"Niczego bym nie zmienił"
Peter Hook to człowiek legenda. Współzalożyciel Joy Division, a po śmierci Iana Curtisa, członek grupy New Order. Wykorzystując przerwę w jej dzialności udziela się w założonym wspólnie z Davidem Pottsem zespole Monaco. Na rynku pojawiła się niedawno druga płyta tej grupy zatytulowana po prostu Monaco. Z tej okazji z Peterem Hookiem rozmawiał Konrad Sikora.
Na rynku niedawno ukazał się nowy album twojego zespołu Monaco. Jesteś zadowolony z tego, jak został przyjęty?
Właściwie tak. Z drugiej jednak strony przez całą moja karierę nauczyłem się nie przejmować tym, co pisze o mnie prasa. Dlatego nie mam zamiaru przejmować się i tym razem. Z tego jednak co wiem, album radzi sobie dobrze i to jest mile.
Twój poprzedni album znalazł uznanie wśród fanów. Czy odczuwałeś jakąś presję z tego powodu przy nagrywaniu najnowszej płyty?
To miłe na stare lata, kiedy ludziom się podoba to, co robisz. Jednak David i ja jesteśmy już pewni tego, co robimy. Przestaliśmy się czegokolwiek obawiać. Zrobiliśmy to, na co było nas stać i w sumie myślimy już o tym, aby znów wejść do studia i zacząć pracować nad kolejną płytą.
Czy w takim razie, gdy zakładałeś Monaco, czułeś na sobie presję fanów, którzy domagali się, aby była to zwykła kontynuacja tego, co robiłeś z New Order?
Trochę tak, ale w sumie doszedłem do takiego momentu, kiedy przestałem się tym przejmować. Robię to, co robię i nie chcę niczego zmieniać. Pracujemy nad nowym albumem New Order i jestem pewien, że kiedy się ukaże, wiele osób będzie twierdzić, że brzmi podobnie do tego, co gra Monaco.
Jak rozpoczęła się twoja współpraca z Davidem Pottsem?
Davida poznałem ponad 10 lat temu, kiedy nagrywałem ze swoim poprzednim zespołem Revenge. Pracował wtedy w studio i jakoś się zgadaliśmy. Po jakimś czasie zorientowałem się, że z niego jest lepszy muzyk niż ci, którzy ze mną wówczas nagrywali. Kiedy więc Revenge zakończyło swój żywot, zacząłem pracować z Davidem nad nowym materiałem, który później wydaliśmy jako Monaco.
Czy pisząc materiał na „Monaco” miałeś w głowie jakiś jeden przewodni temat?
Tak – życie. Życie i nasze pragnienie szczęścia. Czyż to nie jest wspaniały temat? To temat, który zawsze nam przyświeca, tylko za każdym razem inaczej go ujmujemy.
Podobno mieliście jakieś problemy z wydaniem najnowszego singla w Wielkiej Brytanii. Dlaczego?
Ktoś przyczepił się do jednego z sampli w utworze na stronie B singla. Jako że wszystko było już gotowe, wytłoczone i miało trafić do sklepów, nie było innego wyjścia, jak tylko zrezygnować z jego wydania w Wielkiej Brytanii. Nie dopilnowaliśmy wszystkiego, nie dostaliśmy zezwolenia na Wielką Brytanię. Następnym razem będziemy musieli być bardziej ostrożni, bo to jest bardzo kłopotliwa sprawa.
Na scenie muzycznej funkcjonujesz już od wielu lat. Jak postrzegasz to, co dzieje się obecnie w muzyce pop?
Myślę, że to katastrofa. Muzyka pop jest ohydna, wykonują ją niedouczeni i nieudolni muzycy. Naprawdę można popaść w depresję, kiedy się na to wszystko patrzy. To jest życie. Dopóki będzie popyt na to, taka muzyka będzie się sprzedawać. Ja jednak staram się na to wszystko spojrzeć w jakiś optymistyczny sposób. Chciałbym, aby pojawił się jakiś nowy Johnny Rotten. W Polsce nie macie pewnie czegoś takiego jak Steps, to jest totalna porażka.
Jaki jest tego powód?
Ludzi przestały interesować zespoły, liczy się tylko muzyka, która da się sprzedać. Powstają boysbandy, girlsbandy, kidbandy – to sprytne, kiedy dzieci zabawiają dzieci. Wystarczy kupić dziecku taką płytę i wychodzi o wiele taniej, niż clown na urodzinowym przyjęciu. Nie mam nic przeciwko ich muzyce, przynajmniej niektórym piosenkom, ale prawda jest taka, że te utwory są w większości pisane przez 40-latków siedzących za biurkami, nie nadających się do pokazania w MTV. Może za parę lat także mnie czeka taka praca. Przynajmniej nie umrę z głodu.
Czego w takim razie słuchasz?
Dużo muzyki house i wszelkiego rodzaju muzyki klubowej. Poza tym cały czas słucham klasyki typu John Cale i Lou Reed. Poza tym podoba mi się zespół Travis i ostatni album Eurythmics.
Jak to jest być muzyczną legendą?
Tak samo, jak wówczas, kiedy się nią nie jest. Dalej trzeba pracować, mieć pełno zajęć i dalej narzeka się na brak czasu. To jest jak wrzód na tyłku.
Kiedyś powiedziałeś, ze w życiu spotkało cię już za dużo szczęścia. Naprawdę tak jest?
Tak. To jedna z tych dziwnych spraw w moim życiu. Nigdy nie uważałem się za jakiegoś wybitnego muzyka. Dlatego dziwię się, że zyskałem taką sławę i wszystko mi się tak udaje. To z jednej strony bardzo zabawne, a z drugiej bardzo przyjemne uczucie.
Jesteś religijny?
Chyba jednak nie. Wierzę, że prawdziwa siła istnieje w nas samych. Jakoś nie bardzo mogę uwierzyć w Boga, który pozwala ludziom cierpieć. Jednak religia ma bardzo duży wpływ na życie ludzi, na całe społeczeństwa. To jednak do mnie nie przemawia. Interesuje mnie to jako zjawisko i poznałem wielu ludzi, którzy kierując się przykazaniami swej religii, byli dla mnie bardzo dobrzy. Sam jednak nie czuję, że mógłbym tak postępować z powodu religii. Staram się być dobry bez tego. Nie znaczy to chyba, ze jestem w jakiś sposób gorszy.
Co ze współpracą z Cliffem Richardem?
No tak, czekałem na to pytanie. Tak się złożyło, moja wytwórnia wydawała jego „Millenium Prayer”. Nie słucham Cliffa Richarda, ale on ceni mnie jako muzyka i jeśli chce ze mną grać, to w porządku. Jeśli będzie mi dane zagrać wspólnie z Cliffem, to znaczy, że chyba jednak Bóg istnieje
Czy jest coś, czego nigdy byś nie zrobił jako muzyk?
Nie wiem. Chcę być tylko uczciwy wobec siebie. Jeśli przyjdzie mi grać z Cliffem Richardem, to czemu nie. Kocham muzykę i kocham swój instrument, chcę grać. Mam ten dar, może od Boga – czyżbym zaczynał być religijny? – i chcę go jak najlepiej wykorzystać.
Niedawno w Polsce ukazała się biografia Iana Curtisa napisana przez jego żonę, Deborah. Czytałeś ją? Co o niej myślisz?
Tak, czytałem. Myślę, że ta biografia jest dobra, ale z jej punktu widzenia. Deborah nie miała zbyt wiele wspólnego z Joy Division. O wielu sprawach nie wiedziała, albo nie wiedziała wszystkiego. Ja mógłbym powiedzieć o tym wszystkim o wiele więcej. Istnieje powiedzenie o wyciąganiu trupa z szafy. Myślę, że ona sobie właśnie takiego trupa wyciągnęła. Jeśli to uczyniło ją w jakiś sposób szczęśliwszą, to wspaniale.
Gdybyś mógł wrócić do czasów kiedy New Order rozpoczynało swą działalność, czy nadal zdecydowałbyś się na granie tej samej muzyki, czy może postanowiłbyś pójść w kierunku, w którym szło Joy Dvivision?
Myślę, że zrobiłbym to, co zrobiłem. Dzięki temu lepiej się realizowałem i miałem większą swobodę twórczą. Wielu ludzi nie potrafi uwierzyć w to, że niczego bym nie zmienił, ale tak jest. Joy Division było wspaniałym zespołem. Stało się tak jak się stało. Ian odebrał sobie życie i nie było sensu tego ciągnąć dalej. Poza tym Bono i U2 potrzebowali miejsca dla siebie. Gdyby Joy Division dalej istniało, co oni mieliby do powiedzenia? Joy Division nie jest martwym zespołem. Jego legenda nadal żyje. Byłem niedawno tygodniu w sklepie muzycznym i obok nowego albumu Monaco leżała nowa płyta Joy Division „BBC Sessions”. Obok tego był ogromny stand i ja na nim. To było śmieszne i przyjemne uczucie.
Co myślisz o tym wydawaniu starego materiału Joy Division?
Wcześniej często go słuchaliśmy, bo to jest naprawdę kawał dobrej muzyki. Kiedy grałem w Manchesterze koncert z Monaco, podeszła do mnie 19-letnia dziewczyna, która była wielką fanką Joy Division. Myślę, że dla takich ludzi warto ten materiał wydawać. To było dla mnie niesamowite przeżycie, byłem bardzo dumny z tego, co robię w życiu.
A co uznałbyś za najlepszy i najgorszy moment w swej karierze?
Najgorszy to zdecydowanie śmierć Iana, a najlepszy jest dzisiaj.
Co sądzisz o Internecie?
Nie interesuje mnie zupełnie, ponieważ ja żyję w świecie rzeczywistym. Często wykorzystuję komputer w swojej pracy i nie mam ochoty już do niego siadać w domu. Nie sądzę, żeby w Internecie było coś wyjątkowego. To kolejny wynalazek naszej cywilizacji, który musimy się nauczyć dobrze wykorzystać. To wspaniałe narzędzie do nauki i szukania informacji. Jednak jako rodzic muszę być ostrożny i kontrolować ilość czasu, jakie dzieci spędzają przy komputerze. Wolę, aby moje dzieci cały dzień przesiedziały na podwórku grając w piłkę i spotykając się z innymi dziećmi. Nie chcę, aby ich jedynym przyjacielem była maszyna.
Jeśli chodzi o mp3, to nie mam nic przeciwko temu, że ludzie kradną sobie muzykę. Tyle, że ludzie muszą zdawać sobie sprawę, że jeśli nie będą kupować naszych płyt, to nie będziemy mieli z czego żyć i nie będziemy nagrywać. Jako fan posłuchałbym muzyki z sieci, ale potem kupiłbym płytę. Wielu ludzi tak robi, więc sądzę, ze wykorzystywane w umiarze mp3 nie jest niczym złym. To także wspaniały środek do promowania młodych zespołów.
Dziękuję za rozmowę.