. Być może wrócimy do niego przy okazji czwartej płyty, która będzie jednocześnie ostatnią częścią sagi.
Może jeszcze nie wszyscy wiedzą, ale od „Dawn Of Victory” nowym liderem Rhapsody jest osobnik imieniem Aresius...
(śmiech) Aresius jest narratorem, który pojawił się już na „Symphony Of Enchanted Lands”. Tym razem zdecydowaliśmy się dać Aresiusowi twarz i zaprosić go do wspólnego zdjęcia z zespołem. Uważamy, że aspekt wizualny jest bardzo ważny dla płyty, wzbogaca muzykę. Przyznam ci się, że postać Aresiusa i ilustracje do limitowanej edycji „Dawn Of Victory” to punkt wyjścia do naszego nowego projektu. Chcemy aby Marc narysował komiks inspirowany tekstami sagi o Mieczu Emeralda. Myślę, że dzięki temu ludzie pojmą o co tak naprawdę chodzi w muzyce Rhapsody.
O czym będziecie pisać, kiedy skończy się saga?
Prawdopodobnie, żeby wszystkich zadowolić, rozpoczniemy nową sagę. (śmiech) Tak naprawdę nie wiem, co się wydarzy. Luca Turilli jest autorem sagi i jeżeli nawet ma już jakieś nowe pomysły, to jeszcze się z nimi nie zdradził. Na razie koncentrujemy się nad czwartą płytą. Mogę jednak obiecać, że pozostaniemy wierni konwencji fantasy. Zmieni się historia, zmienią się bohaterowie i otaczający ich świat, ale atmosfera pozostanie ta sama.
Ile czasu zajmuje wam praca nad płytą?
W przypadku „Dawn Of Victory” skomponowanie materiału, nagranie demo, przygotowanie produkcji i samo nagranie zajęło nam jakieś pół roku. To niewiele, znacznie mniej niż poprzednio. Było to możliwe dzięki naszemu producentowi Saschy Paeth, który doskonale wiedział, co trzeba zrobić i oszczędził nam marnowania czasu.
Olaf z Labyrinth powiedział mi niedawno, że po sukcesie Rhapsody i Labyrinth każdy młody zespół z Włoch chce grać power metal. Również odniosłeś podobne wrażenie?
Rzeczywiście, od niedawna przybiera to rozmiary ogarniającej wszystkich mody. Wcześniej prawie każdy włoski zespół gra rocka progresywnego. Teraz wszyscy odkryli nagle symfoniczny power metal. Nie uwierzyłbyś ile znam zespołów, nie tylko z Włoch, które twierdzą, że chcą grać fantasy metal inspirowany dokonaniami Rhapsody. Fotografują się z mieczami, piszą podobne teksty, grają podobną muzykę... To miłe, ale na dłuższą metę nudne. Niewiele jest włoskich grup metalowych, których słucham z przyjemnością – z czystym sumieniem mogę wymienić tylko Labyrinth, Vision Divine i Eldritch. Cieszę się jednak, że dzięki Rhapsody i Labyrinth inne zespoły z naszego kraju mają łatwiejszy start w wielki świat, że włoska scena zaczęła być doceniana.
Czy pomiędzy wami i Labyrinth wywiązała się rywalizacja?
Nie, absolutnie nie! Gramy przecież całkiem inną muzykę. Poza tym znamy się bardzo dobrze i jesteśmy przyjaciółmi, po co mielibyśmy rywalizować? Zresztą, chociaż nie chciałbym, żeby to jakoś źle zabrzmiało, ale w tym przypadku nie może być mowy o konkurencji, bo sprzedajemy co najmniej trzy razy więcej płyt niż Labyrinth. Prawdę mówiąc nigdy z nikim się nie ścigaliśmy, zawsze byliśmy za bardzo skoncentrowani na tym, co robimy. Konkurencja to gówniany wynalazek... Zawsze się cieszymy, kiedy możemy grać z takimi grupami jak Startovarius, bo lubimy poznawać nowych ludzi, wymieniać doświadczenia. Wydaje mi się, że dla każdego starczy miejsca w muzyce, więc po co to wszystko komplikować?
Lider Rhapsody, gitarzysta Luca Turilli ma już na swoim koncie udany debiut solowy. Nie myślałeś o tym, by pójść w jego ślady?
Właśnie pracuję nad swoją pierwszą płytą solową, którą zamierzam nagrać dokładnie w tym samym czasie, kiedy Luca będzie rejestrował swój drugi album. Na gitarze zagra u mnie prawdopodobnie Sascha Paeth, nasz producent, mam też wspaniałego wokalistę, którego imienia nie mogę jeszcze zdradzić. W każdym razie jest to wokalista znanego niemieckiego zespołu. Myślę, że będzie to płyta, która spodoba się każdemu wielbicielowi Rhapsody. Oczywiście, będą też różnice, bo będę mógł wreszcie zrealizować wszystko, na co mam ochotę, bez jakichkolwiek kompromisów, które są nieuniknione, kiedy grasz w zespole. Kompozycje zawsze odbijają osobowość kompozytora, sam więc jestem ciekaw, co z tego wyjdzie.
Wkroczyliśmy właśnie hucznie w nowe tysiąclecie. Jakie ono będzie dla Rhapsody?
Jesteśmy bardzo młodym zespołem, któremu niesamowicie się powiodło. Mało jest na świecie grup, które po dwóch płytach osiągnęły tak wielką pozycję jak Rhapsody, dlatego obawiam się trochę wielkiego muzycznego biznesu, boję się, że to wszystko zbyt łatwo nam idzie. Z drugiej strony jesteśmy bardzo zdesperowani i głodni sukcesu, więc mam nadzieję, że stawimy czoła wszystkim przeciwnościom losu.
Dziękuję za wywiad.