"Oldskul to klimat"

Wydany pod koniec czerwca "Death... The Brutal Way", powrotny album Asphyx, to bez wątpienia jedno z najważniejszych deathmetalowych wydawnictw 2009 roku. Pierwsza od dziewięciu lat płyta Holendrów, której początki kariery sięgają drugiej połowy lat 80., z pewnością spełniła oczekiwania zwolenników oldskulowego grania, łącząc w sobie masywność brzmienia, dynamizm i brutalną chwytliwość.

Asphyx - fot. Bertold Lenssen
Asphyx - fot. Bertold Lenssen 

"Death... The Brutal Way" to również pierwsza od czasów pomnikowej "Last One On Earth" (1992) płyta podopiecznych Century Media Records, na której za mikrofonem stanął Martin Van Drunen, człowiek zdzierający gardło na najlepszych płytach Bolt Thrower, Pestilence, Comecon czy ostatnio Hail Of Bullets. Z wokalistą Asphyx rozmawiał Bartosz Donarski.

Wiele zespołów wraca dziś z przysłowiowego zapomnienia. Nie obawialiście się, że również Asphyx zostanie wrzucony do tego samego worka?

Nie sądzę. Prawda jest taka, że początkowo mieliśmy tylko pograć na żywo. Nie było żadnych planów nagrania albumu. Klimat w zespole okazał się jednak bardzo dobry, do tego doszły oczekiwania i odzew fanów. Trudno zatem nazwać to robieniem czegoś na siłę. Poza tym płyta daje nam większe możliwości grania koncertów, a przecież chyba właśnie o to w tym chodzi.

Nie będę ukrywać, nowy album to istne zabójstwo. Ta surowa energia wylewająca się z każdego numeru to coś, czego nie da się wyuczyć lub zaplanować. Udało wam się nagrać coś naprawdę prawdziwego.

Dzięki. Cóż, myślę że przemawia też za tym dziedzictwo Asphyx. Muzyka, którą gramy jest muzyką, którą uwielbiamy. Czuć to też w reakcjach fanów. Naprawdę nie mamy na co narzekać.

"Death... The Brutal Way" to prawdziwy oldskul, ale nie tylko. Sprawdzoną formułę stracie się również poszerzać, i chyba dlatego album ten jest tak dobry.

Oldskulowy death metal to mimo wszystko odpowiedni termin, nie ma się co czarować. Zresztą, czym tak naprawdę jest oldskul? Myślę, że to również pewien klimat, który staraliśmy się zachować, a trzeba przecież wziąć po uwagę fakt, że mieliśmy sporą przerwę. Zgadza się, nie wymyślamy tu prochu na nowo, próbujemy go tylko ulepszyć. Po prostu dajemy z siebie to co najlepsze i nie chcemy oszukiwać samych siebie, bo i po co.

Produkcja albumu jest doprawdy potężna. Gitary wprost ryją ziemię, ale chyba jeszcze lepsze jest brzmienie perkusji - naturalne, ale i bardzo ciężkie, głośne.

Nagrywaliśmy w rodzimym studiu "Sonic Assault", a za brzmienie odpowiadał nasz dobry kolega, a zarazem techniczny Asphyx, Frank (Klein Douwel). Początkowo nie mieliśmy nawet pojęcia, że zbudował sobie studio we własnym domu. Chłop pracuje z nami od tak dawna, więc czemu nie. Dla nas najważniejszą kwestią jest to, żeby podczas nagrań mieć przy swoim boku kogoś, na kim można polegać. Pierwotnie chcieliśmy nagrywać, tradycyjnie, w studiu "Harrow", ale okazało się, że wszystko było zajęte. Poza tym nie chcemy mieć brzmienia podobnego do innych zespołów. W naszym przypadku całość i tak buduje muzyka.

Miksem z kolei zajął się w Szwecji Dan Swanö. Gdy ostatni raz z nim rozmawiałem, pamiętam, że był bardzo dumny słysząc pochwały płynące z twoich ust na temat brzmienia wokali na materiale Hail Of Bullets. Dan jest wielkim fanem tego, co robisz.

Tak samo jak ja jestem fanem jego studyjnej działalności i nie tylko. O swoich wokalach nie musiałem mu mówić ani słowa. Wiedział wszystko. Pozostało mi tylko milczeć (śmiech). To naprawdę świetny fachowiec.


Asphyx najczęściej kategoryzowany jest jako death / doom metal, problem jednak w tym, że termin ten kojarzy się głównie z czymś na kształt wolnego death metalu, a to przecież zaledwie część prawdy o muzyce Asphyx. "Death... The Brutal Way" to, owszem, kawał mrocznego, ciężkiego metalu, ale - co niezwykle istotne - w dynamicznym wydaniu. Całość jest doskonale wyważona, jest też sporo szybkich partii.

Oczywiście, gramy w różny sposób. Ta muzyka nie jest wyłącznie wolna czy też tylko szybka. To bardziej coś pomiędzy. Jasne, to nie jest jedynie death / doom, choć to podstawa naszego grania. Nie widzę większego sensu w graniu tylko wolnych rzeczy albo zamęczaniu ludzi przez godzinę samymi blastami. Czasami pojawi się nawet coś bardziej melodyjnego. Masz rację, to nie jest typowy death / doom od A do Z.

Można nawet powiedzieć, że takie utwory jak choćby "Scorbutics", "The Herald" czy numer tytułowy mają w sobie sporą chwytliwość, the brutal way, rzecz jasna.

To również jedna z cech muzyki Asphyx. Nie chcemy jej zbytnio komplikować. Słuchając muzyki nie chcę zwariować, tylko się nią cieszyć. I o to nam chodzi. Uważamy, że 4-5 riffów na numer w zupełności wystarcza, niektóre utwory mają tylko 2-3 riffy i już. Najmocniejsze, najlepsze kompozycje to właśnie te najbardziej chwytliwe. Muzykę powinno się odbierać w sposób naturalny. Czasami z kilku riffów wybieramy tylko ten, który brzmi najbardziej naturalnie, a z tych bardziej skomplikowanych rezygnujemy.

Swego czasu to Eric Daniels, dziś już nieobecny w Asphyx, uważany był za kluczową postać w waszym zespole, jeśli chodzi o riffy. To mniemanie z powodzeniem zmienił Paul (Baayens). Jak oceniasz jego wkład na nowym albumie?

To wszystko riffy Paula! W zeszłym tygodniu byliśmy u Erika i puściliśmy mi nową płytę. Było oczarowany tym, co zrobił Paul. Stwierdził nawet, że jest to najlepszy album Asphyx. Że jego riffy są lepsze od tych, które on sam dla nas grał.

Przez te wszystkie lata udzielałeś się w wielu formacjach. Starasz się nieco zmieniać swój głos, tak by pasował do zespołu, w którym w danej chwili występujesz? W Asphyx twoje wokale brzmią tak, jakbyś co najmniej płukał gardło kruszonym szkłem, są surowsze.

Mój głos zmienił się w ciągu tych lat. Dziś jego brzmienie jest niższe niż dawniej. Tak, próbuję dopasować swój głos do muzyki. W Asphyx zbliżam się bardziej do krzyku. Sporo zależy też od tekstów, a co za tym idzie doboru linii wokalnej.

Jeszcze jedna sprawa. Prze ostatnie dwa-trzy lata byłeś bardziej widoczny na metalowej scenie, przynajmniej dla przeciętnego czytelnika metalowej prasy. Mówi się, że teraz wróciłeś po długich latach absencji, najpierw z Hail Of Bullets, teraz w barwach Asphyx. Ale czy tak naprawę cię nie było?

Nie do końca. Zanim ponownie dołączyłem do Asphyx, przez 4-5 lat udzielałem się w Death By Dawn, choć były to raczej działania na niewielką skalę. Nie można więc powiedzieć, że znikłem na dobre. Tamten okres w Death By Dawn do dziś mile wspominam. To była świetna zabawa. Nagraliśmy jeden album, z którego jestem dumny, podobnie jak reszta chłopaków. Nie jest więc tak, że nic nie robiłem, tyle że mało kto o tym wie.

Dzięki za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas