"Osobiste piosenki"
Wokalistka i aktorka Marianne Faithfull rozmowie z INTERIA.PL zdradza, które z piosenek z najnowszego albumu "Horses and High Heels" są dla niej najbardziej osobiste, opowiada o znajomości z Lou Reedem, który zagrał na gitarze w dwóch utworach z płyty, oraz ujawnia, że planuje przyjechać w tym roku do Polski.
Z Marianne Faithfull rozmawiał Tomasz Bielenia.
Producent Hal Willner, z którym pracowała też pani przy swoim poprzednim albumie "Easy Come, Easy Go", powiedział wtedy, że skomponowaliście tamten materiał z "nieuporządkowanego chaosu, jakim jest wasza kolekcja płyt CD". Jak wyglądała selekcja piosenek, które znalazły się na "Horses and High Heels"?
Marianne Faithfull: - Tym razem było to o wiele prostsze, ponieważ nie trwało tak długo, jak w przypadku "Easy Come, Easy Go". Poza tym sama napisałam cztery nowe piosenki, więc tak naprawdę nie potrzebowałam aż tylu kawałków. Nie pozwoliłabym Halowi na wypróbowywanie zbyt wielu piosenek. Hal zawsze chce robić więcej, niż potrzebujemy. Zrobiliśmy dwa ekstra numery, które trafiły na iTunes, znajdą się też w rozszerzonej wersji płyty. Ale, jak na standardy Hala, wyszła nam naprawdę krótka płyta. Tego właśnie chciałam.
Ale musieliście spędzić jakiś czas na słuchaniu i wybieraniu odpowiednich kompozycji...
- Oczywiście. Hal przyjechał do Paryża w sierpniu [2010], jeszcze zanim ruszyliśmy razem do Nowego Orleanu. Przesłuchaliśmy trochę płyt, wybraliśmy pasujące piosenki.
Zastanawiam się, czy można traktować Hala Willnera jako współautora tego albumu? Jego wpływ na ostateczny kształt i zawartość tej płyty jest przecież ogromny.
- Nie, nie, to ja tu jestem artystą. Cieszę się jednak, że mi pomógł...
Na "Easy Come, Easy Go" znalazło się kilka klasycznych kompozycji, evergreenów w stylu "Solitude" Duke'a Ellingtona, czy "Somewhere" z "West Side Story". "Horses and High Heels" jest mniej komercyjne pod tym względem.
- Uważam, że "Horses and High Heels" jest bardziej komercyjną płytą.
Naprawdę?
- Jest bliższa idei autorskiej płyty studyjnej. Poza tym jest zróżnicowana gatunkowo. Jest na niej rock'n'roll, trochę popu, jest soul. Całkiem atrakcyjna paleta. Proszę mi wierzyć, że o wiele łatwiej sprzedać ten album, niż było to w przypadku "Easy Come, Easy Go".
Tak jak w przypadku poprzedniej płyty, tak i tym razem, poza wykorzystaniem utworów współczesnych wykonawców, sięga też pani po zapomniane piosenki z lat 70. W tym kontekście traktować można pani twórczość jako pochodną tego, co słynny muzykolog Alan Lomax robił dla muzyki folk, a Martin Scorsese nieustannie robi dla kina. Nazwałbym to działalnością edukacyjno-archiwizacyjną. Ocalanie od zapomnienia wspaniałego dziedzictwa XX-wiecznej muzyki.
- Trafił pan w sedno. To właśnie chcemy robić. Jednym z moich zamiarów jest przecież to, żeby ludzie po wysłuchaniu moich wersji tych piosenek, wrócili do oryginałów.
Pamiętam co powiedziała pani o duecie z Keithem Richardsem "Bring Me Back Home" na poprzedniej płycie. "Myślę, że jestem w odpowiednim momencie mojego życia, żeby zaśpiewać i zrozumieć tę piosenkę". Czy jest jakiś utwór na "Horses and High Heels", do którego ma pani równie osobisty stosunek?
- Oczywiście. Wszystkie piosenki, które napisałam na ten album, są mi bardzo bliskie. Szczególnie jedna: "Why Did We Have To Part?", która jest kawałkiem o rozstaniu z bardzo bliską mi osobą, z którą byłam związana przez 15 lat. To dla mnie wciąż bolesny temat, mimo że minęły już trzy lata, kiedy mnie zostawił.
- Jeśli zaś chodzi o cudze kompozycje, które znalazły się na "Horses and High Heels"; wybrałam je ponieważ dotknęły mnie w jakiś bardzo osobisty sposób. One też są mi niezwykle bliskie. To "moje kawałki". Zarówno "Love Song", jak i "Going Back" to są rzeczy, z którymi jestem niezwykle emocjonalnie związana.
"Horses and High Heels" zostało nagrane w Nowym Orleanie. Zastanawiam się czy wybrała pani to miejsce z powodów artystycznych, czy też było tam zwyczajnie najtaniej?
- Wybór Nowego Orleanu związany był ze wspaniałymi muzykami, z którymi mogłam tam współpracować. Udało nam się skaperować m.in. George'a Portera Jra, legendarnego basistę funkowego zespołu The Meters. George jest ojcem nowoczesnej gitary basowej. Na "Horses and High Heels" znajdziemy też jeden utwór wspaniałego nowoorleańskiego kompozytora Allena Toussainta - "Back In Baby's Arms".
Zobacz Marianne Faithfull w studiu:
Hal Willner opisując sesję nagraniową "Easy Come, Easy Go", powiedział, że wiele utworów zostało nagranych na żywo, za pierwszym podejściem, bez dodatkowej pracy inżynierów dźwięku. Teraz znalazła się pani w studio z innymi muzykami. Jak wyglądała sesja "Horses and High Heels"?
- Tym razem zeszło nam trochę dłużej. Byliśmy w studio 3 tygodnie. Miksowanie nagranego materiału zajęło kolejne 3 tygodnie. Nie obeszło się więc tym razem bez overdubbingu.
Na nowej płycie śpiewa pani sama, nie ma na niej wokalnych duetów, jak w przypadku "Easy come, easy go"; nie znaczy to jednak, że brak na płycie specjalnych gości. Obok wielu znakomitych instrumentalistów, którzy wzięli udział w nagraniach "Horses and High Heels", jest jedna szczególna osoba. Lou Reed zagrał na gitarze w dwóch utworach. Zastanawiam się, czy to wasza pierwsza współpraca?
- Znam Lou od lat, bardzo się lubimy. Lou jest znany jako wspaniały kompozytor. Jest również wyśmienitym wokalistą. Ja jednak niezwykle lubię dźwięk jego gitary. Uważam, że jest jednym z najlepszych gitarzystów na świecie. Lou dograł swoje partie w Nowym Jorku, już po tym, kiedy wyszliśmy ze studia w Nowym Orleanie.
Nie spotkaliście się więc podczas nagrania?
- Nie, ale widzę się z nim zawsze, kiedy jestem w Nowym Jorku.
Na nowej płycie znajdziemy cztery premierowe kompozycje autorstwa Marianne Faithfull. Co mnie zaskoczyło to fakt, że te cztery kawałki napisała pani z trzema różnymi kompozytorami. Jak powstawały te utwory? To nie było chyba tak, że przed wejściem do studia siadła pani i napisała cztery teksty na nowy album...
- Każdą z tych piosenek pisałam z autorem muzyki. Dwa kawałki napisałam z moim gitarzystą Dougiem Pettibonem. Przyleciał do mnie do Paryża, usiedliśmy przy wielkim biurku w mojej pracowni, i zaczęliśmy pracować. Tak samo było przy okazji pozostałych piosenek. Mogę spokojnie powiedzieć, że zostały one napisane w moim domu.
Na "Horses and High Heels" jest również jeszcze jeden szczególny i premierowy utwór - "The Old House", który napisał specjalnie dla pani irlandzki dramaturg i wieloletni przyjaciel Franck McGuinness. Dla mnie to najbardziej osobista piosenka na tym albumie, zamyka zresztą "Horses and High Heels".
- Jest piękna, prawda? Znamy się z Franckiem od dłuższego czasu,jest moim najlepszym przyjacielem w Irlandii, więc siłą rzeczy musi być w tej piosence wiele ze mnie. Ale "The Old House" mówi też wiele o samym Francku.
- Byłam w ubiegłym tygodniu w Irlandii i dałam Franckowi egzemplarz płyty. Był zachwycony.
Jedna z piosenek na "Horses and High Heels" - "Going back" - rozpoczyna się od słów: "I think i'm going back to the thing i learned so well in my youth". Dowiedziałem się, że w piosence "Eternity" wykorzystała pani sample z sesji nagraniowej, którą Brian Jones zrobił z marokańskimi muzykami pod koniec lat 60.
- To był pomysł Hala.
Na poprzedniej płycie nagrała pani piosenkę z Keithem Richardsem, teraz wykorzystała nagrania Briana Jonesa. Zastanawiam się, czy na kolejnym albumie usłyszymy duet z Mickiem Jaggerem?
Nie, nie, nie... Nie myślę w ten sposób... "Bring me back home" nagrałam z Keithem dlatego, że to piosenka, której nauczyłam się właśnie od niego. Nagrania, które Brian Jones zrobił w Maroku z zespołem Master Musicians of Jajouka, były wyrazem jego pasji muzykologicznej. To nie miało nic wspólnego ze Stonesami. Nie mam żadnej umowy z The Rolling Stones, że na każdej z moich płyt znajdzie się jakiś fragment, związany z ich twórczością.
Rozmawiając o "rzeczach, których nauczyła się pani w młodości" - jest już pani po lekturze autobiografii Keitha Richardsa? Marianne Faithfull pojawia się tam w epizodach.
- Oczywiście, że przeczytałem. Bardzo dobra książka.
Zabawna?
- Bardzo zabawna.
Słyszała pani o tym, że Mick Jagger poczuł się urażony uwagami Keitha Richardsa dotyczącymi rozmiaru jego przyrodzenia?
- Nie będę o tym rozmawiać.
Na "Horses and High Heels" znalazła się pani wersja piosenki "Past present future" z repertuaru The Shangri-las. Rozmawialiśmy już o teraźniejszości, zahaczyliśmy również o przeszłość. Pozostaje pytanie o przyszłość.
- Przez cały najbliższy rok będę w trasie. Na kolejny rok nie mam zbyt wielu planów. Jest jedna rzecz: jesienią 2012 roku w operze w Linzu będę śpiewała w balecie na podstawie "Siedmiu grzechów głównych" Weilla z orkiestrą pod kierownictwem Dennisa Russella Daviesa.
Czy przyjedzie pani do Polski w ramach trasy promującej "Horses and High Heels"?
- Tak, mam w planach jeden koncert w Polsce.
Wiadomo już w jakim mieście?
- Musi pan wejść na moją stronę internetową, tam pan wszystko znajdzie.
Dziękuję za rozmowę.
[na oficjalnej stronie internetowej Marianne Faithfull na razie brak informacji dotyczących polskiego koncertu, polski wydawca płyty "Horses and High Heels" - wytwórnia Dream Music - również nie posiada informacji dotyczących występu artystki w Polsce w 2011 roku]