Reklama

"Niektórych rzeczy nie chce się wspominać"

Po ostatnich nieudanych płytach ("Untitled", akustyczna "MTV Unplugged") wiele osób zwątpiło w grupę Korn. Jednak pionierzy nu metalu nie poddali się, ponownie do współpracy zaprosili producenta Rossa Robinsona (współtwórcę pierwszych sukcesów) i nagrali odwołującą się do korzeni płytę "Korn III - Remember Who You Are".

Z tym materiałem Korn pod koniec sierpnia przyleciał do Katowic, gdzie zagrał jako główna gwiazda Metal Hammer Festival. Przed występem w Spodku z niezbyt rozmownym basistą Reginaldem "Fieldy" Arvizu kilka zdań zamienił Łukasz Dunaj.

Zacznijmy od samego tytułu waszej ostatniej płyty. Jonathan wytłumaczył, że sprowadza się to do jednego prostego pytania: Kim do cholery jestem? A kim wy jesteście?

- Tytuł "Remember Who You Are" to my wracający do czasów kiedy się zaczyna jako zespół. Chcieliśmy sobie przypomnieć granie w małych pomieszczeniach i surowość tego początkowych wrażeń.

Reklama

Wspomnienia wróciły zatem?

- Tak, bo za tym się tęskni. Korn miało studio o powierzchni 1400 m2 a my weszliśmy to malutkiego pomieszczenia gdzie trzymaliśmy sprzęt i tam nagraliśmy cały nowy album. Tak kiedyś było, kiedy wszystko się zaczynało i byliśmy początkującymi muzykami.

Wiem, że próby do nowego albumu odbywały się w garażu. Czy było to miło uczucie nagrywać w tak małym środowisku?

- Jako zespół dobrze jest zebrać się i po prostu zagrać utwór. Przy dzisiejszej technologii mógłbym zagrać na gitarze i basie z małpą przy akompaniamencie perkusji. Ludzie są w stanie robić muzykę przez internet. Taka jest technologia. Nie jest już takie normalne żeby zespół nagrywał tak jak kiedyś. Wielu moich znajomych, nie będę przytaczał imion, ale oni nawet się nie widzą. Nagrywają przez internet. Tak to już wygląda przez technologię.

Był to pierwszy album od dłuższego czasu, w którym nie używaliście Pro Tools? Jak się z tym czuliście?

- To daje muzyce takie surowe brzmienie. Słyszysz zespół, słyszysz błędy. Jest tam klimat, chce się zachować energię nagrania. W Pro Tools można poprawić wiele błędów, ale my zostawiliśmy to takim jakie było oryginalnie.

Jonathan wspomniał, że współpraca z Rossem Robinsonem była dla niego torturą. Jak to było w twoim przypadku?

- No rzeczywiście dla niego ta współpraca mogła być torturą, po tym jak wyciągano z niego teksty piosenek. To bardziej problem Jonathana. Ja tam nie lubiłem być, bo współczułem mu i wychodziłem. To było mi w stanie zniszczyć dzień. Wiele razy przy nagrywaniu wokali mnie po prostu nie było, bo nie chciałem się czuć źle przez cały dzień. Lubię się czuć dobrze. Dlatego nie jestem wokalistą.

Zagraliście ostatnio koncert na kręgu w zbożu. Było to bardzo ciekawe i imponujące przedsięwzięcie. Skąd się wziął ten pomysł?

- Jest takich trzech kolesi, z Australii i Londynu, którzy robią takie kręgi w polu kukurydzy. Robią je tak duże, że można wejść na Google Earth i zobaczyć je z kosmosu. My zagraliśmy w środku takiego pola pełen koncert i było wspaniale. Panował wspaniały klimat. Nakręciliśmy tam materiał wideo i użyliśmy go do nowego klipu "Let the guilt go".

Korn buszujący w zbożu w utworze "Got The Life":

Słyszałem, że nowa ksywa waszego perkusisty to Doctor Octopuss głównie z powodu wpływu Rossa. Ciężko mu się nagrywało z Rossem?

- Wydaje mi się, że Ross był dosyć ostry w stosunku do niego żeby mieć pewność, że chce być członkiem Korn. Były to ciężkie chwile dla niego, ale zdał test.

W takim razie czy Ray jest brakującym elementem układanki jaką jest zespół Korn?

- O tak. Gra się wspaniale. Jeden z lepszych perkusistów z jakimi współpracowałem.

Napisałeś książkę "Got the life" - o twojej podróży przez wiarę, uzależnienia... Brian "Head" Welch [były gitarzysta Korna] zrobił to jako pierwszy. Czy zainspirował cię w jakiś sposób do napisania swojej własnej historii?

- Nie. Ja to po prostu chciałem zrobić. Nie miało to żadnego związku z tym, że "Head" to zrobił.

Jakie są twoje odczucia po napisaniu tej książki?

- W tamtym czasie było naprawdę dobrze. Czułem się jakbym po prostu o tym mówił. Teraz, po jakimś czasie, niektórych rzeczy nie chce się wspominać. Niektóre z tych historii wracają do głowy i...

Żałujesz tego?

- Jak mogę? W końcu to zrobiłem. To dobre pytanie, ale nie wiem jak na nie odpowiedzieć.

Twoja ksywa "Fieldy" jest takim żartem wewnętrznym w zespole. Wzięła się od Garfielda tylko bez początku i z "y" na końcu. Jaka wiąże się z tym historia?

- To tak ewoluowało. Najpierw Garfield, potem Field, a później Fieldy. Cały czas ewoluuje. Jonathan nazywa mnie Billy, bo Fieldy i Billy jakby się rymują. Jonathan przechodząc woła do mnie "Hej Billy". Niektórzy mówią do mnie Bill, inni William. Niektórzy mają po prostu mnóstwo ksywek. Jestem jednym z nich.

Jakie są obecnie twoje relacje z Fredem Durstem? Masz tatuaż zrobiony przez niego.

- Fred przyszedł kiedyś do małego baru na Florydzie, w którym grywaliśmy na samym początku. Jakoś w '94 roku. Stał przy barze z kasetą ze swoim demo i powiedział "Hej, to jest moje demo, mieszkam niedaleko, jeżeli chcecie tatuaż, to robię tatuaże". Poszliśmy tam z "Headem", zrobił mu tatuaż, dostaliśmy demo, które mnie się podobało. Dałem je menedżerowi, później Rossowi Robinsonowi i co zabawne wtedy nie byli nim zainteresowani, to ja ich przekonywałem, że to będzie coś dużego. Powiedziałem im, żeby mi zaufali. Skończyło się na tym, że byli ich menedżerami i grupa sprzedała 35 milionów płyt. Tak to było.

Masz jakieś niespełnione marzenia związane z grupą Korn?

- Jeżeli masz na myśli jakieś inne marzenia to... Pracuję nad zespołem StillWell, w którym gram na gitarze. Odniesienie sukcesu przez ten zespół byłoby moim marzeniem.

Dziękuję za rozmowę.

Tłumaczenie: Kamil Langie

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Who | tatuaż | Who You Are
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy